DZIEN DOBRY – TU POLSKA
GAZETA MARYNARSKA
Imienia Kpt. Ryszarda Kucika
(Rok XXII nr 210) (6673)
3 sierpnia 2023r.
Pogoda
czwartek, 3 sierpnia 22 st C
Burza z gwaltowna ulewa
Opady:90%
Wilgotnosc:73%
Wiatr:27 km/h
Kursy walut
Euro 4.45
Dolar 4.05
Funt 5.18
Frank 4.63
Dzien dobry Czytelnicy 🙂
Dzis tradycyjnie prosze o kciuki, bo znajduje sie w pociagu 😉 oby sie nie
spoznil i towarzystwo bylo myte najdalej wczoraj, wiecej nie oczekuje 😉
Ania Iwaniuk
Dowcip
Pewien policjant mnostwo czasu spedzal w budce tele- fonicznej. Zdziwieni
koledzy w koncu pytaja:
– Czemu spedzasz tam tak duzo czasu?
– To proste. Podnosze slu- chawke i pytam, kto jest naj- lepszym
policjantem na swiecie i zawsze w odpowiedzi slysze: “Ti, ti, ti”.
Bialoruskie smiglowce nad Polska. Swiadkowie: lecialy bardzo nisko nad
domami
Nad Bialowieza we wtorek przelecialy dwa bialoruskie wojskowe smiglowce.
Mieszkancy miasta widzieli maszyny tuz nad swoimi domami. – Myslalem, ze
stodole zahacza nawet – mowi reporterce TVN24 jeden z nich. Reporterka
TVN24 Marta Abramczyk dotarla do swiadkow wtorkowego przelotu nad
terytorium Polski dwoch bialoruskich smiglowcow wojskowych. Jak mowili,
maszyny lecialy bardzo nisko (okolo 100-200 metrow nad ziemia) i lecialy
powoli. Widzieli je zarowno przebywajacy w okolicy turysci, jak i
mieszkancy. Maszyny – jak relacjonuje Abramczyk – byly widoczne przez
kilkanascie minut. – Z tamtej strony lecialy, tu zawrocili i nad moja
stodole. Myslalem, ze stodole zahacza nawet – mowi jeden z mieszkancow
Bialowiezy. Inny z mezczyzn relacjonuje: – Zawrocili, zrobili duzy manewr w
kierunku gospodarstw. Nastepnie zawrocili manewrem w lewo, po jakims czasie
pojawil sie nasz smiglowiec. Reporterka rozmawiala tez z jednym z
miejscowych restauratorow, ktory widzial lecace smiglowce. – Szczerze
mowiac, zdebialem. (…) Co mi przyszlo na mysl, to powiadomic policje.
Zadzwonilem na 112, czlowiek sie dopytywal, tez tak troche byl zdziwiony
(…). Zapytal, czy na pewno, czy mam jakies zdjecia. Mowie, ze rozpoznaje
czerwona gwiazde od bialo-czerwonej szachownicy, wiec mowie albo ruskie,
albo bialoruskie (…). Przyjal zgloszenie. Po 10 minutach przyjechala
policja dopytywac, co bylo, co sie wydarzylo. We wtorek doszlo do
naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej przez dwa smiglowce bialoruskie
– potwierdzilo Ministerstwo Obrony Narodowej. Szef resortu Mariusz
Blaszczak polecil zwiekszyc liczbe zolnierzy na granicy i wydzielic
dodatkowe sily i srodki, w tym smiglowce bojowe. O incydencie zostalo
poinformowane NATO. Do Ministerstwa Spraw Zagranicznych w trybie
natychmiastowym wezwana zostala chargé d’affaires ambasady Bialorusi –
poinformowal resort dyplomacji. O te sprawe byl pytany w srode w Programie
1 Polskiego Radia wiceminister obrony narodowej Wojciech Skurkiewicz. – Bez
watpienia to dzialania prowokacyjne, wymierzone we wschodnia flanke NATO i
RP. My oczywiscie poinformowalismy o tym incydencie kwatere glowna NATO.
