Dzien dobry – tu Polska – 20.10.2022

XXX

DZIEN DOBRY- TU POLSKA
Gazeta Marynarska
Imienia Kpt. Ryszarda Kucika
Rok XX nr 281 (6509) 20 pazdziernika 2022r.

DZIADZIO MA RACJE!
Czesi wrog…
Niemcy wrog…
Unia Europejska wrog…
Biden wrog…
Francja wrog…
Lekarze wrog…
Prawnicy wrog…
LGBT wrog…
Nauczyczyciele wrog…
itd,itd,itd.
Przeciez te pisowskie oszolomy , przez tego ,msciwego,zaklamanego
bolszewika TW Balbina sa sklocone z cala Droga Mleczna… 90 letni moj
sasiad powiedzial, ze takich skurwysynow to po II -ej wojnie swiatowej nie
bylo…. I dziadzio ma pelna racje.!
(Nad. LECH R. LYCZYWEK)

STRONA INTERNETOWA: https://gazetka-gargamela.eu/
abujas12@gmail.com
http://www.smerfnyfunduszgargamela.witryna.info/
http://www.portalmorski.pl/crewing/index.php?id=wiadomosci

Strona główna


http://MyShip.com

Jezeli chcesz sie zapisac na liste adresowa lub z niej wypisac,
jak rowniez dokuczyc Gargamelowi – MAILUJ abujas12@gmail.com

GAZETKA NIE DOSZLA: gazetka@pds.sos.pl

Dla Dobrych Wujkow Marynarzy:
(ktorzy czytajac gazetke pamietaja ze sa na swiecie chore dzieciaczki):
Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,
Krakow, ul. Wyslouchow 30a/43.
BNP Baribas nr 19 1750 0012 0000 0000 2068 7436
Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”
wplaty w EURO (przelew zagraniczny) PL72 1750 0012 0000 0000 2068 7452
(format IBAN)
wplaty w USD (przelew zagraniczny) PL22 1750 0012 0000 0000 2068 7479
(format IBAN)
wplaty w GBP (przelew zagraniczny) PL15 1750 0012 0000 0000 3002 5504
(format IBAN)
BIC(SWIFT) PPABPLPKXXX
Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”
Dla wypelniajacych PiT: Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,
numer KRS 0000124837
cel szczegolowy: MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA
Mozna tez wplacac karta platnicza lub eprzelewem poprzez portal
siepomaga.pl (odnalezc Stowarzyszenie LIVER oraz w tresci wplaty wpisac
koniecznie MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA) lub klikajac na www.liver.pl
banner “wesprzyj nas”

Kursy walut w kantorze internetowym i kantorach Wybrzeza.
Dolar: 4.8892 PLN Euro: 4.7927 PLN Frank szw.: 4.8899 PLN
Funt: 5.5061 PLN Kantor Conti Gdansk SKUP Dolar: 4.88 PLN Euro: 4.79
PLN Funt: 5,45 PLN
Kantor JUPITER As Szczecin SKUP- Dolar: 4.75 PLN Euro: 4.65 PLN
Funt: 5.36 PLN

Pogoda w kraju
Na polnocnym wschodzie zmienne zachmurzeniem. W pozostalych regionach
slonecznie. Temperatura maksymalna od 8 stopni Celsjusza na Suwalszczyznie
do 15 st. C na Dolnym Slasku.

