DZIEN DOBRY – TU POLSKA
SPORTOWY WEEKEND
Rok XX nr 189 (6471) 24 lipca 2022r.
abujas12@gmail.com
http://www.smerfnyfunduszgargamela.witryna.info/
http://www.portalmorski.pl/crewing/index.php?id=wiadomosci
LEKKOATLETYKA
Katarzyne Zdzieblo bolalo, szarpalo, palilo. Ale ma drugi medal, jak
Korzeniowski.
Bolal miesien dwuglowy, cos pod kolanem, bolalo biodro, reka, szarpalo
cos, potykalam sie o wlasne nogi – mowila bohaterska Katarzyna Zdzieblo,
dwukrotna wicemistrzyni swiata w chodzie. W piatek zdobyla medal na
najdluzszym dystansie – 35 km.
Widok Katarzyny Zdzieblo po wyscigu zapada w pamiec. Chwiejac sie, szla
zygzakiem z flaga na plecach dostarczona przez obsluge mistrzostw
czujnie wpatrujaca sie w oczy Polki i gotowa do interwencji. A one byly
zamglone z wysilku. Polka, wicemistrzyni swiata na 20 km , przyszla na
mete wyscigu na 35 km tez druga, ale przez kilka ostatnich kilometrow
jej sytuacja robila sie trudna. Zaczela coraz bardziej tracic dystans do
prowadzacej Kimberly Garcii z Peru, tej samej, ktora wygrala wyscig na
20 km i z ktora szla dzis na czele przez pierwsze 18 km. A z tylu do
Polki zaczela sie zblizac Chinka Qieyang Shenjie, trzecia na 20 km.
Trener Grzegorz Tomala, ojciec Dawida, mistrza olimpijskiego na 50 km,
ktory zlotym medalem w Tokio odpalil ponownie polski chod sportowy,
zachowywal sie nienerwowo. Mechanicznie, rutynowo zapisywal w
dzienniczku tempo kazdego okrazenia. A przynajmniej wygladal na
chlodnego, podajac – wraz z fizjoterapeutka reprezentacji – butelki z
woda, napojem energetycznym z kofeina lub zele. – Rowno, rowno idzie.
4,32-4,33 na kilometr – mowil pod koniec wyscigu niby spokojnym glosem,
odwracajac sie do polskich reporterow.
Tempo 4 min 32 s na kilometr w srodku wyscigu na 35 km? Bieglem wzdluz
prostego odcinka trasy i z trudem nadazalem swoim wydluzonym klusem.
Kiedys na Biegu 3 Maja w Warszawie, na dystansie 10 km, wyprzedzil mnie,
idac, Korzeniowski, rozmawiajac z jakims szybko biegajacym kibicem.
Opowiadal jakis dowcip, ale zbyt szybko mnie minal, zebym uslyszal puente.
Nie bylo upalu jak w sobote, gdy Katarzyna szla po swoje pierwsze
srebro. Ona lubi, jak jest goraco. Wtedy tempo jest wolniejsze. Latwiej
co prawda o niespodzianke, na wyniki zaczynaja wplywac dodatkowe
czynniki, takie jak: tolerancja na temperature, doswiadczenie chodziarki
i trenera, pomysly na schlodzenie organizmu w czasie wyscigu. W tym
Katarzyna jest mocna. W piatek to wszystko zeszlo na dalszy plan, a
liczylo sie tempo. I umiejetnosc rekonwalescencji. Tak, nie regeneracja.
Rekonwalescencja i rehabilitacja.
– Jeszcze utrzymywaly sie stany zapalne po wyscigu na 20 km. Zaraz
zaczal bolec miesien dwuglowy, bolalo pod kolanem, bolalo biodro, reka,
szarpalo cos w noge, jakbym zerwala jakies sciegno, potykalam sie o
wlasne nogi. Ciezko bylo – mowila o alarmowym stanie organizmu.
Prawdopodobnie wlasnie bol pod kolanem spowodowal to, ze na poczatku nie
byla w stanie go prostowac i otrzymala pierwszy – jak sie pozniej
okazalo jedyny – wniosek o dyskwalifikacje (dopiero przy trzecim jest
kara czasowa, a po czwartym sedziowie zdejmuja z trasy).
Tracila tempo, rywalki je zwiekszaly, ale na piec, cztery kilometry
przed meta wiadomo juz bylo, ze jesli nie stanie sie katastrofa,
sytuacja na trasie sie nie zmieni. Polka minela linie mety w czasie 2
godz. 40 min 3 s, co jest rekordem Polski. Pobila go tak jak w wyscigu
na 20 km. Stracila do Peruwianki 47 s. Trzecia na mecie byla Chinka
Qieyang – do zwyciezczyni: 1 min 21 s.