Wczoraj odbylo sie posiedzenie komitetu ds. bezpieczenstwa. Wydane zostaly
okreslone dyspozycje dla sil zbrojnych – przekazal wiceszef MON. Jak dodal,
polskie wladze nie zgadzaja sie na tego rodzaju prowokacje. – To sa
sytuacje, ktore absolutnie nie powinny sie zdarzyc, ale zdajemy sobie
sprawe, kogo mamy za przeciwnika za nasza wschodnia granica. (…) To jest
absolutnie niebezpieczne. Jesli takie sytuacje beda sie zdarzaly i beda
eskalowac, to nasze dzialania beda adekwatne do potencjalnych zagrozen –
mowil. Wiceszef MON wskazal, ze “te przeloty mialy miejsce na bardzo
niskiej wysokosci, wiec byly trudne do zauwazenia przez radary”, dodajac,
ze “slad radarowy byl znikomy lub nie bylo go wcale”. Odniosl sie ponadto
do wzmocnienia wojska na granicy. – Bedzie ono jeszcze wieksze, dodatkowo
bedziemy rowniez przerzucac smiglowce, ktore beda stacjonowac w
bezposrednim sasiedztwie granicy. One juz tez sa obecne na jednym z lotnisk
przy granicy – powiedzial.
“Lex Tusk”. Prezydent podpisal nowelizacje ustawy o komisji badajacej
wplywy rosyjskie
W ubiegly piatek Sejm odrzucil sprzeciw Senatu do prezydenckiej nowelizacji
ustawy o komisji do spraw badania rosyjskich wplywow.
Zgodnie z prezydencka nowela, w komisji ds. badania wplywow rosyjskich nie
beda mogli zasiadac parlamentarzysci, znoszone sa srodki zaradcze zapisane
w obecnej ustawie (to m.in. zakaz pelnienia funkcji zwiazanych z
dysponowaniem srodkami publicznymi na okres do 10 lat), a glownym
przedmiotem stwierdzenia komisji bedzie uznanie, ze dana osoba nie daje
rekojmi nalezytego wykonywania czynnosci w interesie publicznym. Odwolanie
od decyzji komisji ma byc kierowane do Sadu Apelacyjnego w Warszawie.
31 maja weszla w zycie – powstala z inicjatywy PiS – ustawa o powolaniu
komisji ds. badania wplywow rosyjskich na bezpieczenstwo wewnetrzne RP w
latach 2007-2022, ktora prezydent podpisal kilka dni wczesniej,
zapowiadajac jednoczesnie skierowanie jej do Trybunalu Konstytucyjnego.
Nastepnie – 2 czerwca – Andrzej Duda zlozyl w Sejmie projekt nowelizacji
tej ustawy.
Prawie 13 milionow zlotych nagrod w jednym ministerstwie
Ministerstwo Finansow w okresie od stycznia do lipca 2023 roku wyplacilo
pracownikom i funkcjonariuszom nagrody w lacznej wysokosci prawie 13
milionow zlotych brutto. Tak wynika z informacji przekazanych przez
wiceszefa tego resortu Piotra Patkowskiego w odpowiedzi na interpelacje
poselska. Nagrody w powyzszym okresie wyplacono rowniez pracownikom
Ministerstwa Funduszy i Polityki Regionalnej. Interpelacje do ministerstw
skierowala poslanka Hanna Gill-Piatek. Parlamentarzystka zapytala m.in.,
jaka byla wysokosc premii i nagrod wyplaconych od 1 stycznia 2023 roku do
pierwszych dni lipca.
Nagrody w ministerstwach w 2023 roku
Wiceminister funduszy i polityki regionalnej Malgorzata Jarosinska-Jedynak
poinformowala, ze od 1 styczna 2023 roku do koncowki lipca pracownikom
resortu wyplacono nagrody za szczegolne osiagniecia w pracy zawodowej w
lacznej wysokosci 162 tys. zl. “Srednia wyplacona nagroda wynosila 1,2 tys.
zl, w tym dla wyzszych stanowisk w sluzbie cywilnej 1,4 tys. zl” – czytamy
w odpowiedzi na interpelacje.