Loose Blues
DORWAC STUHRA!
Od wielu godzin trwa juz w rzadowych mediach dzika nagonka na starszego
pana, wybitnego aktora Jerzego Stuhra. Panstwowa telewizja pokazuje go jak
skrzyzowanie kryminalisty ze swiadkiem – z zaslonieta twarza i zmienionym
glosem. Napietnowany w ten sposob, pod wulgarnym pretekstem ochrony dobrego
imienia osoby podejrzanej, lecz nieosadzonej, pokazywany jest na
archiwalnych nagraniach jako rzecznik opozycji, wzywajacy do obrony
niezawislosci sadow. Wszystko to zas w atmosferze pomowien, iz
niedostatecznie “zreformowane” sady beda nader wyrozumiale traktowac
opozycyjnego celebryte, ktory jadac pod wplywem alkoholu, zderzyl sie z
motocyklista.
Widz ma odniesc wrazenie, ze Jerzy Stuhr jest uprzywilejowany i bezkarny,
wobec czego pisowska rewolucja wciaz nie zwyciezyla i tym bardziej trzeba
ja popierac. Sciek obludy, swietoszkowatego oburzenia plynie z milionow
telewizorow, monitorow i wyswietlaczy w calym kraju. I jak zwykle w takich
przypadkach, gdy ofiara sama jest czemus winna, tylez latwo o tania moralna
egzaltacje, co bezkarne niszczenie czlowieka. Ktoz sie bowiem odwazy stanac
w obronie kogos, kto prowadzil auto pod wplywem alkoholu, a wiec naruszyl
wielkie spoleczne tabu?
Co sie wydarzylo? Ano jechal sobie srodkiem Krakowa Jerzy Stuhr swoim
autem, majac we krwi, jak sie potem okazalo, 0,7 promila alkoholu. To dosc
duzo. Mozna powiedziec, ze byl podchmielony. Traf chcial, ze zawadzil o
lokiec motocyklisty lub tez motocyklista zawadzil lokciem o samochod
aktora. Motocyklista, jak podaja media, przewrocil sie, lecz zaraz wstal.
Jako ze Stuhr odjechal, prawdopodobnie nie widzac zdarzenia (a powinien, bo
w lusterko trzeba patrzec co chwila), motocyklista pojechal za nim i go
zatrzymal. Przyjechala policja, zabrala starszemu panu prawo jazdy i
przesluchala. Teraz bedzie mial zarzuty. Najadl sie wstydu, przeprosil. I
tyle. Ale nie, nie tyle. Nie wystarczy wstyd, kompromitacja osoby z
publicznym autorytetem, sad i wysoka kara. Jeszcze musi byc kampania
nienawisci, nagonka i rytualny lincz!
Ilekroc osoba publiczna zostaje przylapana na prowadzeniu samochodu po
alkoholu, uruchamia sie ten sam skrypt, dyktowany przez zawisc i
resentyment: bogaci i slawni mysla, ze wiecej im wolno, a tymczasem gdy
zwykly czlowiek prowadzi po pijanemu, spotyka go surowa kara – gdy przed
sadem staje uprzywilejowany, wyrok jest zawsze lagodny. Pisowsy hejterzy,
lacznie z samym Patrykiem Jakim, pisza o tym wprost, bez zadnej podstawy i
bez zadnego sensu pomawiajac nieznany jeszcze sad. Tym samym wywieraja na
ow przyszly sad presje, choc i bez niej zaden sedzia nie pozwolilby sobie
na lagodne potraktowanie kogos, czyja wina jest bezsporna (Stuhr przyznal,
ze byl nietrzezwy), a oczekiwanie spoleczne, ze wyrok bedzie przykladny –
powszechne.
W istocie prawda jest zupelnie inna niz glosi bezmyslna, pelna wrogosci i
zawisci ludowa legenda. Gdy przylapany zostanie na jezdzie po alkoholu ktos
bardzo znany, konsekwencje sa dla niego lub dla niej wprost nieporownanie
wieksze niz w przypadku zwyklych ludzi. Przede wszystkim o sprawie
dowiaduja sie miliony ludzi, przez co wstyd jest nieporownanie wiekszy.
