Dzien dobry – tu Polska – 20.05.2023

DZIEN DOBRY – TU POLSKA

GAZETA MARYNARSKA

Imienia Kpt. Ryszarda Kucika

(Rok XXII nr 138) (6631)

20 maja 2023

Pogoda

sobota, 20 maja 22 st C

Czesciowe zachmurzenie

Opady:20%

Wilgotnosc:67%

Wiatr:14 km/h

Dzien dobry Czytelnicy 🙂

Zycze milego weekendu i przy okazji zachecam do wsparcia turnusu Mikolajka.

Pozdrawiam serdecznie 🙂

Ania Iwaniuk

Dowcip

W Warszawie, na rogu ulicy stoi dwoch policjantow z psem. Podchodzi do nich
facet i z uwaga oglada psa. Oglada go z boku, z tylu, zaglada mu pod
brzuch, pod ogon. Wreszcie policjanci zainteresowali sie gosciem.

– Panie, co pan tu tak tego psa przeswietla?

– Znow mnie kumple w maliny wpuscili. Powiedzieli, ze tu na rogu stoi pies
z dwoma chujami.

Marek Jackowski byl nie tylko “mezem Kory”. Szczescie odnalazl w trzecim
malzenstwie

Marek Jackowski przyszedl na swiat 11 grudnia 1946 r. w rodzinie bardzo
doswiadczonej przez los. Jego ojciec urodzil sie na Warmii i, jak wielu
Polakow z Prus, zostal sila wcielony do Wehrmachtu. Dla Niemcow byl “polska
swinia”, po wojnie Polacy traktowali go jako Niemca. Spedzil wiele lat w
wiezieniu. Matka Marka Jackowskiego takze nie miala latwo. W wywiadzie z
2013 r. dla “Wprost” wspominal:

Mama miala gruntowne, przedwojenne wyksztalcenie. Znala biegle francuski,
pieknie spiewala i umiala grac na fortepianie. Tyle ze po wojnie nikomu to
nie bylo potrzebne, wiec zostala ksiegowa w kombinacie rolnym pod Olsztynem

Zycie rodziny Jackowskich bylo naznaczone wieloma trudnosciami. W tym samym
wywiadzie muzyk wyznal:

Ojciec byl technikiem rolnikiem. Specjalizowal sie w torfiarstwie.
Dorabialem u niego, wiercac torfowiska. (…) Zdarzalo sie, ze nie bylo co
jesc. Mama wysylala mnie do lasu po grzyby lub szczaw, by mozna bylo jakas
zupe ugotowac Mlody Marek Jackowski sluchal starego radia, w ktorym
emitowano owczesne przeboje. Czesc z nich bardzo mocno wplynela na chlopca,
do tego stopnia, ze kiedy mial 16 lat, marzyl o posiadaniu wlasnego
zespolu. To szkola kupila dla pasjonatow muzyki gitary, na ktorych
Jackowski z kolegami zaprezentowali swoje talenty. Czym innym byla pasja, a
czym innym zycie i przyszlosc zawodowa. Jego mama chciala, zeby syn zostal
chemikiem i znalazl prace w zakladach Stomil w Olsztynie. On sam widzial
dla siebie inna przyszlosc. W wywiadzie dla “Wprost” mowil: Chcialem byc
anglista. Zdalem na filologie angielska w Lodzi. Wiedzialem, ze pierwszy
rok jest najwazniejszy i musze go zaliczyc, wiec sie uczylem

Chodzil tez do klubu “Perelka”, w ktorym wystepowaly lokalne zespoly:
Puchacze i Sliwki, a niekiedy takze gwiazda, czyli Trubadurzy. Studenta
anglistyki na drugim roku studiow przyjeto do grupy Impulsy, co stalo sie
wstepem do pozniejszej kariery. Ta musiala jeszcze poczekac, bo Jackowski
byl zdeterminowany, zeby skonczyc studia.

Marek Jackowski. Maanam i Kora

Udalo mu sie to w Krakowie, gdzie przeniosl sie za namowa Piotra
Skrzyneckiego z “Piwnicy pod Baranami”. Tu nawiazal wspolprace z grupa
Anawa, w ktorej spiewal Marek Grechuta. Chcial jednak grac wlasne
kompozycje i tak narodzil sie zespol Osjan, ktory dzialal do 1975 r. W tym
samym roku Marek Jackowski powolal formacje eksperymentalna o nazwie Maanam
Elektryczny Prysznic. A zanim zalozyl duet Maanam, poznal Olge Ostrowska.
Zakochali sie w sobie i na poczatku lat 70. wzieli slub. Artysta w rozmowie
dla wPolityce.pl wspominal:

Na slubie byla i Ewa Demarczyk, i Marek Grechuta, i Zygmunt Konieczny.
Wydawalo mi sie, ze caly Krakow tam byl. Cala krakowska cyganeria
artystyczna byla z nami, zyczac nam tego co najlepsze

W 1976 r. do duetu Jackowski-Kurtis dolaczyla Olga “Kora” Jackowska. Trzy
lata pozniej formacja ugruntowala swoj sklad (odszedl Kurtis, przez jakis
czas dzialal w niej takze John Porter) oraz znalazla wlasne, rockowe
brzmienie. I skrocila nazwe do Maanam. Za wlasne pieniadze Jackowscy razem
z muzykami grupy Dzamble nagrali single, wsrod ktorych znalazl sie jeden z
klasykow grupy “Oprocz”. Przelom nastapil w 1980 r. Wowczas to Maanam
wystapil na festiwalu w Opolu, gdzie wielokrotnie bisowal utwory “Boskie
Buenos” i “Zadza pieniadza”. Sukces muzyczny nie przelozyl sie na
powodzenie w zyciu Jackowskich. W 1972 r. na swiat przyszedl ich syn
Mateusz, a cztery lata pozniej – Szymon. Drogi Marka i Olgi zaczely sie
rozchodzic. Gitarzysta borykal sie z uzaleznieniem od alkoholu, na ktore
czesto narzekala jego zona. W owym czasie w zespole pojawil sie nowy muzyk
Jaroslaw Szlagowski, ktory mial 18-letnia zone Katarzyne. Nastolatka
zakochala sie w Marku Jackowskim z wzajemnoscia. W 1984 r. zalozyciele
Maanamu sie rozwiedli.

Wowczas w zyciu Marka Jackowskiego nastapil wstrzas. Kora wyznala, ze
Szymon, ktorego wychowywal jako wlasnego syna, w rzeczywistosci jest owocem
zdrady kobiety z Kamilem Sipowiczem. Mezczyzna byl sasiadem muzykow, a do
niewiernosci sklonil Kore… sen. Piosenkarka w ksiazce “Kora, Kora”
przyznala:

To byl sen jasny, piekny, erotyczny. (…) Zaczelam wtedy patrzec na tego
sasiada z siodmego pietra inaczej. Tak to sie zaczelo. Zdradzilam Marka,
zaszlam z Kamilem w ciaze

Po rozwodzie byli malzonkowie nie szczedzili sobie gorzkich slow. W 2009 r.
w wywiadzie dla “Gali” Jackowski powiedzial:

Kora i ja jestesmy z dwoch roznych swiatow. Nie mamy juz o czym rozmawiac.
Rozmowa z nia juz mnie nie buduje, tylko wprowadza zamet Marek Jackowski
zgodzil sie na dalsza wspolprace muzyczna z Kora. Kiedy w polowie lat 80.
Maanam zawiesil dzialalnosc, lider formacji zajal sie swoim zyciem i
zwiazkiem z Katarzyna Krupicz. Para sformalizowala swoja relacje, slub
odbyl sie w 1991 r. W tym samym roku Maanam powrocil na estrade. Malzenstwo
nie przysluzylo sie milosci Marka i Katarzyny. Nawet przeprowadzka do
Zakopanego i oderwanie sie od pedu zycia show-biznesu nie pomogly. Rozwod
nastapil juz w 1994 r. Marek Jackowski nie tylko musial emocjonalnie
pozbierac sie po malzenstwie, ale takze wyleczyc sie z alkoholizmu. Jak
przyznal pozniej, wiele razy mial nadzieje, ze kazdy kolejny ciag
alkoholowy bedzie ostatnim oraz pierwszym krokiem do trzezwosci.
Ostatecznie wyrwal sie ze szponow nalogu i przeszedl gruntowna przemiane,
ktora zaowocowala odnalezieniem wielkiej milosci.