Gdy Zdzieblo stala po wyscigu, trzymajac sie barierki i z trudem
utrzymujac rownowage, az trudno bylo zadawac pytania, az chcialoby sie
wezwac sanitariusza z wozkiem, ktorym odwozono w spokojne miejsca
najbardziej wyczerpane zawodniczki. Ale Katarzyna z kazda chwila czula
sie coraz lepiej. – Moja swiadomosc jest na razie na 20 procent. Moge
juz mowic. Jak stoje, to nie czuje palenia nog. Tak, z kazda chwila
coraz lepiej – mowila. Humor wrocil na znacznie wiecej niz 20 procent: –
Mowilam, ze wole isc na 35 km niz na 20 km, ale wlasnie zmienilam zdanie.
Potem usiadla na krzesle. Pomogla sobie rekami zalozyc noge na noge, aby
trener Tomala mogl rozsuplac sznurowki, by zdjac jej buty – jest to
upokarzajaca czynnosc, ktora znaja z pewnoscia wszyscy, ktorzy
przebiegli maraton i probowali rozsznurowac buty. – Bardzo ciezko bylo –
mowila do niego. – Kasia, wiem, bylo ciezko, ale szlas jak chlop! –
odpowiedzial tym razem nie chlodny, ale zaczerwieniony z emocji.
Faktycznie, w chodzie na 20 km Katarzyna Zdzieblo wyprzedzilaby 13
mezczyzn. Trener Tomala w czasie dzisiejszego wyscigu mowil, ze szla w
tempie mezczyzn na 50 km. W piatek pobila rekord zyciowy na dystansie 35
km o 9 minut 34 s!
W tym tempie dokonala dziela wyjatkowego. Tylko legenda lekkoatletyki
Robert Korzeniowski zdobyl dwa medale na jednych zawodach – w chodzie na
20 km i 50 km na igrzyskach w Sydney w 2000 r. Ale i on zaprzestal tak
krancowego wysilku i skupil sie na najdluzszym dystansie. – Jeszcze mi
do pana Roberta daleko – powiedziala, ale zgodzila sie ze stwierdzeniem,
ze “napisala historie”. Nie umiala podac chocby przyblizonej daty,
“kiedy to wszystko do niej dotrze”. W koncu skulila glowe i zaczela
plakac. Gdy znow odsapnela, zapytalismy, czy zrealizowala marzenia. –
Marzenia? Marze, zeby wszystko przestalo bolec. A przyszle? Ja juz swoje
marzenia spelnilam. Juz swoj limit marzen wyczerpalam.
Medal Katarzyny jest czwartym trofeum reprezentacji na MS w Eugene.
Zdzieblo zdobyla dwa srebra, pozostale krazki dorzucili mlociarze –
Pawel Fajdek pokonal wszystkich, a drugie miejsce w tamtym konkursie
zajal Wojciech Nowicki.
Olga Niedzialek pobila rekord zyciowy (2 godz. 49 min 43 s) o ponad
osiem minut i meta osiagnela jako 11.
SIATKOWKA
Kleska polskich siatkarzy w polfinale Ligi Narodow. Zostaje im walka o braz
Polska przegrala 0:3 z USA w polfinale Ligi Narodow i nie powtorzy
sukcesu sprzed 10 lat, gdy siegnela po trofeum tych rozgrywek.
Starcie z Amerykanami zapowiadalo sie emocjonujaco: Polacy awansowali do
polfinalu po zacietym meczu z Iranem, druzyna Stanow Zjednoczonych w
cwiercfinale okazala sie lepsza od Brazylijczykow (3:1), a na boisku
wygladala znacznie pewniej niz podczas turniejow interkontynentalnych.
Duzym wzmocnieniem reprezentacji USA podczas turnieju w Bolonii byl
rozgrywajacy Micah Christenson, ktory dolaczyl do zespolu przed starciem
z “Canarinhos”. W ostatnich spotkaniach obu druzyn triumfowali
Bialo-czerwoni, ktorzy pokonali USA w zeszlorocznej Lidze Narodow 3:0
oraz podczas pierwszej fazy rozgrywek w tym roku (3:1).
Pierwszego seta lepiej rozpoczeli Polacy, ktorzy dzieki skutecznym
kontratakom oraz trudnym zagrywkom Bartosza Kurka objeli kilkupunktowe
prowadzenie. W polskiej druzynie nie zawodzil takze srodek siatki, a
rywale mieli problemy z przedarciem sie przez blok. Z czasem gra
Amerykanow zaczela sie jednak poprawiac. Kyle Ensing znacznie utrudnil
przyjecie Polakom, a odrzuceni od siatki skrzydlowi nie potrafili
przebic sie na druga strone. Dzieki temu jeszcze przed przerwa
techniczna podopieczni Johna Sperawa wyrownali na 12:12, a niedlugo
potem asem serwisowym popisal sie Kyle Russell. Na domiar zlego niemoc w
ataku dopadla Kurka i Amerykanie zaczeli budowac przewage (16:13).