Wrecz nieznosny. Ponadto zawsze taka osoba staje sie ofiara naduzyc –
klamstw, pomowien, sekowania i wymyslow. Jest bowiem przez wlasne
zawinienie szczegolnie oslabiona i eksponowana na uraganie. To nie jazda po
alkoholu stanie sie w takim przypadku bezkarna, lecz bezkarna bedzie
kampania nienawisci i odrazajaca obluda tych, ktorzy, przystrojeni w piorka
moralistow, uznaja, ze moga sobie pozwolic na przyjemnosc znecania sie nad
kims, kto ich pod kazdym wzgledem przewyzsza.
Oprocz zwyklych nienawistnikow przy takich okazjach ujawniaja sie jeszcze
inni – ludzie moze i dobrej woli, lecz nieporadni w sprawach ocen
moralnych. To ci, ktorzy bez zadnego zastanowienia uwazaja kazdego, kto
broni pijanego celebryty przed moralnym linczem, za kogos, kto umniejsza, a
nawet w ogole zaprzecza jego zawinieniu. Zwykle mowia wtedy o rownosci i
takim samym traktowaniu, naleznym kazdemu, kto popelni wykroczenie czy
przestepstwo, lacznie ze slawnymi aktorami.
Otoz obrona nalezy sie kazdemu, kto jest krzywdzony – nawet jesli sam jest
przestepca. I wcale taka obrona nie znaczy, ze bagatelizuje sie czy
umniejsza wine owego przestepcy. A co do rownosci, to akurat w sprawach
zwiazanych z lamaniem tabu (a do nich nalezy dzis prowadzenie pod wplywem
alkoholu) rownosci niestety nie ma – osoby znane, a tym bardziej osoby
bardzo slawne maja sie w takich sytuacjach o wiele gorzej niz inni. Zwykly
czlowiek zaplaci grzywne, straci prawo jazdy na jakis czas i tyle. Jerzy
Stuhr straci czesc swojej popularnosci, a na jego slawnym wizerunku bedzie
odtad widoczna dla wszystkich plama. Zwyklych ludzi te niebywale dotkliwe
konsekwencje nie dotycza albo dotycza w niewielkim stopniu. Co wiecej, w
przypadkow celebrytow sedziowie odczuwaja tak silna presje, ze gotowi sa
przemilczac okolicznosc, ktora powinni wziac pod uwage i w przypadku
“zwyklych ludzi” zawsze pod uwage biora – a mianowicie ze przed
popelnieniem czynu zabronionego sprawca prowadzil przykladne zycie.
Czy mamy wiec milczec o Jerzym Stuhrze? Nie, bynajmniej. Trzeba napisac, ze
zrobil bardzo zle i nas zawiodl. Ale coz wiecej? Wiecej trzeba by, gdyby
pretendowal do sprawowania jakichs funkcji publicznych czy politycznych.
Wtedy nalezaloby sie zastanowic, czy na nie zasluguje. Jesli jednak jest
emerytowanym aktorem, to zadnej takiej sprawy ani obawy nie ma.
I jeszcze jedno. Drogie media, prawo nakazuje, aby osoba, ktorej postawiono
zarzuty, byla okreslana w przekazach prasowych z imienia i inicjalu
nazwiska. Ma to ja chronic do czasu udowodnienia jej winy przed sadem. W
przypadku Jerzego Stuhra taka ochrona nie jest skuteczna ani w ogole
pozadana. Jest oczywiste, kim jest “znany krakowski aktor Jerzy S.”, tak
samo jak to, ze pisanie o nim per “Jerzy S.” jest mu niemile i wrecz
upokarzajace. Doprawdy, czy wyobrazacie sobie, ze poskarzy sie
prokuratorowi na dziennikarzy piszacych jego pelne nazwisko? A moze
wyobrazacie sobie, ze odczuwa ulge, gdy ujrzy swoje nazwisko pisane
inicjalem? Przeciez wiemy, ze w tym przypadku jest odwrotnie – ta
nieszczesna kropka jest dodatkowo pietnujaca i ponizajaca. A wiec badzmy
powazni.
Jan HARTMAN