“Jak dochodzilem do porzadku ze soba, to prowadzilem w duchu rozmowy z
Panem Bogiem. Powiedzialem: »Boze, narobilem sobie powaznych klopotow. Sam
zszedlem na manowce. Ty mnie wyciagnales do zycia. Teraz prowadz«. Gdyby to
anegdotycznie opowiedziec, bylo tak. Pan Bog odpowiedzial: »Jedz tam i tam
na koncert«. Pojechalem. Wychodze godzine przed koncertem na scene. Patrze,
siedzi na sali dziewczyna – mloda, usmiechnieta, wymalowana. »Panie Boze,
to jakas pomylka«, mowie. »Nieporozumienie! Ona jest za mloda«. Jeszcze w
trakcie wystepu poprosila mnie o autograf – jakims cudem przyszlo mi do
glowy, zeby wskazac jej kulisy i poprosic, by przyszla po koncercie. Mialem
gitare w rekach – nie moglem podpisac. Przyszla. Powiedzialem: »Panie Boze,
przeciez to nie moze byc to!«, a Pan Bog mi na to: »Przynajmniej wez
telefon«” – wyznal w “Vivie!”. To byl wyjatkowo zimny maj 1992 r. w
Polkowicach. Tam wlasnie Marek Jackowski poznal Ewe, do ktorej zadzwonil
dopiero trzy miesiace pozniej. W 1994 r. wzieli slub. W cytowanym wywiadzie
gitarzysta przyznal:

Okazalo sie, ze to malzenstwo jest dla mnie zbawienne. Ta najmlodsza
dziewczyna w moim zyciu uporzadkowala wszystkie moje sprawy.

W 2007 r. podczas koncertu Marek Jackowski spadl z dwumetrowej sceny i
powaznie sie polamal. Zastapil go inny muzyk, a wkrotce – jak utrzymywal
gitarzysta – Kora zdecydowala, ze nie wroci juz do Maanamu. Zespol zostal
rozwiazany. Marek Jackowski podjal wowczas decyzje o wyprowadzce z
Zakopanego. Ewa Jackowska w rozmowie dla Radia Wnet mowila:

Zakopane nie jest takie piekne. Jest moze fajne na chwile, ale mieszkanie
tam na dluzej jest naprawde uciazliwe

Malzonkowie osiedli w miejscowosci San Marco di Castellabate we Wloszech, w
prowincji Salerno pod Neapolem. Wychowywali trzy corki: Bianke, Palome i
Sonie. Ich zycie w slonecznej Italii wydawalo sie byc spelnieniem marzen
obojga o stabilizacji i radosci. Nie bylo im jednak dane razem sie
zestarzec. 18 maja 2013 r. Marek Jackowski na Facebooku napisal:

Drodzy przyjaciele i korespondenci. Jezeli nie odpisuje, to znaczy, ze
pracuje w studio. Zaleglosci nadrobie w wolnej chwili. Tymczasem zycze
milej, goracej soboty i niedzieli

Kilka godzin pozniej Kamil Sipowicz na Facebooku przekazal wiadomosc:

Dzis zmarl Marek Jackowski. Wielki muzyk. Wspanialy kompozytor. Cudowny
czlowiek. Laczymy sie w bolu z rodzina, przyjaciolmi i fanami. Niech
spoczywa w pokoju

Marek Jackowski zmarl na zawal serca. Pogrzeb muzyka odbyl sie 19 maja 2013
r. na cmentarzu w San Marco di Castellabate. Ponowny pochowek mial miejsce
na Nowym Cmentarzu w Zakopanem 14 sierpnia 2015 r. Kora po smierci bylego
meza wyznala:

Z Markiem zawsze bylismy w wielkiej, wspanialej rodzinie. Bardzo dobry
czlowiek

Stany Zjednoczone podjely decyzje w sprawie mysliwcow dla Ukrainy

USA i sojusznicy maja zamiar dostarczyc Ukraincom mysliwce F-16 – podaja
amerykanskie media. O dostawe tych samolotow od dawna zabiegaly wladze w
Kijowie. O decyzji zachodnich panstw informuja m.in. telewizja NBC i “New
York Times”, powolujac sie na wysoko postawione zrodla w amerykanskiej
administracji. Wczesniej w piatek agencja AP informowala, ze prezydent USA
Joe Biden, przebywajacy na szczycie grupy G7 w Hiroszimie w Japonii, poparl
podczas nieoficjalnych rozmow inicjatywe szkolen ukrainskich pilotow w
obsludze amerykanskich samolotow wielozadaniowych F-16. Treningi
prawdopodobnie zostana zrealizowane w Europie. “Z zadowoleniem przyjmuje
historyczna decyzje USA i prezydenta Joe Bidena, by wesprzec miedzynarodowa
koalicje na rzecz mysliwcow dla Ukrainy” – napisal na Twitterze w piatek po
poludniu ukrainski prezydent Wolodymyr Zelenski. Po testowym szkoleniu
dwoch ukrainskich wojskowych, ktorzy cwiczyli sie w obsludze samolotow F-16
na symulatorach, Pentagon doszedl do wniosku, ze wlasciwe szkolenia w tym
zakresie moglyby trwac zaledwie cztery miesiace. To znaczniej krocej, niz
dotychczas przewidywano – poinformowal w nocy z czwartku na piatek
amerykanski portal Yahoo.

Dziesiatki nowych Tesli posrodku osiedla domow

Na jednym z warszawskich osiedli domow jednorodzinnych stanely nowe
elektryczne tesle. Jest ich okolo 100, niemal wszystkie biale – informuje
tvn24.pl. Jest ich okolo 100, niemal wszystkie biale. Mieszkancy nie sa
zadowoleni. Spontaniczny parking samochodow elektrycznych powstal na Kepie
Zawadowskiej, przy ulicy Gratyny.

– Stoja w miejscu, w ktorym nie powinno ich byc, bo tam sa dzialki
budowlane. Pierwsze samochody pojawily sie na posesji 20 marca. Z godziny
na godzine bylo ich wiecej. Tego samego dnia wlasciciel zaslonil ogrodzenie
czarna plachta, zeby nie bylo widac, co tam jest – opowiada tvn24.pl jeden
z mieszkancow osiedla. Z informacji portalu wynika, ze zaparkowane na
dzialce samochody naleza do firmy leasingowej Arval. “Przykro nam, ze czesc
mieszkancow mogla odczuwac dyskomfort zwiazany z obsluga placu.
Przepraszamy za niedogodnosci”

Najnowsze dane o lotnisku w Radomiu. Wiadomo, ile osob skorzystalo

Lotnisko w Radomiu od poczatku pomyslu na jego powstanie wzbudza
kontrowersje. Prezes Polskich Portow Lotniczych Stanislaw Wojtera zdradzil,
ile osob obsluzono do tej pory w Radomiu i jakie sa perspektywy na
najblizsze miesiace. Uroczyste otwarcie lotniska Warszawa-Radom odbylo sie
27 kwietnia br. Od tego momentu biuro podrozy Itaka poinformowalo, ze
odwoluje z niego wszystkie loty w sezonie do tunezyjskiego Monastyru.
Nastepnie informacje o takim samym kroku oglosil Exim Tours.

To jednak tylko czesc czarterowych kierunkow. Wciaz regularne trasy do
Paryza czy Rzymu obsluguje tam tez LOT. – Do dzis lotnisko w Radomiu
odprawilo 4,5 tys. pasazerow – powiedzial Prezes Polskich Portow Lotniczych
Stanislaw Wojtera w audycji “Winien i ma”. Jak dodal, port obsluzyl juz
polowe tego, co w calym 2016 r. – Radom na koniec roku wyladuje mniej
wiecej w polowie stawki polskich lotnisk regionalnych – ocenil Wojtera.
Przypomnial, ze od czerwca z lotniska beda latac linie czarterowe.
-Wycieczki sprzedaja sie dobrze. Monitorujemy te sprzedaz. Nasi partnerzy
sa zadowoleni. Jestem przekonany, ze z roku na rok beda rozszerzac oferte –
powiedzial Wojtera. Jak dodal, w tegorocznym sezonie letnim na warszawskim
Lotnisku Chopina ruch pasazerski bedzie wyzszy niz przed pandemia, kiedy to
port dochodzil prawie do granicy przepustowosci. – Ten ruch tez bedzie
przekierowywany na lotnisko w Radomiu – wskazal. Z Radomia PLL LOT oferuja
regularne polaczenia do Paryza, Rzymu, Prewezy, Tirany i Warny. Wypoczynek
wakacyjny z wylotem z Radomia organizuje takze dziewiec biur podrozy: Coral
Travel, Exim Tours, Greckie Podroze, Itaka, Nekera, Rainbow, Rego-Bis, Sun
and Fun Holidays czy TUI. Touroperatorzy na wakacje lotami czarterowymi
zabiora pasazerow m.in. do Antalyi, Burgas, ale tez Warny i Tirany.

Infrastruktura radomskiego lotniska umozliwia przyjmowanie
najpopularniejszych samolotow, jakimi operuja przewoznicy czarterowi i
niskokosztowi, czyli A320 lub B737, ale takze wiekszych maszyn – jak B787
dreamliner.

Z mysla o podroznych dojezdzajacych do Radomia z Warszawy PPL uruchomilo
shuttle busy, ktore kursuja pomiedzy warszawskim Okeciem a lotniskiem
Warszawa-Radom.