Polacy kilkukrotnie doprowadzali do wyrownania, ale w koncowce seta
siatkarze USA byli juz nie do zatrzymania. Partie mocnym uderzeniem z
lewego skrzydla zakonczyl Russell (25:22).
W drugiej partii Amerykanie kontynuowali dobra gre w przyjeciu i w
kontrze. Popelniali jednak niewymuszone bledy, co uniemozliwilo im
objecie prowadzenia. Choc Polacy nie potrafili “wstrzelic sie” zagrywka,
odzyskali skutecznosc ataku i dotrzymywali kroku rywalom. Po przerwie
zafunkcjonowal natomiast blok Bialo-czerwonych, ktorzy odskoczyli na dwa
punkty (13:11). W decydujacej fazie seta przewaga Polakow jeszcze sie
powiekszyla dzieki pewnym atakom Kurka, ale w kluczowym momencie
podopieczni Nikoli Grbicia zaczeli popelniac bledy. Amerykanie
wykorzystali moment slabosci Polakow i zmienili ich na prowadzeniu
(23:21). Ostatecznie reprezentanci Stanow Zjednoczonych wygrali 25:23 po
skutecznym bloku Christensona i podwyzszyli wynik na 2:0.
Rozpedzeni Amerykanie od poczatku trzeciego seta dyktowali tempo gry.
Polacy coraz czesciej posylali atakowane pilki w aut i popelniali bledy
w przyjeciu. Przy kilkupunktowym prowadzeniu druzyny z USA trener Grbic
wprowadzil na boisko Tomasza Fornala i Bartosza Bednorza, ale zaden z
nich nie zdolal poprawic jakosci przyjecia. W efekcie Amerykanie
odskoczyli na 11:5. Polacy probowali choc czesciowo zmniejszyc dystans
do rywali, ale uniemozliwialy im to wlasne bledy. Losow meczu nie
zdazyli odwrocic takze wprowadzeni pod koniec drugiego seta rezerwowi.
PILKA NOZNA
EKSTRAKLASA
2 kolejka
Cracovia-Korona Kielce 2-0
Jagiellonia Bialystok-Widzew Lodz 0-2
Warta Poznan-Wisla Plock 0-4
Legia Warszawa-Zaglebie Lubin 2-0
Slask Wroclaw-Pogon Szczecin 2-1
W poniedzialek Stal Mielec-Radomiak
Lechia Gdansk, odwolany
Miedz Legnica-Lech Poznan, odwolany
Piast Gliwice-Rakow Czestochowa, odwolany
I LIGA POLSKA
2 kolejka
Resovia- Wisla Krakow 0-2
Arka Gdynia-Zaglebie Sosnowiec 0-0
Skra Czestochowa-Chojniczanka 2-0
Puszcza Niepolomice-Stal Rzeszow 2-1
Chrobry Glogow-Ruch Chorzow 0-2
Gornik Leczna-Sandecja Nowy Sacz 1-1
Katowice-Nieciecza 3-3
Tychy-LKS Lodz 0-1
W poniedzialek Odra Opole-Podbeskidzie
-Dariusz Dziekanowski: “Przelamywanie stereotypow”
Wreszcie znalazl sie trener, ktory powiedzial o meczach w kwalifikacjach
europejskich pucharow to, co powtarzam od lat i co zawsze chcialem
uslyszec od ktoregos ze szkoleniowcow polskich druzyn: “Nie ma sensu
przekladanie ligowych spotkan ze wzgledu na eliminacje europejskich
pucharow, jestesmy gotowi do gry co trzy dni”.
Tym, ktory wypowiedzial te slowa, jest trener Pogoni Szczecin, Jens
Gustafsson. Jak wiadomo, trzy druzyny, ktore graja o awans do fazy
grupowej Ligi Europy (Lech) lub Ligi Konferencji (Rakow i Lechia)
zwrocily sie z prosba o wolny weekend miedzy meczami drugiej rundy
eliminacji i taka zgode dostaly. Portowcy jako jedyni postanowili
rozkladu nie zmieniac. W jednym z wywiadow szwedzki szkoleniowiec tak
tlumaczyl dlaczego nie poszedl w slady pozostalych: “Zaczynamy grac w
pilke i trenujemy po to, zeby rozgrywac mecze, bo kochamy to robic.