“Bylem podwladnym Adama M’”
OD DIESIATKOW LAT ROZPYCHA SIE W HISTORII
Ani zaostrzenie wojny na Ukrainie, ani deklaracje Izraela, czy nawet tekst
Grzeska Rzeczkowskiego w “Newsweeku” na temat afery podsluchowej, nie
rozgrzaly tak Internetu jak urodziny Adama Michnika. Na prawicowych
portalach dopiero aktor Jerzy S. dal pozywke do zmiany hejterskiej diety.
Adam rozpycha sie od dziesiatkow lat we wspolczesnej historii, o czym
najlepiej swiadczy i ta masa wpisow. Czyni to czesto w sposob porywajacy,
czasem kontrowersyjny, a bywalo, ze i nieakceptowalny.
Dlatego tez wielu, z tych ktorzy go poznali, jak i tysiace tych, ktorzy
spotkali sie z nim tylko w drzwiach sklepu (co przeciez upowaznia do
oceny), albo w wieziennej celi (musiala to byc najwieksza cela na swiecie)
poczulo potrzebe napisania o Adamie czegos krytycznego. 76. urodziny wydaly
im sie najlepszym momentem.
Przez 26 lat bylem podwladnym Adama, wiec i ja znalazlbym cos pikantnego,
czym nakarmilbym ego i wywolal falke komentarzy. Ale po pierwsze im
bardziej Adam staje sie historia, tym mniej rzucaja mi sie w oczy jego
slabosci, a po drugie wrodzona przekora nie pozwala mi dolaczyc do
hejterskiej gromady z lewa i prawa.
Wiem tez jednak, ze kazdy wpis pochwalny, aby nie zostal uznany za
lizusostwo, musialbym opatrzyc poteznym przypisem wyjasniajacym, ze nigdy
nie nalezalem do grona adamowych pupili. Adam nie cenil mnie nawet wtedy,
gdy pelnilem w gazecie wazne funkcje, raz dlatego, ze zajmowalem sie
sprawami, ktore dla niego byly nieistotne (redakcje sportowe, lokalne,
cyfryzacja, budzet itd.), a dwa dlatego, ze bez falszywej skromnosci, nie
ta polka. Nie moglem mu zaimponowac wiedza, elokwencja, ani nawet mocna
glowa.
Zamiast lizusowskich peanow opisze wiec tylko krotko trzy niekoloryzowane
historie, ktore jak to Adam lubi mowic zostaly mi “w tyle glowy”. Wszak
fakty krzycza najglosniej.
W poczatkach mojej pracy mlody sekretarz redakcji o, wtedy malo znanym
nazwisku, Saramonowicz, przekonal naczelnych, by wyslac mnie na
koszykarskie mistrzostwa Europy do Rzymu (za co do dzis jestem Andrzejowi
wdzieczny i dlatego chodze na kazdy jego film, czy sztuke zawsze dwa razy).
Wiedza o tym jak zalatwiac akredytacje na taka impreze byla wtedy w
redakcji w fazie embrionalnej, a dokladniej zaplodnienie mialo nastapic
dopiero w Rzymie.
Bylo to upokarzajace doswiadczenie. W biurze prasowym nie bylo mojego
nazwiska na zadnej liscie dziennikarzy, o Gazecie Wyborczej tez nikt nie
slyszal. A gdy, na dowod, ze nie klamie pokazalem wydanie poranne, ktore
przywiozlem z Warszawy, uznano, ze to fanzin, niegodny pisania o koszykowce.
Bylem jednak na tyle zdesperowany, by nie zakonczyc dziennikarskiej kariery
nim sie na dobre zaczela, ze udalo mi sie dotrzec do dyrektora biura
prasowego. Tam zestresowany, polskim angielskim, ktorego brzmienie swiat
poznal, wiele lat pozniej, za sprawa Andrzeja Dudy, zaczalem wyjasniac w
jak wyjatkowym miejscu pracuje. Dyrektora nie poruszylo doswiadczeni
opozycyjnego podziemia ani tytul pierwszego wolnego medium w
postkomunistycznym swiecie. Co raz bardziej zrozpaczony, postanowilem
zamiast taktyki kombatanckiej, zastosowac te “na litosc”. Stwierdzilem, ze
jak nie zrobie relacji moj szef Adam Michnik wyrzuci mnie z roboty.
Bingo! Choc nie litosc, a Michnik byl tu kluczem do sukcesu. W pol godziny
mialem akredytacje, swietne miejsce w lozy medialnej Palazzo dello sport. I
wszystko, za lekko na wyrost, zlozona obietnice, ze zona dyrektora biura,
ktora pisala w rzymskim dzienniku Il Messaggero, bedzie mogla przeprowadzic