Problem ze “Szklem kontaktowym” jest wiekszy. Nie tylko dla TVN

Gdy Tomasz Sianecki zakonczyl rozmowe z Krzysztofem Daukszewiczem w
poniedzialkowym “Szkle kontaktowym”, tradycyjnie polaczyl sie z Piotrem
Jaconiem, ktory jest gospodarzem magazynu “Dzien po dniu”. Wtedy
Daukszewicz wtracil: “A jakiej plci on dzisiaj jest?”. Pytanie skierowane
bylo do Piotrka Jaconia, o ktorym wiadomo, ze ma transplciowa corke. –
Chyba ja p********m glupote – powiedzial po chwili. “Czy opatrzenie
ironiczna forma nienawistnych slow nie oswaja ich szkodliwosci? Czy nalezy
przykladac krzywe zwierciadlo do komentarzy, ktore moga kosztowac najwyzsza
mozliwa cene – ludzkie zycie?” – pyta na lamach Onetu Dawid Dudko,
zwracajac uwage na formule programu. “Szklo kontaktowe” pogardliwe
wypowiedzi politykow i polityczek o dyskryminowanych grupach spolecznych
przedstawia w satyrycznej konwencji. Wymowne w tym wzgledzie moga byc dane
ogladalnosci Nielsena, ktore publikuje portal Press.pl. Dotycza one zarowno
“Szkla kontaktowego”, jak i wzorowanego na nim formatu Telewizji Polskiej,
emitowanego od 2016 r. “W tyle wizji”. Okazuje sie, ze zainteresowanie tymi
formatami regularnie spada. Piotr Jacon o sprawie z Krzysztofem
Daukszewiczem: po rozmowie

“Z panem Krzysztofem jestem po rozmowie. Zadzwonilem, abysmy obaj w tych
okolicznosciach nie stracili wlasciwych proporcji. Szukajmy sojusznikow, a
nie wrogow. Wrogowie znajda nas sami” – relacjonuje Piotr Jacon, sojusznik
osob LGBT, autor reportazy telewizyjnych o transplciowosci czy ksiazki “My,
trans”.

Wrzucanie na antene “Szkla” – ot tak, dla uciechy – cytatow z prezesa
Kaczynskiego czy ministra Wojcika, ktorzy wprost szydza z osob
transplciowych, to oswajanie transfobii. Potem mozna juz tylko czekac na
tworcze i spontaniczne rozwijanie tej “krotochwili”

– dodaje dziennikarz TVN24.

Kupili w second-handzie dwie wazy za 20 funtow, okazaly sie warte
kilkadziesiat tysiecy

Dwie chinskie wazy zostaly sprzedane na wtorkowej licytacji domu aukcyjnego
Roseberys w Londynie za ponad 59 tysiecy funtow. Ich sprzedawca kupil je
wczesniej w second-handzie za grosze. Byly wlasciciel antycznej porcelany
zapowiedzial, ze przekaze “znaczna czesc zysku” na cele charytatywne. Wazy
sprzedano we wtorek podczas aukcji w londynskim Roseberys. Bill Forrest,
zastepca dyrektora i kierownik dzialu sztuki Chin, Japonii i Azji
Poludniowo-Wschodniej, opowiadal w rozmowie z portalem CNN, ze ich
sprzedawca – ktory zyczyl sobie pozostac anonimowym – nabyl je w ubieglym
roku w jednym z londynskich sklepow z przedmiotami z drugiej reki.
Kosztowaly 20 funtow (rownowartosc ok. 104 zlotych).

Poczatkowo anonimowy nabywca waz mial nie zdawac sobie sprawy z ich
wartosci. – Dopiero po ich zakupie sprawdzil znajdujaca sie na spodzie
inskrypcje – relacjonuje Forrest. Wowczas “zapalony kolekcjoner” ceramiki
odkryl, ze sa one oznaczone napisem “Qianlong”, bedacym oficjalnym imieniem
panujacego w XVIII wieku cesarza Chin. Wtedy postanowil zaniesc naczynia do
domu aukcyjnego Roseberys, gdzie dokonano ich oceny. Jak wykazali
rzeczoznawcy, ozdobione kwiecistym wzorem naczynia rzeczywiscie powstaly w
XVIII stuleciu. W ocenie Forresta oryginalna chinska porcelana jest
“niezwykle rzadka”, gdyz byla ona zamawiana wylacznie na dwor cesarski.
Sprzedane na aukcji w Roseberys wazy zostaly pomalowane tradycyjna metoda
doucai. Zgodnie z jej zasadami najpierw niebieska farba nanoszone sa
wybrane czesci wzoru i zarysy innych elementow. Calosc jest szkliwiona i
wypalana, a nastepnie nanosi sie na nia pozostale fragmenty wzoru w roznych
kolorach. Wowczas porcelane wypala sie na nowo. Sprzedana we wtorek
porcelana zostala ozdobiona motywem kwitnacych chryzantem i wijacych sie
lisci lotosu. Niebieska podstawe wzoru pomalowano zywymi odcieniami
czerwieni, zolci i zieleni. Na aukcji wazy osiagnely cene niemal trzy
tysiace razy wyzsza niz ta, za ktora zostaly pierwotnie nabyte. Ich nowy
wlasciciel zaplacil za nie 59,8 tysiecy funtow (ponad 312 tysiecy zlotych).
W rozmowie z CNN Bill Forrest przekazal, ze anonimowy sprzedawca
porcelanowych dziel planuje przekazac “znaczna czesc zysku” na cele
charytatywne, nie wyjawil jednak, o jakiej kwocie mowa.

Posel zadrwil z premiera i “uroczyscie otworzyl” korytarz sejmowy

Most w Tylmanowej w Malopolsce jest od blisko pol roku czynny i mozna z
niego korzystac, jednak dopiero wczoraj premier Mateusz Morawiecki
uroczyscie go otworzyl. – Jest to nie tylko smieszne, nie tylko zenujace, a
niegodne polskiego premiera – skomentowal posel KO Cezary Tomczyk, ktory w
Sejmie “wzorem” premiera “otworzyl korytarz sejmowy”. W czwartek premier
Mateusz Morawiecki uroczyscie “otwieral” w Tylmanowej most na Dunajcu. Co
ciekawe, mieszkancy korzystaja z niego juz od ubieglego roku. Wojt gminy
Ochotnica Dolna Tadeusz Krolczyk juz 23 grudnia 2022 roku informowal w
mediach spolecznosciowych o “dokonaniu historycznego, pierwszego przejazdu
przez most w Tylmanowej”. To nie pierwszy raz, gdy szef rzadu i oficjele
wladzy “odbierali uroczyscie” jakas, czesto nowa inwestycje. Do tej sprawy
– pol zarem, pol serio – odniosl sie posel Koalicji Obywatelskiej Cezary
Tomczyk. – Bareja wiecznie zywy, bo zeby cos otworzyc, to trzeba to
wybudowac i musi byc otwarcie czegos na nowo, na co sama nazwa wskazuje. A
pan premier podchodzi do tego nowatorsko, czyli otwiera rzeczy, ktore juz
wczesniej zostaly otwarte i dawno wybudowane – powiedzial.

Tomczyk, ktory z reporterem TVN24 Radomirem Witem rozmawial na korytarzu
sejmowym, zwrocil uwage na “slynna kotare, ktora powstala po tak zwanym
puczu sejmowym”. – To spuscizna (bylego juz – red.) marszalka (Sejmu Marka)
Kuchcinskiego – przypomnial. Posel nawiazal tu do wydarzen z 2016 roku.
Wtedy, dokladniej 16 grudnia, rozpoczal sie przy Wiejskiej kryzys
parlamentarny. W zwiazku z planami ograniczenia pracy dziennikarzy w Sejmie
oraz wykluczeniem z obrad Michala Szczerby (PO), opozycja rozpoczela
blokade mownicy sejmowej. Posiedzenie przeniesiono do innej sali, gdzie
glosami PiS, w Sali Kolumnowej, przyjeto budzet na 2017 rok – zdaniem
opozycji nielegalnie. Nocne wydarzenia w Sejmie doprowadzily do
obywatelskich protestow.

Korytarz, przy ktorym stanal Tomczyk, za kadencji Marka Kuchcinskiego nie
byl dostepny miedzy innymi dla dziennikarzy. Wiec ja proponuje, zebysmy
wzorem pana premiera Morawieckiego otworzyli ten korytarz – podsumowal
Tomczyk. Posel nastepnie zaciagnal kotare, po czym oswiadczyl ironicznie: –
Szanowni panstwo, chcialbym dokonac uroczystego otwarcia korytarza
sejmowego. Budynek odbudowany po wojnie, tutaj jest kotara. W zwiazku z
tym, dokonujemy uroczystego otwarcia – zakonczyl, zaciagajac kotare z
powrotem.