Lubimy grac na duzej intensywnosci. Dlatego, uwazam, ze dla nas
absolutnie lepiej jest grac co trzy dni. Jesli odlozysz cos teraz, i tak
musisz zrobic to pozniej. Mamy dobry sklad i jestesmy dobrze
przygotowani do sezonu, wiec przekladanie meczow nie ma sensu.”
Co ciekawe, Pogon ma teoretycznie najsilniejszego rywala na tym etapie
kwalifikacji – Broendby Kopenhaga. Po pierwszym meczu w Szczecinie jest
1:1, w rewanzu w stolicy Danii faworytem beda wiec gospodarze. Jesli
trzecia druzyna ubieglego sezonu odpadnie, zapewne na glowe trenera
spadnie krytyka, ze trzeba bylo przekladac ligowy mecz na inny termin. W
mojej ocenie, jezeli nie bedziemy podejmowac rekawicy i probowac grac na
dwoch frontach w lipcu, to nigdy nie przyzwyczaimy pilkarzy do wiekszego
wysilku. Juz w najwczesniejszych fazach bedziemy blagac los o to, zeby
trafic na jak najslabszego przeciwnika. A jesli ciagle bedziemy szukac
alibi i drog na skroty, to za 2-3 lata postrachem beda dla nas druzyny
klubowe z Andory, Islandii czy San Marino. Przekladac mecze moga
finalisci pucharow, ktorzy walcza na kilku frontach i w maju maja w
nogach blisko 50, albo wiecej rozegranych spotkan, ale nie osmieszajmy
sie proszac o przerwe po jednym ligowym spotkaniu. Mam przynajmniej
nadzieje, ze to przekladanie przyczyni sie do awansu druzyn do fazy
grupowej, aczkolwiek mam wrazenie, ze na tym etapie nie ma to zadnego
znaczenia. Wrecz przeciwnie – wiecej wystepow pozwala teraz jak
najszybciej wejsc w meczowy rytm.
Byc moze wyniki Rakowa i Lecha sa dowodem na to, ze sie myle, moze moje
wyobrazenie, ze jest sie pilkarzem po to, zeby jak najczesciej miec
okazje prezentowac swoje umiejetnosci, jest staroswiecki. W kazdym razie
ja tak traktowalem ten zawod. A moze po prostu przyzwyczailismy sie do
zbyt duzego komfortu? Moze pozwolilismy sobie wmowic, ze w pilce trzeba
rozkladac sily, jak w maratonie i dlatego tkwimy w tym marazmie? Dobrze,
ze znalazl sie ktos, kto krzyknal: “Wakacje sie skonczyly, zaczal sie
sezon, teraz trzeba/chcemy grac jak najwiecej meczow”.
Trzeba zaczal przelamywac stereotypy. Tak, jak Rakow Czestochowa w
czwartek przelamal jeden z nich. Marek Papszun i jego ekipa udowodnily
bowiem, ze strata jednego zawodnika z powodu czerwonej kartki nie
oznacza koniecznosci wycofania sie pod wlasna bramke i bronienia wyniku.
Okazuje sie, ze nawet w dziesiatke mozna zaatakowac i wysoko wygrac.
Mimo duzej intensywnosci, mimo oslabienia, zaden z pilkarzy Rakowa nie
wygladal na takiego, co bedzie po meczu narzekal, ze po okresie
przygotowawczym ma nogi z olowiu i potrzebuje kilku tygodni, zeby dojsc
do formy. Bez cienia watpliwosci mozna powiedziec, ze jest w koncu w
tej lidze ktos, z kogo warto brac przyklad.
-“Lewandowski i doskonale oplacane turnieje o zlote lasso”-Wojciech Kuczok
A teraz wyobrazmy sobie, jak wygladalby futbol, gdyby fani nie
zabarykadowali mu drogi do superligi i wynikajacych z niej zwyrodnien
napedzanych dzikim pomnazaniem zyskow poza tradycyjnym systemem rozgrywek.
Budzilibysmy sie jak w niedziele przed piata rano, zeby popatrzec na
Roberta Lewandowskiego bawiacego co bogatszych poganiaczy bydla na
trybunach w Las Vegas. Real uprawialby z Barcelona pilkarski wrestling
na zamowienie bonzow regularnie, najczesciej w Ameryce Polnocnej i na
Polwyspie Arabskim, a te mecze budzilyby mniej wiecej takie emocje jak
wczorajsze Gran Derbi, ktoresmy zauwazyli tylko z powodu debiutu naszego
internacjonala.
Bylo troche soczystych strzalow (blysnal zwlaszcza jedynym golem
Rafinha), kilka plynnych akcji, a nawet zadyma jak na zamowienie
widowni, ktora wszak lubuje sie raczej w pojedynkach bokserskich.