wywiad z Adamem. Podobno starala sie o spotkanie od kilku miesiecy. Czy
wywiad doszedl do skutku nie pamietam.
Drugie wspomnienie jest kilkanascie lat pozniejsze. Redakcja poteznego juz
wtedy koncernu Agory wyslala mnie na stypendium do USA. W gronie szesciu
dziennikarzy z roznych stron swiata objezdzalismy najlepiej (wtedy)
zdygitalizowane redakcje Ameryki. Kazda wizyta, niezaleznie czy bylo to
malutkie pisemko w Ranaoke, czy potezny dziennik Chicago Tribune zaczynala
sie od naszej krotkiej autoprezentacji.
W wietrznym miescie, ktore odwiedzalismy jako ostatnie, naszymi
prezentacjami rzadzila juz rutyna, siostra nudy. Ta druga przytulila sie
tez do przedstawicieli goszczacej nas redakcji. Naczelny Tribune przegladal
wydanie swojej gazety i zdawal sie nie zwracac uwagi na to co mowia koledzy
z Niemiec, Indii i Szwecji. Senna atmosfera snula sie do chwili, gdy ja
jako ostatni z prezentujacych wymienilem nazwisko mojego naczelnego
wyjasniajac, ze byl on przez lata wiezniem komunistycznego panstwa, znanym
w Europie dysydentem.
Naczelny podniosl glowe znad gazety i z zywoscia o jaka bym go nigdy nie
posadzil zapytal: Adam, jestes od Adama? Nim zdazylem odpowiedziec on juz
chodzac po sali rozpoczal 20 minutowa, spontaniczna laudacje. Z tego co
zrozumialem, a mowil o Adamie z wielka emocja, barwnie, a przez to szybko i
niewyraznie, nikt nigdy nie zrobil na nim wiekszego wrazenia erudycja,
poczuciem humoru i mocna glowa.
Final byl taki, ze podczas rautu, ktory zamykal nasz trzydniowy pobyt w
Chicago, podeszlo do mnie kilka osob z kierownictwa redakcji i przynajmniej
polowa z nich nienajgorsza polszczyzna krotko porozmawialo, choc przez trzy
dni nie przyznawali sie do polskich korzeni. Druga polowa zaczynala rozmowe
od slowa “bigos”, “kielbasa” “na zdrowie” i dalej juz amerykanskim
angielskim wyjasniala, ze babcia, dziadek lub inny praszczur pochodzili
spod Nowego Targu, Gory Kalwarii lub innej metropolii.
To byla mily awers Adamowej slawy. Rewersem byl stres, gdyz naczelny
Chicago Tribune uznal, ze musi wykorzystac, to, ze swiece swiatlem odbitym
Adama i oswiecic kilkunastu lokalnych wazniakow. To intelektualne
namaszczenie za kazdym razem zaczynalo sie i konczylo podkresleniem, ze
jestem przyjacielem Adama Michnika, TEGO Michnika.
Slabo sprawdzam sie w small tokach po polsku, a co dopiero po angielsku.
Dlatego byl to jeden z najciezszych wieczorow w moim zyciu. A efekt
edukacyjny byl chyba odwrotny do zamierzonego. Garniturowcy utwierdzali sie
w przekonaniu, ze dziennikarz to inny gatunek naczelnych.
Co gorsza gospodarz nie dal mi nawet chwili, bym zlapal naczynie z
rozluzniajacym plynem, ktory zawsze poprawia moje zdolnosci jezykowe i
elokwencje (do czasu oczywiscie). Tym razem, przez Adama, albo z jego
powodu, musialem to przejsc na trzezwo. Co za uroczy paradoks.
I na koniec juz krotko, o podobnej historii w Bilbao, gdzie bylem jako
juror na festiwalu filmow gorskich. Gdy podczas wieczornej kolacji rzucilem
nieopatrznie nazwisko swojego szefa znow sie zaczelo. Okazalo sie, ze znali
go wszyscy obecni Baskowie, bo w niedalekim San Sebastian Adam kilka lat
otwieral, jako gosc honorowy, rok akademicki. A karty wstepu na jego wyklad
inaugurujacy sa jedna z cenniejszych walut wsrod baskijskiej smietanki.
Tak to tutaj zostawie te trzy historie o jednym czlowieku, bysmy w zalewie
miernot, ludzi malych, niezdolnych, nieutalentowanych, nie majacych
predestynacji do zajmowanych stanowisk, mieli nadal jakis punkt odniesienia.
Wojtek FUSEK