SPORT

“Coreczka zmarla dwa tygodnie po operacji”. Jan Lubanski radykalnie zmienil
zycie: Musialem

Musialem radykalnie zmienic zycie. Moja coreczka, jedyne nasze dziecko,
miala w glowie jakiegos guza. Lekarze uznali, ze musza operowac, aby to
dokladnie zbadac. Odetchnelismy z ulga, bo wykluczyli nowotwor zlosliwy.
Wrocila do domu, ale po dwoch tygodniach zmarla – na lamach Onetu mowi Jan
Lubanski, ktory w ekstraklasie rozegral prawie 200 spotkan, a jego historia
zyciowa nadaje sie na ksiazke. Jan Lubanski moze nie mial tak udanej
kariery jak dwa lata starszy i znacznie slawniejszy Wlodzimierz Lubanski,
ale jego zycie i tak bylo pelne barwnych historii. Niestety, takze tych
tragicznych. Ale od poczatku. Lubanski urodzil sie w 1949 roku. Byl
wychowankiem Lodzianki, a pozniej trafil do klubu MKS Hala Sportowa. Na
koncie ma tez niemal dwiescie meczow w ekstraklasie w barwach LKS-u Lodz.
Niewiele brakowalo, a nie mialby nawet jednego. W lipcu 1967 roku pilkarze
MKS-u Hali Sportowej jechali na mistrzostwa Polski juniorow. Nagle do
pociagu wsiadla grupa kolonistow. Ich opiekunowie poprosili, by mlodzi
pilkarze zmienili wagony, tak aby dzieci byly w jednym miejscu pod okiem
wychowawcow.

Pilkarze nie robili problemow i przeniesli sie do czwartego wagonu (lacznie
bylo ich osiem). Czwarty wagon, do ktorego przeszli byl ostatnim, ktory sie
nie wykoleil. W wypadku zginelo siedem osob, a blisko 50 zostalo rannych.
Lubanski i jego koledzy z boiska przezyli, ale trauma zostala z nimi na
kilka kolejnych dni. I pewnie wlasnie dlatego nie wygrali w koncu tamtego
turnieju. Jan i tak ma kilka ciekawych wspomnien z okresu juniora. Na pewno
dobrze wspomina reprezentacje Polski juniorow, ktora prowadzil legendarny
Kazimierz Gorski. W szatni spotkal wielkie osobistosci polskiej pilki m.in.:
Jana Tomaszewskiego, Adama Musiala, Antoniego Szymanowskiego, Jurka
Gorgonia czy Grzegorza Laty, ktorego spotkal takze na pilkarskiej
emeryturze w Kanadzie. Ale do Kanady jeszcze wrocimy.

“Moja coreczka zmarla dwa tygodnie po operacji”

Kontuzje zahamowaly kariere Lubanskiego. Szczegolnie zlamana noga. –
Ucierpiala kosc strzalkowa i piszczelowa. Dziewiec miesiecy w gipsie mi ja
trzymali, bo niedokladnie poskladali, za dlugo wszystko to trwalo, wiec
ciesze sie, ze i tak doszedlem do siebie, jednak nawet dzisiaj, po tylu
latach, ta zlamana noga jest szczuplejsza od drugiej, jakby nie do pary
byla – tlumaczy Lubanski na lamach portalu Onet.pl. To byly lata 70., wiec
pilkarze nie zarabiali tak jak dzis. Czesto trzeba bylo dorabiac do pensji
sportowca. Szczegolnie gdy leczylo sie kontuzje. Jeden z dzialaczy LKS-u
zalatwil mu prace na stacji benzynowej. Ale ile mozna uzupelniac albo
wymieniac olej w silnikach?

Lubanski – nie tylko z tego powodu – zdecydowal sie na emigracje. I to
daleka, bo trafil do Kanady. Musialem radykalnie zmienic zycie. Moja
coreczka, jedyne nasze dziecko, miala w glowie jakiegos guza. Lekarze
uznali, ze musza operowac, aby to dokladnie zbadac. Odetchnelismy z ulga,
bo wykluczyli nowotwor zlosliwy. Wrocila do domu, ale po dwoch tygodniach
zmarla. Miala dziesiec lat. Zona tylko na cmentarzu przesiadywala, w tym
samym czasie odszedl tez jej tata. Nie dalo sie tak zyc. Gdy pojawila sie
mozliwosc wylotu do Kanady, dlugo sie nie zastanawialem. Uznalem, ze
wlasnie tego mi potrzeba: wyjechac jak najdalej, zostawic wszystkie zle
wspomnienia, dluzej nie dalo sie tutaj zyc – Lubanski opowiada Antoniemu
Bugajskiemu z Onetu.

Za oceanem najpierw gral w polonijnym klubie z Toronto, a potem w druzynie
futbolu halowego. Ale to juz byla bardziej zabawa w pilke. Bo na chleb i
tak trzeba bylo zarobic, a Lubanski nie bal sie zadnej pracy. Robil na
budowli, pracowal takze w fabryce dywanow, a miedzyczasie dorabial jako
zlota raczka. Lubanskiemu, gdy byl w Kanadzie, wymarzyla sie wycieczka na
Alaske. W jedna strone trzeba bylo przejechac jakies piec tysiecy
kilometrow. Podczas podrozy kierowcy zaczal dokuczac bol nogi.

– Okazalo sie, ze w zyle zrobil sie maly zator. Lekarze powiedzieli, ze to
z powodu tej meczacej jazdy samochodem na Alaske przez tyle dni, bo
potrafilem nawet przez czternascie godzin jechac non stop. Do dzisiaj musze
brac leki na rozrzedzenie krwi, co dwa tygodnie robie test na krzepliwosc
krwi. Ale daje rade, nie narzekam, bo inni maja gorzej – mowi Lubanski,
ktory od 40 lat nie byl w Polsce. Na co dzien mieszka w Mississaudze,
nalezacym do aglomeracji Toronto. I troche dokucza mu samotnosc, ale zalic
sie nie zamierza.

– Przywyklem do samotnego zycia. Nawet alkoholu nie moge pic, bo przy tych
lekach jest bardzo niebezpieczny, zreszta nigdy mi nie smakowal. (…) Do
Polski nie wroce, bo nie mam do kogo i do czego wracac. A jesli nawet
chcialbym jeszcze raz zobaczyc ojczyzne, to nie powinienem latac. Po tej
historii z lydka mam taka chorobe, ze w samolocie moze mi skoczyc cisnienie
i bedzie to grozic wylewem. Po co kusic los, jak i tak nikt w Polsce na
mnie nie czeka – wzdycha Lubanski.

Polscy siatkarze mieszkaja u Szczesnego i Milika. Trener nagle zaczal mowic
o Bonku

Siatkarze Jastrzebskiego Wegla i Zaksy Kedzierzyn-Kozle przed finalem Ligi
Mistrzow w Turynie mieszkaja w hotelu sluzacym za baze pilkarzom Juventusu.
I choc pilkarzy najbardziej utytulowanego klubu we Wloszech spotkac nie
planuja, to ciesza sie dodatkowa atrakcja. Chocby zakochany w pilce noznej
argentynski trener jastrzebian, Marcelo Mendez. Baza wszystkich druzyn
grajacych w finalach Ligi Mistrzow i Ligi Mistrzyn w Turynie jest J-Hotel.
To czesc bazy treningowej Juventusu nazywanej J-Village, polozonej na
obrzezach miasta i niedaleko Allianz Stadium, na ktorym klub rozgrywa swoje
domowe mecze. Poza nim stanowia ja jeszcze siedziba glowna Juventusu,
centrum medyczne, czy muzeum klubu. W srodku trudno nie zauwazyc elementow
zwiazanych z Juve – w lobby stoi manekin ubrany w meczowy stroj, a w
gablotach ustawiono eksponaty, ktore przekazalo klubowe muzeum. Sa tu
pilki, buty, czy flagi i bilety z wyjatkowych spotkan w calej historii
Juventusu. Hotel stanowi baze wypadowa dla pilkarzy Juventusu, ktorzy razem
ze sztabem zatrzymuja sie w jego specjalnie wydzielonej dla nich czesci
przy okazji kazdego meczu domowego – mowi Sport.pl Marcin Nowomiejski,
ekspert Eleven Sports i Amici Sportivi. – Nietrudno spotkac ich przy tej
okazji, przechadzajacych sie korytarzami budynku. To miedzy innymi dlatego
obiekt cieszy sie sporym zainteresowaniem fanow Juve, rezerwujacych pobyt
zwlaszcza w trakcie dni meczowych. Hotel oferuje nawet pakiety pobytowe z
biletem, czyli gwarancje dostepu do wejsciowek na mecz, rozgrywany w dany
weekend w Turynie. To w przypadku hitowych spotkan moze okazac sie dobrym
rozwiazaniem dla tych, ktorzy obawiaja sie trudnosci w dostepie do biletow
w drodze regularnej otwartej sprzedazy – dodaje. W budynku miesci sie tez
restauracja, ale choc to czterogwiazdkowy hotel, nie powala ona
roznorodnoscia, ani jakoscia dan. Na terenie calego obiektu pelno tez
pamiatek i symboli klubowych: od koszulek, przez albumy, na pamiatkowych
medalach skonczywszy, choc te najbardziej cenne znajduja sie polozonym
nieopodal muzeum – wskazuje Nowomiejski. Siatkarze, choc z hotelu
sygnowanego przez klub Wojciecha Szczesnego i Arkadiusza Milika do hali
Pala Alpitour jest dosc daleko, bo dojazd zajmuje pol godziny, chwala sobie
warunki, w ktorych mieszkaja i odpoczywaja przed kluczowym spotkaniem
sezonu. – Jest przyjemnie, pokoje sa w porzadku, a jedzenie dobre. Wnetrza
i te elementy zwiazane z klubem tez wygladaja ciekawie – mowi Sport.pl
rozgrywajacy Benjamin Toniutti. Ale spotkania z pilkarzami nie planujecie?
– dopytujemy. – Nie, gdzie my, a gdzie oni? – smieje sie Francuz. – U mnie
reprezentacja siatkarska nie ma kompletnie zadnych szans, zeby konkurowac z
pilkarska. W Juventusie gra Paul Pogba i Adrien Rabiot, kibicuje im, ale
oni sa o wiele popularniejsi i wazniejsi od nas – dodaje Toniutti. Hotel
podoba sie tez uwielbiajacemu pilke nozna trenerowi Marcelo Mendezowi. –
Jest swietny. Mieszkalem we Wloszech przez cztery lata i wtedy nawet
kibicowalem Juve. Ulubiony pilkarz? Michel Platini. A moze i Zbigniew
Boniek, jego tez lubilem. Ale to bylo wiele lat temu, teraz juz tego tak
nie sledze – tlumaczy Argentynczyk. Na razie siatkarze pomiedzy treningami
a odpoczynkiem przed finalem maja jeszcze czas, zeby pochodzic po
hotelowych korytarzach i docenic, jak dopracowany jest J-Hotel. Jednak im
blizej soboty, tym bardziej beda przejeci polskim meczem o najwazniejsze
klubowe trofeum w Europie, a moze i calej, swiatowej siatkowce. Poczatek
starcia Zaksy Kedzierzyn-Kozle z Jastrzebskim Weglem zaplanowano na 21:00,
a trzy i pol godziny wczesniej rozpocznie sie spotkanie o wygrana w Lidze
Mistrzyn – Vakifbanku z Eczacibasi Stambul.