Wszystko podlane wakacyjno-towarzyskim sosem, na ktorym wysmazyc mozna
tylko blogi sen europejskiego kibica. Niniejszym wrocilem na lono
Morfeusza, gdy tylko okazalo sie, ze “Lewy” w polowie zakonczyl swoja
prezentacje. Zdolal raz zatrudnic Courtoisa (sparowane uderzenie), dwa
razy Alabe (skutecznie blokowal strzaly Polaka) i zrugac Fatiego za brak
podania (troche bez sensu, bo mlokos byl w idealnej pozycji
strzeleckiej, ktora po prostu zmarnowal). Hot dogi pozarte, seltzery
wyzlopane, zabawa odbyta, nikt nie zginal, wynik nie ma znaczenia – tak
bylo w niedziele nad ranem, tak mogloby byc (i wciaz moze) juz zawsze,
jesli krezusi popadna w koncu w niesplacalne dlugi i beda po prostu
musieli sie sprzedac za wszelka cene.
Lukratywnie oplacane turnieje o puchar Aladyna lub zlote lasso majacza
na koncu tej drogi do zatracenia, tam Barcelona nie bedzie musiala
panicznie szukac pieniedzy na zarejestrowanie do gry zawodnika, na
ktorego kupno wydala majatek. Rozwazajac najbardziej absurdalne wersje
rozwoju transferowej sagi Lewandowskiego nie wpadlem na taka, w ktorej
co prawda przywdziewa w koncu wymarzona koszulke Blaugrany, ale nie moze
tego czynic w rozgrywkach ligowych, bo szefow nie stac na oplacenie
urzedowego wniosku.
Na szczescie nie nasze to leki, my skupiamy sie na lidze, ktora nikogo
innego nie interesuje, do tego stopnia, ze wyszydzaja nasze kluby takie
odwieczne centra futbolu jak Nur-Sultan, niegdys zwany Astana tudziez
Celinogradem. Jesli robia sobie z nas jaja Kazachowie, szukajac Polski
na mapie klubowej pilki, a Azerowie laduja mistrzowi Polski piatke,
mozemy sie czuc bezpiecznie – nikt nas nie porwie do krainy przegnilego
Zachodu, nikt nie zepsuje naszych gwiazd honorariami za chaltury w
emiratach, nikt nam superligi nad Wisla nie narzuci. Swojski dreszczyk
emocji dozgonnie czuc bedziemy, jak czuli nasi ojce i dziady, wylacznie
podczas wewnetrznych sporow miedzy Wielkopolska a Pomorzem, Slaskiem i
Mazowszem.
Chyba ze sie wkradnie jakis blad w matrixie, jak to mialo miejsce w
miniony czwartek, i polskich ligowcow na stale nawiedzi Duch Wielkiej
Pilki. Tego, co wydarzylo sie w Czestochowie, nie sposob wytlumaczyc
wylacznie jet lagiem rywali. Na usta cisna sie ulubione czasowniki
prawackich dziennikarzy: Rakow “zmiazdzyl”, “zmasakrowal”, “zniszczyl”
ekipe o kontynentalnej renomie (opinie o potedze Astany byly cokolwiek
przesadzone, choc fakt, ze jeszcze niedawno wygrywali z Manchesterem
United, a Legii nie dali powachac Ligi Mistrzow). Ivi Lopez zagral
koncert, ktory zwykle slyszymy za sprawa przyjezdnych nauczycieli
futbolu, a jego asysty to juz byla klasa swiatowa, Messi moglby zacmokac
z wrazenia. Jesli chlopaki, grajac przez czterdziesci minut w
oslabieniu, potrafia kontrolowac gre i podwyzszyc wynik, swiadczy to o
roznicy klas i pozwala miec nadzieje, ze era “eurowpierdoli” ostatecznie
minela (Lech badz co badz dostal becki juz w Azji). Lipiec miesiacem
polskiego futbolu! Najtrudniej bedzie miala Pogon, ale
prawdopodobienstwo, ze wszystkie nasze kluby przejda druga runde
pucharowa, jest niemale. Czyli w komplecie dotrwaja w Europie do sierpnia.
Mala rzecz, a glupiemu radosc.
SKOKI NARCIARSKIE
Letnie Grand Prix w Wisle. Polscy skoczkowie wreszcie sie smieja
Dwa wygrane konkursy, niemal zmonopolizowane podium Letniego Grand Prix
w Wisle. Nowa miotle w polskich skokach widac jednak nie tylko po wynikach.
To byly pierwsze konkursy po zimowym wielkim zawirowaniu w polskich
skokach narciarskich. Wtedy sezon byl slaby, najlepsi Polacy zajeli
miejsca w drugiej dziesiatce klasyfikacji generalnej Pucharu Swiata, a
medal olimpijski Dawida Kubackiego byl sensacja, milym wybrykiem w tych
ponurych czasach polskich skokow.