CZAS EKOLOGII WOJENNEJ
Rosyjska inwazja na Ukraine pokazala, ze wkroczylismy w czasy ekologii
wojennej, kiedy geopolityka laczy sie z problemem transformacji gospodarek
i ich dostosowania do wyzwan srodowiskowych. Kryzys geopolityczny nie
uniewaznia ekologicznego i surowcowego, przeciwnie, wszystkie te zrodla
lacza sie w polikryzys.

“Epoka obfitosci dobiegla konca”, stwierdzil Emmanuel Macron. Jak tlumaczyl
pozniej w wywiadzie prasowym, nie mial wcale na mysli doraznego kryzysu
zwiazanego z ograniczeniem dostaw nosnikow energii na skutek wojny w
Ukrainie. To nowy, trwaly stan wynikajacy z kryzysu klimatycznego.
Odpowiedz na to wyzwanie oznacza koniecznosc odejscia od obowiazujacych do
niedawna dogmatow liberalnej gospodarki i uzupelnienie wolnego rynku
planowaniem ekologicznym.
W Francji to haslo pojawilo sie podczas kampanii prezydenckiej, wprost o
planowaniu ekologicznym mowil od dawna Jean-Luc Mélenchon, ktory
zmodernizowal swoj lewicowy program, wprowadzajac do niego juz dekade temu
“zielona regule” i oglaszajac swoja wizje demokratycznym ekosocjalizmem.
Wyniki Mélenchona w pierwszej turze wyborow uswiadomily Macronowi, ze jesli
chce wzmocnic szanse na wygrana, musi sie szybko “zazielenic”.
Unia Europejska w istocie jednak wdraza planowanie ekologiczne od lat,
czego najlepszym wyrazem Europejski Zielony Lad i jego konkretyzacje:
program Gotowi na 55 oraz RepowerEU ogloszone po rosyjskiej agresji. Na ile
jednak planowanie niezbedne dla osiagniecia dalekosieznego celu da sie
utrzymac w sytuacji wojny i wynikajacych z niej niepewnosci?
Tematem wojennej ekologii i dynamiki polityczno-spolecznej, jaka uruchomila
rosyjska agresja, zajmuja sie autorzy drugiego numeru magazynu magazynu
GREEN “Gépolitique, résaux, énergie, environnement, nature”. Podobnym
tematem zajma sie uczestnicy okraglego stolu “W strone Zielonej Europy –
spoleczne i polityczne wyzwania zielonej transformacji”, zorganizowanego
przez Fundacje im. Batorego w ramach Igrzysk Wolnosci.
W dyskusji udzial wezma przedstawiciele srodowisk ideotworczych, ktore w
wiekszosci nie zajmowaly i nie zajmuja sie aktywizmem i dzialalnoscia
rzecznicza w sprawach klimatu i srodowiska. Dostrzegaja jednak rosnaca wage
tych tematow i ich znaczenie dla przeksztalcania sie sfery spolecznej i
politycznej, a przeksztalcenia te interpretuja zgodnie ze swoimi
przekonaniami ideowymi.
Lodzki okragly stol bedzie jednoczesnie podsumowaniem debaty, jaka w ciagu
ostatnich miesiecy animowala Fundacja Batorego pod haslem “w strone
eko-Rzeczpospolitej”, do ktorej punktem wyjscia byl tekst “W strone
eko-Rzeczpospolitej. Zielona transformacja i przyszlosc demokracji”. W
wyniku dyskusji powstala publikacja “Czy mozliwa jest eko-Rzeczpospolita?”.
Stol tez rozpocznie nowy etap poszukiwan odpowiedzi na wyzwania, ktore
staja sie coraz bardziej zlozone, kiedy kwestia zapewnienia dostaw wegla
dla mieszkancow jest jednoczesnie elementem rozgrywki rzadu z samorzadem,
jak i elementem wiekszej, geopolitycznej calosci.
Edwin BENDYK
BelferBlog
CO 15 MINUTPRZERWA
Podczas sobotniej pikiety nauczycieli przed budynkiem MEiN prezes ZNP
dziekowal policjantom za zyczliwosc1. Funkcjonariusze okazywali ja caly
tydzien przez 24 godziny na dobe, kiedy to dzialalo Miasteczko Edukacyjne.
Nikomu nie stalo sie wtedy nic zlego.
Moglbym wiele opowiadac o zyczliwosci policjantow dla nauczycieli, sam jej
bowiem nieraz doswiadczylem. Czasem nawet byla to zyczliwosc zaskakujaca,
jak chocby w sytuacji, gdy nie wlaczylem swiatel mijania. Gdy chciano mnie
ukarac mandatem, poprosilem o ograniczenie sie do pouczenia. Tak tylko
powiedzialem, nie bardzo wierzac, ze to mozliwe. Haslo “nauczyciel”
spowodowalo, ze policjanci odstapili od wymierzenia kary. Zrobilo sie milo
w tej jakze nieprzyjemnej sytuacji.
Uczylem wiele dzieci policjantow, uczylem tez samych policjantow. I wlasnie
zajecia z policjantami w roli studentow bardzo lubilem. Chlopaki co 15
minut prosili o przerwe na papierosa. Potrzebowali tego, gdyz byli po
nocnym dyzurze. Ostatnio ja tez przychodze do szkoly po nocnej pracy
(pisze, sprawdzam) i wytrzymuje kwadrans. Potem mam ochote na mala przerwe.
Jak ludzie sa zyczliwi, to wszystko jest mozliwe, nawet przerwa co 15 minut.
Dariusz CHETKOWSKI