Znow sie wszyscy smieja z Lechii. Zasluzenie. Kolejna kompromitacja

Kibice Lechii Gdansk nie moga zaznac nawet chwili spokoju. O swoim klubie w
ostatnim czasie czytaja same negatywne wiadomosci. Spadek z ligi, problemy
finansowo-organizacyjne i wpadki wizerunkowe. I wlasnie te ostatnie znow
daja o sobie znac. Tym razem poszlo o… spodenki. Jakis czas temu Lechia
Gdansk obnizyla ceny biletow na mecz z Legia Warszawa. To bedzie ostatnie
domowe spotkanie gdanskiego klubu w Ekstraklasie na przynajmniej rok.
Dodatkowo w trakcie meczu pozegnany zostanie Flavio Paixao, ktory po
sezonie odchodzi z Lechii i konczy kariere. Czesc kibicow kupila jednak
bilety po starej, duzo wyzszej cenie. Lechia zaoferowala im rekompensate,
ale niektorzy woleli otrzymac zwrot pieniedzy. Klub na jedna z takich prosb
odpowiedzial w kontrowersyjny sposob. “Czesto tak bywa, ze zakupi pan
dzisiaj spodnie za 150 zlotych, a jutro beda za 50 zlotych i nie mozna miec
do nikogo pretensji. Klub tak zdecydowal i wprowadzil zmiany” – czytalismy
w odpowiedzi dzialu sprzedazy biletow, ktora opublikowal jeden z fanow Po
tej wiadomosci w mediach spolecznosciowych wybuchla burza, a do calej
sprawy ustosunkowal sie nawet prezes klubu Zbigniew Ziemowit Deptula. Te
sytuacje udalo sie jednak wyjasnic z poszkodowanymi. Lechia postanowila
wykorzystac wpadke i zrobic promocje “spodenkowa”. Pierwsze 20 osob, ktore
zakupilyby bilet na mecz z Legia, mialo otrzymac spodenki Lechii z
autografem konczacego kariere Flavio Paixao. Ta akcja rowniez spowodowala
mieszane uczucia fanow, ale przynajmniej klub chcial jakos naprawic swoja
wpadke. Jednak co z tego skoro byl to wstep do kolejnej wizerunkowej wtopy?
Jeden z kibicow pochwalil sie na Twitterze otrzymanymi spodenkami. Nie byl
to jednak wpis z podziekowaniami.

“Hej Lechia Gdansk. Wy sobie zarty robicie z kibicow? Mialy byc spodenki
Lechii z autografem Flavio Paixao, a nie zwykle adidasa z podpisem”Okazalo
sie, ze Lechia wyslala kibicowi spodenki z autografem Flavio Paixao, ale
nie byla to czesc oficjalnego kompletu, a zwykle czerwone spodenki Adidasa.
I juz to wystarczylo, zeby kolejny raz wszyscy sie smiali ze spadajacego z
Ekstraklasy klubu. Lechia jednak sobie nie pomogla i odpowiedziala.

“Dziekujemy za kontakt. Omylkowo wyslalismy spodenki bez herbu. W
najblizszym czasie wyslemy Panu druga pare z herbem i podpisem” – napisal w
komentarzu profil Lechii Gdansk. Trudno sobie wyobrazic jak moglo dojsc do
pomylenia bialych spodenek z czerwonymi, skoro te musialy zostac jeszcze
podpisane przez zawodnika, a nastepnie przez kogos zapakowane i wyslane.
Takie samo pytanie w szyderczych komentarzach zadaja tez kibice, ktorym w
obecnej sytuacji pozostaje juz tylko smiech przez lzy. W najblizsza sobote
odbedzie sie ostatni domowy mecz Lechii w Ekstraklasie przed spadkiem do
pierwszej ligi. Druzyna z Gdanska zagra z Legia Warszawa, ktora jest
zdecydowanym faworytem tego spotkania. Nikogo nie zdziwi wysoka porazka
zespolu, ktory ostatni mecz wygral 10 marca. Dodatkowo Lechia ma klopoty
finansowe. Ostatnio pojawily sie informacje, ze w klubie znow sa problemy z
platnosciami. Zespol otrzymal jednak licencje (i to na gre w Ekstraklasie!)
i na razie wszystko wskazuje na to, ze w kolejnym sezonie zagra w pierwszej
lidze. Najblizsze miesiace nie zapowiadaja sie jednak spokojnie i moga
zadecydowac o dalszym istnieniu klubu.

DETEKTYW

Bardzo toksyczny zwiazek

ROMAN ROESSLER

Byl o nia zazdrosny, a kiedy przyszlo na swiat dziecko, zamordowal ja w
centrum mia- sta. Potem podcial sobie gardlo i polozyl sie na jej zwlokach.
To bylo sobotnie lato 2016 roku, Trzebnica niedaleko Wroclawia. Samo
centrum miasta. 37-letni Krzysztof D. byl umowiony z dwoma znajomy- mi.
Mieli sie spotkac kolo lawe- czek przy ratuszu. Gdy nadeszli, oznajmili mu:

– Przyjda rowniez dziewczyny…

Nie znal ich. Znali je za to jego dwaj koledzy, a ta, ktora miala nadejsc z
tymi dwiema, miala byc dla niego… Moze nie doslownie, ale w ten sobotni
wieczor mie- li sie w kazdym razie wszyscy razem potem zabawic.

Koledzy 37-latka pracowa- li, on rowniez imal sie roznych zajec, choc
ostatnio pozostawal bez roboty. I mial swoja prze- szlosc… Nie chwalil
sie nia zbytnio. Byl tez przystojnym i dobrze zbudowanym mezczy- zna, z
czego zdawal sobie sprawe. Podobal sie kobietom, wiedzial o tym. Chwilowo
byl jednak sam, i ci dwaj jego kamraci chcieli mu po prostu pomoc, by znowu
byl z kims, w zwiazku… Moze posie- dza z dziewczynami w kawiarni, jakis
klub odwiedza, a moze od razu skocza na dyskoteke? Tego parnego popoludnia
slonce dawalo sie wszystkim we znaki.

Krzysztof D. najpierw nie zwrocil uwagi, jak zbliza- ly sie ulica
Daszynskiego.

– Ida… – oznajmil jego kolega i dopiero wtedy spojrzal na trzy mlode
kobiety, ktore szly w ich strone.

Smialy sie, i rozmawialy o czyms, gestykulujac przy tym zywo. Na jedna z
nich od razu zwrocil uwage: sredniego wzrostu, byla nieco przy kosci,
blondynka o dosc regularnych i lagodnych rysach twarzy, z lekko zadartym
noskiem. Ten zadarty nosek od razu spodobal mu sie. Przez ten zadarty nosek
wlasnie, wedlug niego, wygladala bardzo dziew- czeco, i urokliwie.
Usmiechala sie ciagle. Miala lekko przyciete,

ledwo siegajace ramion kreco- ne wlosy. Byla ubrana w krotka przylegajaca
do ciala spodniczke, podkreslajaca jej figure i buty na wysokich obcasach.
Ona tez spoj- rzala na niego. I niemal od razu przypadli sobie do gustu.

– To jest Krzysztof – jeden z kolegow przedstawil 37-lat- ka kolezankom,
ktore go takze pierwszy raz ujrzaly.

Ona do niego rowniez wycia- gnela dlon.

– Barbara… – odrzekla, serdecznie.