I choc skoczkowie bronili trenera Michala Dolezala, glosno deklarujac,
ze nadal – mimo kiepskich wynikow ostatniej zimy – chca z nim pracowac,
kontrakt z Czechem nie zostal przedluzony. Sezon konczyl sie w kwasnej
atmosferze, przy braku komunikacji miedzy liderami kadry a rzadzacym
polskimi skokami Adamem Malyszem.
Ustepujacy prezes Polskiego Zwiazku Narciarskiego Apoloniusz Tajner i
namaszczony na jego nastepce Malysz podjeli ryzyko. Powierzyli
doswiadczona, zlozona w duzej czesci z zawodnikow mocno po trzydziestce
kadre trenerskiemu mlokosowi Thomasowi Thurnbichlerowi. I w druzynie
nastapily nowe porzadki: znow podzielono ja na kadry A i B, z
jednoczesnym zastrzezeniem, ze zima na zawody Pucharu Swiata beda
jezdzic najlepsi.
Po kilkunastu tygodniach treningow kadra przeszla pierwszy test podczas
dwoch konkursow Letniego Grand Prix w Wisle. Swiatowa czolowka byla
reprezentowana skromnie, sposrod dziesieciu najlepszych skoczkow
poprzedniego sezonu w Beskidach pojawil sie tylko Karl Geiger.
Polscy skoczkowie dostali okazje, by w wewnetrznej rywalizacji – skoro
klasowych rywali z zagranicy mieli niewielu – sprawdzic forme i
przekonac sie, jakie sa efekty pracy z nowym trenerem. Na razie
najwiekszym beneficjentem zmiany jest Maciej Kot, przez ostatnie lata
pomijany przez ekipe Dolezala, dlugo trenujacy poza kadra narodowa.
Teraz Kot jest w kadrze B u trenera Macieja Maciusiaka, ale w sobote
skakal tak dobrze – zajal piate miejsce – ze jako jedyny polski skoczek
spoza kadry A wystapil tez w niedziele. – Maciej swoim wystepem na to
zasluzyl – mowil Thurnbichler. Sobotnie zawody wygral Dawid Kubacki,
zwlaszcza swoim drugim skokiem na 134,5 m – odleglosc w Wisle kosmiczna.
Drugi byl Kamil Stoch, w pierwszej dziesiatce bylo siedmiu Polakow. W
niedziele Polacy zajeli juz cale podium, wygral Stoch przed Kubackim i
Jakubem Wolnym.
Dobre wyniki buduja atmosfere, wiec w weekend w Wisle min skwaszonych –
tak czestych w ubieglym sezonie – nie bylo. Zauwazalna byla jednak tez
inna zmiana. Piotr Zyla, skoczek przeciez wybitny, w ostatnich latach
rownie duza wage przywiazywal do tego, by pielegnowac swoj wizerunek
czlowieka od dobrej zabawy. Teraz bylo inaczej: jego wypowiedzi byly
stonowane, bardziej analityczne, powazniejsze. Skoczek mial uslyszec od
Thurnbichlera, ze jest czas na prace i czas na blaznowanie. I mniej
energii poswiecac temu drugiemu.
Po niedzielnym konkursie polska druzyna emanowala radoscia ze skokow i z
wynikow. Stoch, Kubacki i Wolny przybili mnostwo piatek, uradowani
rozdawali usmiechy i autografy. – To byl fantastyczny weekend, daje nam
swietnego kopa do pracy na przyszlosc – mowil pod skocznia trener
Thurnbichler. Odetchnal tez prezes Malysz: – Thomas dostal
potwierdzenie, ze robota idzie dobrze, troche sie o niego balem, bo
debiutowal jako pierwszy trener reprezentacji. Wszyscy spisali sie
doskonale – i to w miejscu, ktore kocha skoki.
Nastepne zawody Letniego GP w sierpniu w Courchevel we Francji. Liderami
cyklu sa Stoch i Kubacki, obaj maja po 180 pkt.
ZUZEL
“Mowia, ze to on rozpetal transferowe pieklo w Ekstralidze”-
Dariusz Ostafinski
Zuzlowy swiat nie pierwszy raz stanal na glowie. Jeszcze nie skonczyla
sie runda zasadnicza, a klub juz chwala sie kontraktami na sezon 2023.
Choc okno transferowe otwiera sie w listopadzie, to juz teraz rozmowy
trwaja w najlepsze, a wiele z nich jest na ukonczeniu. Prezesi klubow
PGE Ekstraligi mowi, ze winny tego stanu rzeczy jest Jakub Kepa. Prezes
Motoru Lublin juz w maju ruszyl na lowy, kuszac milionami spolek skarbu
panstwa wspierajacych klub.