MISIOWE MRUCZANKI
Upust zolci-sroda
Ciezkie zycie maja pisuary. A to dopiero poczatek.
Wymyslaja rozne kruczki i sztuczki, zeby stale wychodzilo “na ich”, a tu
coraz czesciej dupa. Mysleli na przyklad, ze wprowadze tzw. testowania
sedziow i ich niezaleznosci, to czysta formalnosc i doskonala ochrona przed
“kasta”- i kicha. Oto Sad Najwyzszy uchylil w srode wyrok Sadu Apelacyjnego
w Warszawie, poniewaz w jego wydaniu wzial udzial sedzia Piotr Schab, ten
bardzo nieciekawy “rzecznik dyscyplinarny”. No i zdaniem trzyosobowego
skladu sedziowskiego z Izby Karnej SN spowodowalo to, ze dany sad nie
spelnial warunkow bezstronnosci i niezawislosci, a wiec byl sadem
niewlasciwie obsadzonym.
Mozna by powiedziec, ze otrzymalismy kotlet schabowy, ale my tu latwych
dowcipasow staramy sie nie zamieszczac. Chociaz korci, jak widac.
Jak wiadomo, istnieje hierarchia prawa. I tak na przyklad, jesli cos jest
rozstrzygniete ustawa, to zaden urzednik nie moze tego zmienic
rozporzadzeniem. To elementarz, ktory powinien byc znany absolwentowi
podstawowki. I tak w szczegolnosci ustawa okresla, jak wyglada godlo
panstwa. Ale ono sie rzadowi nie podoba, bo orzel ma urzedowo zlote tylko
pazury, a oni by chcieli cale nogi. Nie wiadomo czemu, ale by chcieli. No
to se zmienili i przy okazji zmienili pare innych szczegolow: “poprawili”
ksztalt i symetrie skrzydel i takie tam rozne. I tak bedzie na ich
tablicach i dokumentach.
Nic z tego tragicznego nie wynika, choc to jawnie nielegalne od samiutkiego
poczatku. Ale, rozumiecie, wola polityczna jest najwazniejsza. I cieszcie
sie, bo zamiast orla moglismy latwo miec kaczora. Albo kota.
A poza tym spojrzmy na to jeszcze tak: jak sie glupawi chlopcy zajmuja
pierdolami, to nie maja czasu, zeby spaskudzic cos powaznego. Z tym ze to
mala pociecha: cos za duzo tych gluptasow.
Na koniec dzisiejszych “Upustow” spiesze panstwu doniesc, ze w zasadzie
koncyliacyjnie zgadzam sie sam ze soba.
Jak zaproponowalem, zeby onanizm intelektualny Tego Pana zbywac milczeniem,
to sam to tez bede robil. W zasadzie, bo czasem mowi tak smakowicie”
W piatek 14 pazdziernika wyglosil dwugodzinny wyklad inauguracyjny tzw.
Akademii PiS o tytule “Spory z czasow III RP”. Sepow z prasy nie
wpuszczono, ale wycieklo co trzeba.
Dowiedzielismy sie m.in., ze “Gazeta Wyborcza” to “oszalala sekta lewacka”.
Poza tym Walesa nie rzadzil “Solidarnoscia” tylko dawal Lechowi K. swoje
autografy na pustych kartkach, zeby sobie tam wpisywal decyzje i nominacje
po uwazaniu. A w ogole to on (Walesa znaczy) byl prymityw i glupek, co
dowodzi istnienia Boga.
Nie, nie bede sie wdawal w egzegeze ani krytyke. W trybie pilnym poprosze
karetke psychiatryczna, dopoki nie jest za pozno. On nie jest tylko zly, on
jest ciezko rabniety.
Bogdan