Podobal sie jej. Byl postaw- nym brunetem o przyjemnym i lagodnym wyrazie
twarzy. Mogl sie podobac kobietom. Po tym przywitaniu, co natychmiast
zauwazyla, nie mogl od niej ode- rwac wzroku. Byl znacznie star- szy, co
bylo rowniez widac. Ona wygladala na swoj wiek, cho- ciaz ciagle jeszcze
przypominala bardziej dziewczynke, niz doro- sla, juz 24-letnia kobiete,
ktora przeciez byla. I ona nie miala watpliwosci: mogl sie podobac kobietom.

Kiedy tak nagrzanym od slonca trotuarem ruszyli wszy- scy razem, ukradkiem
zerkala w jego strone. Bylo tak cieplo, ze postanowili, ze jednak zostana
na dworze. Ruszyli wiec z powrotem Daszynskiego, a potem skrecili zaraz w
prawo, w ulice Obroncow Pokoju, kierujac sie ku parkowi miejskiemu. Tam,
posrod drzew bylo od razu chlodniej. On raczej milczal, zerkajac jedynie w
jej strone. Ona, takze ukradkiem, przygladala mu sie uwaznie, az posrod
parkowych sciezek wybrali ktoras z lawek. Rozmowy potoczyly sie teraz w
parach.

– Fajna jestes – odezwal sie do niej, a ona zrewanzowala sie usmiechem.

Zaczal troche opowiadac o sobie, ale nie szybko, i nie o wszystkim mowil.
Zdania budo- wal wolno i ostroznie, przez caly czas przygladajac sie jej z
uwaga. Wazyl, co ma powiedziec i jak sie wyslawiac. Chcial jej zaimpo-
nowac. I jak tak mowil, wolno, zdawalo mu sie, ze staje sie przez to
powazniejszy… Juz dawno skonczyl szkole, pracuje… Lecz nie precyzowal
gdzie. Przyznal sie, ze jest od niej duzo starszy. I powiedzial, ile ma
lat, a ona, ze to nic nie szkodzi i nie okazywa- la tym zdziwienia i
zaklopotania, tak mu sie przynajmniej zdawalo. Dawal jej jednak do
zrozumienia, ze on tu jest doroslym, a ona cia- gle jeszcze… dzieckiem.

– Taka pyza z ciebie, i na pew- no mieszkasz z rodzicami? – pytal, badajac
grunt.

Przytaknela, dopowiadajac, ze ma chyba najlepszych rodzi- cow na swiecie.
Nic na to nie odpowiedzial.

Umowili sie nastepnego dnia, nie oponowala. Spotkali sie w kawiarni. I
znowu opowiadal o sobie, choc znow nie zdradzal wielu szczegolow.

Ona w stosunku do niego byla bardziej wylewna.

– Czy byles juz z kims w sta- lym zwiazku? – zapytala niespo- dziewanie,
spogladajac mu prosto w oczy.

Od razu zaprzeczyl.

Nie ukrywala, ze taka odpo- wiedz bardzo ja satysfakcjonowa- la, i dzieki
niej, od razu zrobilo jej sie jakby cieplej na sercu… On zamowil nawet
cos mocniejszego, do picia, a potem poszlo w swoja strone, do domu.

Jeszcze o nim nie wspominala rodzicom.

Spotykali sie. Regularnie. Przynajmniej raz w tygo- dniu, a pozniej nawet

czesciej.

– Chce cie widywac codziennie, zalezy mi na tobie – oswiadczyl jej pewnego
razu. Nie miala nic przeciwko temu, rowniez cos do niego czujac.

Im czesciej sie spotyka- li, zauwazyla jednak, ze o ile, na poczatku,
sprawial wraze- nie cokolwiek zaklopotanego, a nawet zagubionego, w miare
kolejnych spotkan bywal wobec niej coraz swobodniejszy… Coraz wiecej
popijal roznych trunkow, ktorych ona by nigdy nie tknela. I glos mu sie
zmienial: przestal byc mily i subtelny, i stawal sie wobec niej nawet
ostrzejszy, zde- cydowany, i nie znoszacy sprze- ciwu, arogancki. Zaczal
sprawiac wrazenie pewnego siebie, przery- wal jej, gdy o czyms opowiada-
la. Nawet narzucal swa wole, co i do kogo ma mowic, co ma robic, i jak sie
ma zachowac… Nawet, co ma jesc i pic, gdy zamawial dla nich obojga. A co
najgorsze, stawal sie wobec niej wulgarny i chamski. Nawet tego nie ukry-
wal. A przeciez zdarzalo sie, ze gdzies bywali razem.

– Kocham cie… – dodawal jej zaraz, gdy orientowal sie, ze w czyms znow
przeholowal.

Ustepowala mu. Stale. On sie jednak nie zmienial i na doda- tek stawal sie
o nia coraz bardziej zazdrosny, a ta zazdrosc przera- dzala sie w obsesje.

– Nie bedziesz z nikim tanczy- la! – decydowal, gdy podchodzil ktos,
proszac ja do tanca.

Stawal sie opryskliwy w sto- sunku do kolegow, ktorzy doce- niali jej
urode, i chcieli sie jedy- nie przymilic, bez zadnych wyni- kajacych z tego
podtekstow.

– Od pier… sie wreszcie od niej? – wrzeszczal wtedy.

Kiedy sie upijal, zostawiala go i uciekala do domu, lecz wraca- la, bo go
kochala. Nadal sie wiec spotykali. Zauwazyla rowniez, ze zaczal cos
zazywac, cos lykal…

– Co robisz? – raz sie go zapy- tala, na co sie jedynie usmiechnal. – Co,
sprobujesz? – z kolei on zapytal, na co mu nie odpowie-

dziala, i wyszla.

Jednak znowu wrocila. Zazywal roznego rodzaju

wzmacniacze, czym sie chwalil. Zobaczyla w jego rekach jakies proszki…

– To narkotyki… – pochwa- lil sie, ona nie sprobowala, nie chciala.

Jeszcze rodzicom o nim wow- czas nie wspominala, choc byli

zdziwieni, ze zawsze wracala poz- no do domu.

– Masz kogos? – zapytali w koncu

Odpowiedziala im wymijajaco.

On jednak nadal nalegal, by sie widywali i aby mogl ja odwiedzac rowniez w
jej domu. Zgodzila sie, i przyznala w koncu rodzicom, ze jednak ma chlopaka.

Kiedy przyszedl pierwszy raz, rodzice 24-latki spoj- rzeli na niego i
zorien-

towali sie, ze jest od ich corki znacznie starszy.

– Ile? – zapytala matka, a gdy je corka powiedziala, odrzekla: – On chyba
nie dla ciebie?

Nie przypadl im do gustu, o czym oznajmili Basi. Powtarzala jednak, ze sie
w nim zakocha- la. Dostrzegala wprawdzie jego wady, lecz jej w jakims sensie

imponowal ten znacznie star- szy od niej mezczyzna, czego sobie sama nie
potrafila wtedy wytlumaczyc.

W miare, jak odwiedzal ja w domu, stawal sie coraz bardziej zgryzliwy i
arogancki wobec jej rodzicow, ktorzy nie pochwala- li tego zwiazku. A nawet
bywal wobec nich agresywny.

– Prosze nie mowic, co ma robic! – pyskowal, gdy w jego obecnosci starali
sie w czyms doradzic corce. Potrafil sie row- niez odezwac w ten sposob,
jakby mial wzgledem 24-latki cos waz- nego do powiedzenia.

Zazdrosc o Barbare dotyczyla nawet jej ojca.

– Nie zniszczysz naszej milo- sci… – powtarzal. Rodzice tolerowali jego
wybryki, bo kochali corke.

– Zachowanie mezczyzny w ich domu, gdy odwiedzal dziewczy- ne, budzilo
wiele zastrzezen – przypominal prokurator Piotr Konsur z Prokuratury
Rejonowej w Trzebnicy.

Mowiono pozniej, ze zacho- wywal sie przy nich jak lump z ulicy.

– No i co, moze mnie wyrzuci- cie!? – smial sie tym ludziom pro- sto w
twarz. – Kocham Barbare, ona mnie rowniez! – dodawal.

Choc dziewczyna o wszystkim dobrze wiedziala, nie potrafila sobie poradzic
z uczuciem.

– Opetal ja chyba czyms…

– mowiono o tym toksycznym zwiazku.

I bylo widac, jak ja wcia- ga w jakas otchlan. Mijaly dni, i kolejne
tygodnie, jednak sytu- acja nie ulegala zmianie.

– Ma zakaz przychodzenia – oznajmili rodzice bolejac nad tym, ze corce
trafilo sie takie nieszczescie.

On jednak nadal nie zmienial swego postepowania i tak zwane granice
przyzwoitosci juz dawno przekroczyl.

– A co mi tu bedziecie pier…

– oznajmil raz bez zadnych ogrodek.

Rodzice Basi zagrozili, ze jezeli sie nie uspokoi, to wezwa w koncu
policje. Wtedy sie przestraszyl, ale nie trwalo to zbyt dlugo.

W Barbarze zaczelo sie wte- dy cos zmieniac, jakby przela- mywala sie i
otwierala zamglone miloscia oczy.