Daleki jestem od oskarzania prezesa Motoru Lublin o psucie rynku.
Zwlaszcza ze kazdy bedac na jego miejscu, zrobilby dokladnie to samo.
Prawda jest tez taka, ze w zuzlu inaczej sie nie da. Kiedy wiekszosc
oferuje wysokie stawki (teraz rozmowy sa z czolowymi zawodnikami,
zaczynaja sie od miliona za podpis i 10 tysiecy za punkt), to chcac
wzmocnic sklad, trzeba dolozyc cos ekstra. Kiedy Moje Bermudy Stal
Gorzow chce zatrzymac Bartosza Zmarzlika oferujac 5 milionow, to trzeba
dac szesc, bo za 200, 300 tysiecy wiecej nikt klubu nie zmieni. Czasami
nawet 500 wiecej nic nie znaczy, bo zmieniajacy klub musi sie liczyc z
utrata umow z lokalnymi sponsorami.
Ten krotki wywod chcialbym spuentowac stwierdzeniem, ze problemem
polskiego zuzla nie jest ani prezes Kepa, ani zaden inny dzialacz. To
zawodniczy rynek jest problemem. Zuzlowcow jest malo i jesli ktos marzy
o medalach i chce wzmocnic sklad, to musi postawic na ostra licytacje.
Innego wyjscia nie ma. Ktos powie: szkolenie. To jednak dlugotrwaly
proces, ktory nigdy nie daje gwarancji. A po drodze ktos inny i tak moze
wychowankow podkrasc.
Ja oczywiscie rozumiem zal i zlosc prezesow, ktorych dzis boli dzialanie
prezesa Kepy. Trudno mi go jednak potepiac. Facet realizuje swoje
marzenia. Dzis on, a jutro ktos inny.
W tym calym transferowym zamieszaniu bardziej natomiast oburza mnie to,
ze sezon nawet jeszcze nie wkroczyl w decydujaca faze, a zawodnicy,
ktorzy dzis sa cialem w klubie X, myslami sa juz w klubie Y. Mam w tej
sytuacji prawo watpic, czy los klub X jeszcze ich obchodzi?
Ten transferowy cyrk pokazuje jeszcze jedno. Tu nie ma sentymentow, nie
ma przywiazania do barw klubowych. Liczy sie tylko kasa, to kto da
wiecej. Jednym slowem: kocham cie, dopoki placisz mi wiecej, niz moglbym
dostac u kogos innego (Neil Tennant z Pet Shop Boys spiewal kiedys: Ja
kocham cie, a ty placisz moj czynsz). Po Czestochowie juz nawet krazy
zart, ze “moze uda sie wygrac z Motorem, bo Michelsen jest juz nasz”.
Ja tak sobie jednak mysle, ze z tym Michelsenem, to nic pewnego. Nie
uwierze, dopoki nie zobacze podpisu, bo jak Motor poczuje sie przyparty
do muru, jak nie bedzie mial wyjscia, to prezes Kepa dorzuci tyle, ile
trzeba i milosc Dunczyka i Motoru dalej bedzie kwitla. Bo to jest
biznes, bo liczy sie tylko kasa. Mnie to wszystko nie przeszkadza w
ogladaniu zuzla, emocjonowaniu sie zawodami. Ja tylko nie chce byc naiwny
I LIGA ZUZLOWA
XIV runda
23 lipca 2022 (sobota)
Rybnik – Lodz 47:43
Krosno – Gdansk 58:32
24 lipca 2022 (niedziela)
Bydgoszcz – Landshut 48:42
Gniezno – Zielona Gora 46:44
1.Bydgoszcz 30pkt
2.Zielona Gora 24pkt
3.Krosno 20pkt
4.Landshut 17pkt
5.Lodz 14pkt
6.Gdansk 13pkt
7.Rybnik 11pkt
8.Gniezno 11pkt
FORMULA 1
-Max Verstappen dawno nie odniosl tak latwego triumfu. Zaczelo sie zle,
bo po starcie zostal sam, a w dodatku odjezdzal mu Charles Leclerc. Pare
okrazen pozniej ten sam Leclerc na spokojnym prowadzeniu wypadl z toru i
na tym skonczyly sie nam emocje. Mistrz skrzetnie to wykorzystal i
momentalnie zamknal sprawe zwyciestwa.