Z ZYCIA SFER
Byli ze soba “krotko i szczesliwie”.
Przyjezdzal do mojej ciotki do Chorzowa biala syrenka, parkowal pod oknami
malego bloczku, w ktorym mieszkala, siadywal z nami przy stole na
rodzinnych przyjeciach, zabieral mnie i swojego wnuka na wycieczki do lasu,
na jagody albo grzyby. Uwielbialam zapach mieszanki benzyny z olejem, ktora
lal do baku swojego auta, piekne niebieskie spaliny i ten dzwiek silnika
dwucylindrowego, tak inny od dzwieku wszystkich znanych mi samochodow.
Ciotka byla wowczas juz od dawna wdowa, on jednak – wedle wszystkich znakow
na ziemi i niebie – owszem, mial zone i rodzine. Do dzis nie wiem zatem, na
jakiej zasadzie i jakim cudem w tej katolickiej i konserwatywnej na wskros
familii, jaka byla rodzina mojej mamy – duza czesc swego zycia spedzal z
moja owdowiala ciotka w jej malym mieszkanku obok Parku Kultury w
Chorzowie. Byl dla niej szarmancki i ujmujacy, widac bylo w jego podejsciu
do niej ogromna czulosc, ale czy cos wiecej sie za tym krylo? Nie wiem i
chyba nikt procz nich dwojga nie wiedzial. Mowilo sie o nim u nas po prostu
pan Kazik, tak jakby jego obecnosc w jej zyciu byla sprawa calkiem
oczywista. Pan Kazik to, pan Kazik tamto, przywiezie do nas ciotke na
obiad, zawiezie babcie na obiad do cioci. Na czarno-bialych zdjeciach widze
mala siebie na jego kolanach za kierownica syrenki i utleniona glowe
ciotki, cala w usmiechach.
Przypomnialam sobie o nich dwojgu, siedzacych nad kremem sultanskim w dawno
juz nieistniejacej kawiarni Delicja przy ulicy Wolnosci i o zapachu bialej
syrenki, gdy czytalam piekna reporterska ksiazke Agaty Romaniuk “Krotko i
szczesliwie. Historie poznych milosci”. Bo ta historia Kazika i mojej
ciotki moglaby pewnie znalezc sie w tomie, ktory opowiada o znajdowaniu
szczescia w takim momencie zycia, kiedy wlasciwie niby nie ma juz na nie
szans, kiedy wszystkie karty ponoc dawno zostaly rozdane i lepiej nie miec
zludzen ani tym bardziej jakichs oczekiwan. Pozostaje po prostu siedziec i
spokojnie czekac na koniec.
Tymczasem przeciez to nie jest jedyna prawda o drugiej polowie zycia. O
tym, jak roznie bywa miedzy ludzmi, ktorzy doswiadczyli juz wiele, ale
wciaz sa gotowi nadac losowi okreslony przez siebie samych ksztalt, mozecie
przeczytac chocby w tytulowej historii Janki i Romka, Zydowki z Warszawy i
syna robotnikow z podlaskiej wsi. Tuz przed Marcem ’68 roku polaczyla ich
plomienna milosc. Jedna z tych rzecz jasna milosci, ktore po prostu musza
sie skonczyc tragicznie: jej ojciec sprzeciwia sie mezaliansowi, a potem
zabiera rodzine do Izraela, by przez lata skutecznie cenzurowac
korespondencje milosna od umierajacego z rozpaczy Romka. Plan taty, choc
przez wiele lat skuteczny, wymyka sie jednak z rak. Po latach bowiem Janka,
ktora dekade po upadku komuny zaczyna regularnie jezdzic do polskich
sanatoriow, pewnego dnia w kolejce do biczow szkockich spotyka swoja dawna
milosc. I wszystko zmienia swoj bieg, a moze raczej wraca w koncu na swoje
miejsce. Ona odchodzi od meza, z ktorym i tak od dawna zyje niemal w
separacji, a on – wdowiec od pieciu lat – wprowadza Janke w zycie swojej
rodziny, ktora przyjmuje ja cieplo i ze zrozumieniem. Najpierw chca
nadrabiac stracony czas, urzadzajac po cztery sylwestry w roku, chodzac
piec razy w tygodniu do teatru, potem dochodza do wniosku, ze przeciez nie
musza sie juz nigdzie spieszyc. Przez czterdziesci lat bez siebie, cztery
lata razem, ale jak mowi Janka – byli ze soba “krotko i szczesliwie”.
Jest w ksiazce i historia poboznej i zapietej przez cale zycie pod samiuska
szyje Wieslawy, ktora dzieki Zdzislawowi, swej dawnej, odnalezionej po
latach milosci, odkrywa seks i plynaca z namietnosci dzika przyjemnosc.
Jest opowiesc o trojkacie milosnym miedzy malzenstwem Lusia i Ryskiem oraz
tym trzecim – jego przyjacielem Mankiem, ktory z kochanka Lusi staje sie w
koncu po prostu tym trzecim w zwiazku (ku rozpaczy rodzin z obu stron,
straszacych starszych panstwa wszystkim – od ognia piekielnego po
eksmisje). Jest historia Elzbiety i Mariana, kochankow spoznionych, ta, w
ktorej dwojka znanych sobie od lat sasiadow, po smierci meza Elzbiety
zbliza sie do siebie, ale nie na tyle, by nadac sprawie ostateczny bieg.
Gdy przychodzi refleksja, ze moze jednak szkoda marnowac taka piekna szanse
na wspolne zycie, jest za pozno – Marian niespodziewanie umiera na covid.
Jest opowiesc o Waldku, sanatoryjnym lowelasie, ktory lamal serca kobitkom
na turnusach, az trafil na lazienna, pania Iwone, ktora po tym, jak jedna z
takich zdradzonych pan dostala na widok Waldka ataku serca, zakazala mu
flirtow. Poczucie winy, ktore w nim wzbudzila, przerodzilo sie czasem w
zupelnie inne uczucie, zas po dawnym lamaczu serc nie zostal slad. I zyli
szczesliwie, choc przeciez wcale nie dlug
Opowiesci zebrane w ksiazce przez Agate Romaniuk to nie tylko pochwala
poznej milosci, to takze wspaniale spojrzenie na te druga polowe zycia w
sposob, ktory wymyka sie stereotypom, pozwala zobaczyc w starosci cos
wiecej niz zal za uciekajacym zyciem, ucieszyc sie z dojrzalosci i jej
owocow. Miejsca na taka wizje starosci jest przeciez ciagle za malo.
Slawomir MIZESKI
————-
(Dzien dobry -tu Polska” oprac. na podstawie “Gazety Wyborczej”, “Przegladu
Sportowego”, “Rzeczpospolitej”,
“Polityki”,”Newsweeka” TVN24 “Obywateli” i OnetPl)
Stala wspolpraca redaktorska: Tomasz ROSIK