– A moze nie jestes wart tego wszystkiego? – zastanawiala sie glosno, by
slyszal.

Oznajmila mu o tym, gdy byli raz poza jej domem, nie chciala by z jej
powodow znowu doszlo do klotni z rodzicami, zdal sobie bowiem sprawe, ze
moze ja stra- cic, a tego nie chcial.

– No co ty, jak tak mozesz… – odparl jej wtedy, i lamiacym sie glosem, ze
lzami w oczach, zaczal przekonywac, ze to wszystko, co robil, co mowil, to
tylko dla niej,

i dla jej dobra… Dla ich wspolnej zreszta milosci, dla ich wspolnego
szczescia… A jej rodzice tego nie rozumieja… I ze to nie tak, jak oni
mysla… I ze tylko z tego powodu sa o nia zazdrosni… Bo to oni sa o nia
zazdrosni, nie on… I tak naprawde to oni nie chca, by kie- dys ich
opuscila… I z nim zostala, i by wyszla za niego za maz. – Nad zycie cie
przeciez kocham – mani- pulowal nia, a ona, na swe nie- szczescie, znowu mu
uwierzyla.

I do niego wrocila, watpliwosci swe pozostawiajac gdzies za soba.

– Jestem w ciazy! – oznajmila, a ze rodzice bardzo kochali swa corke,
pocieszyli ja w koncu:

– Nie martw sie, razem je wychowamy.

Mial ze spokojem przyjac informacje, ze Barbara M. zaszla z nim w ciaze, i
ze bedzie ojcem, choc swiadkow rozmowy pomie- dzy nimi nie bylo. Nie
wiadomo tez, jak sie wowczas zachowy- wal wobec jej rodzicow, lecz gdy
zblizalo sie rozwiazanie, sprawa wydala sie oczywista…

– O zadnym slubie mowy byc nie moze – oswiadczyli.

I podtrzymali obietnice dana corce. Porod chyba zmienil 24-lat- ke, bo
przeanalizowala potem cala sytuacje: co dotychczas dali jej rodzice, jak ja
wychowali, a co doznala od niego… Ile strachu, ponizenia, i zgryzoty
zarazem. I jaka ja przyszlosc moze z nim czekac… I musiala sobie sama na
to wszystko odpowiedziec.

– Nasza znajomosc nie ma sen- su, rozstanmy sie wreszcie, wycho- wam corke
bez ciebie – oznajmi- la, kiedy mial sie u niej zjawic z kwiatami.

Lecz on nie rezygnowal. Rozmyslal, analizowal nowa sytu- acje, i trudno
bylo powiedziec, co sie wtedy dzialo w jego glowie. Byl czas, ze nie chcial
sie kon- taktowac z Barbara M., ale potem cos w nim jednak drgnelo i zmie-
nil zdanie, przekonany, ze bedzie

chcial odwiedzac swa nowonaro- dzona corke.

– To w koncu moje dziecko!

– postanowil.

Dziadkowie dziewczynki

takim jego postanowieniem nie byli zachwyceni.

– Zadam regularnych widzen!

– mial grzmiec, choc ona juz jego wizyt nie chciala.

Znowu wiec zaczal nachodzic ja w domu, pod nowym pretek- stem: widzenia z
dzieckiem.

– Trudno tez powiedziec, czy zachowywal sie tak wobec niej z prawdziwej
milosci do swej cor- ki, w co mozna nieco watpic, czy jedynie dlatego, by
miec pretekst do spotykania sie 24-latka – zasta- nawial sie prokurator na
wspo- mnienie tamtego wydarzenia.

Nic jednak 37-latek juz nie mogl wskorac, myslac, ze znowu wszystko
rozpocznie sie jakby na nowo… Jakby sie przed narodze- niem dziecka nic
nie wydarzylo.

– Mamy cie juz dosc! – oznaj- mili mu definitywnie jej rodzice. Nie
posluchal i nadal pro- bowal wejsc do ich domu. Nie wzywali policji, sami
sobie z nim poradzili. Za agresywne zacho- wanie jakie zawsze prezentowal,
za niepokoj, ktory wniosl do ich rodzinnego domu, i za to wszyst-

ko, co soba reprezentowal.

– I nic nadal nie wskazywalo, by sie zmienil i poprawil, i byl prawdziwym
ojcem dla naszej wnuczki – powtarzali.

On, zdawalo sie, ciagle tego nie rozumial.

Trudno bylo potem usta- lic prokuraturze, dokladnie, ile razy nagabywal w
ten sposob, bez wiekszego skutku, rodzine 24-lat- ki, i ile razy mogl
przychodzic, w odwiedziny, do swej corki?

– W lecie 2018 roku niemowle mialo juz ponad pol roku – przy- pominaja w
prokuraturze.

– Chce do ciebie wrocic! – powtarzal glosno i dobitnie, by slyszano jego
wolanie.

Lecz Krzysztof D. juz dawno przekroczyl swoj Rubikon.

– Kategorycznie zdecydowalam, ze nie… – oznajmila Barbara, gdy wyrazal
chec kolejnego widzenia.

– A w wychowaniu dziecka pomo- ga mi moi rodzice – powtarzala, co juz
dobrze wiedzial.

To byl poniedzialek, 4 czerwca. Wstal rano.

– Jak sie okazalo, byl juz wtedy pod wplywem srodkow odurzajacych –
przypomina pro- kurator. – Co tylko potwierdzalo, ze nadal zazywal
amfetamine,

marihuane oraz dopalacze.

Z szuflady zabral noz, wsadzil go do kieszeni spodni, i okolo godziny 10
wyszedl z domu.

– Moze umowili sie jednak wczesniej, moze ja sledzil? – zasta- nawial sie
potem Piotr Konsur. – Moze caly czas byli z soba w kon- takcie, o ktorym
nikt inny ani jej rodzice nie wiedzieli?

Przy ul. Solnej w Trzebnicy, w samym centrum, znajdowal sie sklep z
artykulami dzieciecymi.

– Nie zauwazylem najpierw tej kobiety – zeznawal potem sprzedawca. – Wielu
klientow wchodzi przeciez. Pamietam, ze ostatnio zagladala tu regularnie za
ubrankami dla niemowlat, moze bylo okolo godziny 11 przed poludniem?

Ekspedient zeznal potem, mowiac ze kiedy mloda kobie- ta pojawila sie w
jego sklepie, od razu zapytala o ubranka dla niemowlaka.

– Do pierwszego roku zycia… Chciala cos kupic, bo od razu zaczela sie
rozgladac po sklepie, wiec jej proponowalem…

A ona przegladala, dokladnie, i skrupulatnie, co jej wskazal, kazde podane
przez niego ubran- ko. Troche to trwalo. Przebierala,

a potem zdecydowala i z wybra- nymi rzeczami podeszla do kasy. – Wtedy
polozyla swoj telefon komorkowy obok – przypominal

sobie dokladnie sprzedawca. Zerkala jednak w strone apa- ratu, jakby sie
spodziewala tele-

fonu, ale komorka milczala.

– I nagle wtargnal on, otwie- rajac gwaltownie drzwi.

Sprzedawca dobrze pamietal, bo gdy wchodzil, zdawalo sie, ze wejdzie wraz z
futryna.

– Unioslem glowe znad lady, a on, nie powiedziawszy “Dzien dobry”, zblizal
sie zdecydowanym krokiem – relacjonowal sprzedaw- ca. – Gdy sie odwrocila,
i spojrzala, jak ku niej zmierzal, nie wygladala na zdziwiona jego naglym
pojawie- niem sie, i nawet nie krzyknela.

– Myslalem najpierw, ze to moze jej starszy brat? Bylo widac roznice wieku,
i ze sie znaja. – dodawal ekspedient. – Od wejscia cos do niej nawet glosno
powie- dzial, lecz nie doslyszalem slow.

Chyba nawet cos do niej rowniez jeszcze krzyk- nal, porywajac zaraz z lady
telefon, kto- ry polozyla obok

kasy.

– Ta sytuacja mnie tak zaskoczy- la, ze na dobra spra- we nie wiedzialem,
jak sie

zachowac.

Sprzedawca nie wykonal zadnego ruchu.

– Zreszta zaraz krzykne- la za nim: “Nie wyglupiaj sie,

co robisz, oddaj moj telefon”…

I wybiegla, ubranka dla dziec- ka pozostawiajac na ladzie. Z jej
wykrzyczanych pod adresem mezczyzny slow musialo wyni- kac dla ekspedienta,
ze sie znali.

– A pozniej sie drzwi za nimi zamknely.

Po ich otwarciu spostrzegl, ze tamten mezczyzna szybko sie oddalal, a ona
caly czas biegla tuz za nim, szarpiac go za reke, w ktorej ciagle trzymal
jej telefon komorkowy.

– Cos do niego mowila, chyba nawet krzyczala, bo bylo widac, jak
gestykuluje w jego kierunku.

Ale sprzedawca nie slyszal tresci, bylo za daleko. 37-latek mial przez caly
czas pochy- lona glowe i biegal pal- cami po klawiaturze komorki,
sprawdzajac SMS-y i polaczenia telefoniczne Barbary M.