Po sobotnich kwalifikacjach, caly swiat pial z zachwytu nad Ferrari, w
ktorym wreszcie wszystko zagralo jak nalezy. Zespol wykorzystal fakt, ze
z konca stawki ze wzgledu na wymiane komponentow jednostki napedowej
wystartuje Carlos Sainz i nakazal Hiszpanowi wspomoc w decydujacej
czesci czasowki Charlesa Leclerca. Efekt? Totalna deklasacja i pokonanie
Maksa Vertsappena o ponad 0,3 sekundy. Panom w czerwonych barwach nie
pozostalo wiec nic innego jak kontynuowanie dobrej serii. O to jednak
bylo im zdecydowanie trudniej, poniewaz Monakijczyk tym razem zostal
osamotniony, a tuz za nim do boju ruszaly dwa Red Bulle.
Chytry plan austriackiej stajni zwiazany z dwiema zupelnie innymi
strategiami dla Maksa Verstappena oraz Sergio Pereza dosc
niespodziewanie “popsul” Lewis Hamilton, czyli czlowiek dla ktorego
dzisiejsze Grand Prix bylo wyscigiem numer 300 w karierze. Brytyjczyk z
dziecinna latwoscia na pierwszym zakrecie przedarl sie przed Meksykanina
i skutecznie utrzymywal go za swoim tylnym skrzydlem. Red Bull zamiast
kombinowac jak tu przechytrzyc Monakijczyka, musial wiec obawiac sie o
dwoch kierowcow na podium.
A co w Ferrari? Czyste szalenstwo i omawianie planu swietowania po
kolejnym sukcesie! Charles Leclerc stopniowo odjezdzal od Maksa
Verstappena, a Carlos Sainz mijal rywali jak tyczki i ekspresowo z konca
stawki przebil sie do czolowej dziesiatki. No i gdy Red Bull juz powoli
zaczynal kminic jak tu strategicznie przechytrzyc rywali… to rywale
zalatwili samych siebie, bo jadacy po pewne zwyciestwo lider Scuderii
stracil panowanie nad autem i wyladowal w bandzie. Podobno Leclerc
krzyknal wowczas tak glosno, iz slychac bylo go na trybunach.
Niestety znow gore wziely ambicje zawodnika i popelnil on dziecinny
blad. Poczatkowo sam zainteresowany wskazywal na klopoty z przepustnica
gazu i nie mogl opanowac swojej zlosci, lecz na spokojnie po wyscigu
zreflektowal sie i przyznal, ze to jego wina. Jezeli 24-latek marzy o
tytule to podobna sytuacja w przyszlosci absolutnie nie moze sie juz
powtorzyc, bo to nic innego jak oddanie kilkunastu punktow walkowerem.
Z zaistnialej sytuacji skorzystal Max Verstappen, ktory na dwa okrazenia
przed tym przykrym incydentem zjechal po nowe opony. Holendrowi na dobra
sprawie nie mial nawet kto zagrozic. Lewis Hamilton co prawda zachwycal
od startu, ale tempo Mercedesa Red Bullowi nierowne. Z kolei Carlosowi
Sainzowi wyscig popsuli jego mechanicy, czyli klasycznie sytuacja z
rodzaju tych “nowe, nie znalem”. Hiszpan w pit lane zostal wypuszczony w
takim momencie, ze prawie zderzyl sie z jednym z bolidow Williamsa, w
efekcie czego otrzymal kare pieciu sekund.
Jakby bylo malo problemow Sainza, to jeszcze zupelnie nie mogl
porozumiec sie z teamem. Inzynier wrecz przeszkadzal mu w walce z Sergio
Perezem i wykrzykiwal mu do ucha komunikat o zjechaniu do boksu. Hiszpan
ostatecznie wybral sie po nowe opony, lecz dopiero po rozprawieniu sie z
Meksykaninem. – Dlaczego zjechalismy? – wsciekal sie 27-latek i mial
racje, bo pomimo przewagi swiezszego ogumienia, strata do czolowej
trojki okazala sie zbyt duza.
O ile Lewis Hamilton podobnie jak Max Verstappen byl pewny swego, o tyle
o pozniejsze polewanie sie szampanem do konca Sergio Perez pojedynkowal
sie z George’em Russellem. W tym przypadku mlodszy ogral tego starszego
i po raz pierwszy w tym roku dosc niespodziewanie na podium zameldowalo
sie dwoch przedstawicieli “Srebrnych Strzal”. Co to oznacza? To, ze
najszczesliwszym czlowiekiem swiata jest chyba dzis nie Max Verstappen,
a Lewis Hamilton, ktory w najlepszy z mozliwych sposobow uhonorowal
jubileuszowy, 300 start w karierze. Brawo, brawo i jeszcze raz brawo!
——————————————————————————————–
Na podstawie: Onet.pl, wyborcza.pl, interia.pl, gazeta.pl, weszlo.com,
90minut.pl, pilkanozna.pl, przegladsportowy.pl, polsatsport.pl
opracowal Reksio.