– Malo na mnie nie wpadl! – obruszal sie potem kolejny swia- dek, ktorego
Krzysztof D. ledwo ominal. – Widzialem poruszaja- cego sie szybko mez-
czyzne z telefonem komorkowym w reku i biegnaca tuz za nim, szarpiaca go za
ramie kobiete, mowiaca do niego glosno, by oddal jej telefon.

Swiadek chcial zareagowac, poczatko- wo myslal ze to moze zlodziej?

– Lecz ona mu cia- gle mowila po imie- niu… Chyba Krzysztof ? I
wywnioskowalem, ze musza sie znac.

I nie interweniowal. Nawet usmiechnal sie pod nosem, gdyz bylo widac, ze
mezczyzna, ktory nie chcial zwrocic kobiecie jej telefon, byl o nia
zazdrosny.

– “Do kogo wydzwanialas!”, krzyczal bowiem przez caly czas. Inny z
przechodniow takze widzial, jak w okolicach ulicy Koscielnej wbiegali oboje
na pasy, a potem skrecili w prawo, kieru- jac sie w strone trzypietrowych
blokow, z podworzem, za kto- rym, pomiedzy ulica Koscielna a Swietej
Jadwigi znajdowal sie

pelny zieleni skwer.

– Nie bylo watpliwosci, ze sprawdzal jej SMS-y – potwier- dzal w
prokuraturze inny swia- dek z osiedla.

Prokuratora tez nie miala wat- pliwosci, ze musial szukac w jej telefonie
jakichs “podejrzanych” tresci. – “Zdradzasz mnie”!, uslysza- lem z dolu
donosny, meski glos, i wyjrzalem przez balkon – mowil kolejny ze swiadkow,
tym razem z blokow wokol podworza, przy ktorym znajdowal sie ow skwer. –
Moze bylo okolo godziny 11? Mezczyzna na podworzu byl dosc mocno
podenerwowany… Spogladal w trzymany w dloni telefon, to znowu rzucal
zlowro- go wzrokiem na mloda, stojaca tuz obok kobiete, ktora rowniez
podenerwowana wykrzykiwala caly czas pod jego adresem, by jej wreszcie
zwrocil telefon.

– Na te okrzyki z podworza wyszedlem do okna – zeznawal nastepny ze
swiadkow. – Wtedy on sie na nia zamachnal…

Swiadek myslal najpierw, ze napastnik uderzyl kobiete piescia, bo tak to
wygladalo, z gory.

– Lecz wtedy, gdy po ciosie opuscil reke, w sloncu blysnelo cos, co trzymal
w dloni.

Swiadek z okna zamarl z przerazania.

– To byl noz! dodal. – Kocham cie! Kocham! Przestan! Ratunku! – wola- la o
pomoc 24-latka, a on nie przestawal i wsrod przerazenia ogolu
spogladajacych, w jakims niepohamo- wanym szale zazdro- sci, nadal dzgal i
cial nozem swa partnerke. Uderzal kolejny raz, i nastepny… I jeszcze tak,
z kilkanascie razy.

– Na pomoc! – wolala coraz slabiej, az zupelnie oslabla i osunawszy sie
opadla

martwa na podworze pomiedzy blokami.

– Patrzacy wokol rowniez krzyczeli, zeby przestal – zezna- wali inni.

Lecz wszystko dzialo sie tak szybko.

Potem suchy komunikat bie- glych, ktorzy ustalili, ze zadal: “wielokrotnie
ciosy nozem powodujace glebokie rany cie- te: twarzy, szyi, barku prawego,
reki lewej, rane kluta-cieta klat- ki piersiowej skutkujace smiercia z
wykrwawienia”.

– Nie bylo watpliwosci, ze chcial zabic – powiedza potem policjan- ci. –
Zabral przeciez ze soba noz.

Kiedy wsrod krzykow miesz- kancow przy skwerze konala partnerka Krzysztofa
D., on sie nad nia jedynie pochyli, by sprawdzic… A potem uniosl ku gorze
noz, ktory caly czas trzymal w dloni. – Widoku tego nie zapomne – powie
potem jedna z kobiet.

– Przylozyl go sobie do szyi i kilka razy przeciagnal. Obficie krwawiac,
polozyl sie potem na tej lezacej juz bez ruchu kobiecie.

Ktos w tym czasie zadzwonil po pogotowie. Gdy przyjechalo, 37-latek jeszcze
zyl.

– Reanimowano go… – opo- wiadano. – Ale bez skutku, kiedy nadjechala
policja, juz nie zyl.

Sprzedawca oddal potem poli- cji to, co 24-latka pozostawila na sklepowej
ladzie.

– Tak to juz jest, ze zdrada…

– gdy sie roznioslo, powtarzano sobie potem w Trzebnicy, szcze- golow
tragedii jednak nie znajac.

Na zadna zdrade nie bylo dowodow, i nawet zdrada nie moglaby usprawie-
dliwiac tak nikczem- nego, zbrodniczego

czynu.

– W organi- zmie Barbary M. nie stwierdzono obecnosci alkoholu etylowego
ani srodkow odurzajacych oraz lekow – wspominal Piotr Konsur. – W orga-
nizmie Krzysztofa D. stwierdzono nato- miast 0,42 promila alkoholu
etylowego we krwi, a ponadto amfetamine w ste- zeniu 190,7 ng/ ml,
nordiaze- pam 48,1 ng/ml,

temazepam 6,7 ng/ml, diazepam 109,8 ng/ml, THC w stezeniu 2,1 ng/ml i
THC-COOH w stezeniu 48,5 ng/ml. I jak potwierdzil bie- gly, w przypadku
stwierdzenia we krwi kilku roznych substancji psychoaktywnych nalezy brac
pod uwage fakt, iz ich dzialania wza- jemnie sie wzmacniaja. I ich dzia-
lanie sumaryczne na organizm ludzki jest znacznie wieksze, niz gdyby
stwierdzono wyzsze dawki tych srodkow osobno.

– Tak spozyty “koktajl” mogl odebrac czlowiekowi rozum… – dodawano.

– On byl juz raz na bakier z prawem – przypominaja sled- czy 37-latka. –
Byl nawet karany, w 2011 roku, i trafil za kratki, co mogl zataic przed
swoja partner- ka, gdy sie poznali.

Ale, jak tez podkreslaja sled- czy, trzebnicka prokuratura nie prowadzila
tych spraw. I nie dotarla wtedy do nich karta jego odsiadki. Prawdopodobnie
zawieszony wyrok za handel nar- kotykami z 2010 roku, odwie- szono mu nim
poznal 24-latke. Wielokrotnie w swym zyciu wszczynal rozne bojki, jak i
wie- lokrotnie, w roznych sytuacjach szarpal sie z policjantami.

Matka 24-latki oskarzala potem niezyjacego Krzysztofa D. ze handlowal
narkotykami. Matka 37-latka bronila swego syna.

Wobec smierci zabojcy proku- ratura w ostatnich dniach grud- nia 2018 roku
umorzyla sledztwo.

– Wspolczesni tacy jakby Romeo i Julia!? – powtarzano sobie potem w miescie
i zadawa- no o tej tragedii rozne pytania.

Od zakonczenia sledztwa mijaja wlasnie dwa lata. Czy dorastajacej
dziewczynce dziad- kowie wspomna kiedys o jej rodzicach, i o tym co ojciec
uczy- nil jej matce?

Tylko zlamasy czytaja gazetke,a zaluja kasy (Na Smerfny Fundusz Gargamela)

STRONA INTERNETOWA: https://gazetka-gargamela.eu/

abujas12@gmail.com

http://

www.smerfnyfunduszgargamela.witryna.info/

http://www.portalmorski.pl/crewing/index.php?id=wiadomosci

Strona główna

http://MyShip.com

Jezeli chcesz sie zapisac na liste adresowa lub z niej wypisac, jak rowniez

dokuczyc Gargamelowi – MAILUJ abujas12@gmail.com

GAZETKA NIE DOSZLA: gazetka@pds.sos.pl

Dla Dobrych Wujkow Marynarzy:

(ktorzy czytajac gazetke pamietaja ze sa na swiecie chore dzieciaczki):

Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,

Krakow, ul. Wyslouchow 30a/43.

BNP Baribas nr 19 1750 0012 0000 0000 2068 7436

Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”

wplaty w EURO (przelew zagraniczny) PL72 1750 0012 0000 0000 2068 7452

(format IBAN)

wplaty w USD (przelew zagraniczny) PL22 1750 0012 0000 0000 2068 7479

(format IBAN)

wplaty w GBP (przelew zagraniczny) PL15 1750 0012 0000 0000 3002 5504

(format IBAN)

BIC(SWIFT) PPABPLPKXXX

Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”

Dla wypelniajacych PiT: Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,

numer KRS 0000124837:

“Wspomoz nas!”

teksty na podstawie Onet, TVN, Info Szczecin, Nadmorski, WP, Fakty

Sportowe, NATIONAL Geographic, Sport pl, Detektyw online, Poscigi pl,

Obywatele News, Szczecin Moje Miasto