“Osoby zajmujace kierownicze stanowiska panstwowe, tj. minister oraz
sekretarze stanu nie otrzymaly nagrod” – zaznaczyla Jarosinska-Jedynak.
Wyzsze nagrody pojawily sie w Ministerstwie Finansow. Chodzi o laczna kwote
w wysokosci blisko 13 mln zl. “W okresie od dnia 1 stycznia 2023 roku do
dnia wplywu interpelacji, tj. do 11 lipca 2023 roku pracownikom i
funkcjonariuszom zostala wyplacona kwota brutto nagrod w wysokosci 12 969
001,00 zl, przy czym srednia wysokosc na jeden etat wyniosla 4 438,09 zl” –
przekazal wiceminister finansow Piotr Patkowski.
Ponadto “w tym okresie pracownikom zostala wyplacona kwota brutto premii w
wysokosci 2 536 022,42 zl, przy czym srednia miesieczna wysokosc na jeden
etat wyniosla 1701,09 zl” – dodal Patkowski. Jednoczesnie poinformowal, ze
“osobom zatrudnionym na stanowiskach ministerialnych nie sa wyplacane
premie, ani nie byly wyplacone nagrody”.
Wiceminister wyjasnial, ze istnieje ustawowy obowiazek utworzenia funduszy
nagrod – w wysokosci 3 proc. planowanych wynagrodzen osobowych. “Srodki na
nagrody za szczegolne osiagniecia w pracy zawodowej oraz srodki na premie
sa wydatkowane w ramach posiadanych srodkow na wynagrodzenia ujetych w
budzecie MF na podstawie ustawy budzetowej na dany rok. Oznacza to, ze na
wyplaty nagrod oraz na wyplaty premii nie przeznacza sie zadnych
dodatkowych srodkow, innych niz srodki przeznaczone juz w budzecie na
wynagrodzenia pracownikow MF na dany rok” – podkreslil w odpowiedzi na
interpelacje Piotr Patkowski.
Polski ambasador “zaproszony” do ukrainskiego MSZ
Polski ambasador w Kijowie Bartosz Cichocki zostal “zaproszony do
Ministerstwa Spraw Zagranicznych Ukrainy” – podal ukrainski resort w
komunikacie. Jak czytamy, chodzi o “niedopuszczalne” slowa Marcina
Przydacza, szefa prezydenckiego Biura Polityki Miedzynarodowej. Ukrainskie
ministerstwo poinformowalo o “zaproszeniu” polskiego ambasadora w
komunikacie opublikowanym na stronie internetowej. Spotkanie w resorcie
odbylo sie we wtorek.
Ukrainskie MSZ: wypowiedzi niedopuszczalne
“Podczas spotkania podkreslono, ze wypowiedzi o rzekomej niewdziecznosci
Ukraincow za pomoc Rzeczypospolitej Polskiej nie maja odzwierciedlenia w
rzeczywistosci i jako takie sa niedopuszczalne” – oswiadczyl rzecznik
ukrainskiego MSZ Oleh Nikolenko, cytowany w komunikacie resortu.
“Jestesmy przekonani, ze przyjazn miedzy Ukraina a Polska jest o wiele
glebsza niz polityczny pragmatyzm. Polityka nie powinna kwestionowac
wzajemnego zrozumienia i sily relacji miedzy naszymi narodami. Zadne
deklaracje nie przeszkodza nam we wspolnej walce o pokoj i budowaniu
wspolnej europejskiej przyszlosci” – dodal Nikolenko. Chodzi o slowa szefa
prezydenckiego Biura Polityki Miedzynarodowej, Marcina Przydacza, ktore
padly w telewizji rzadowej. W czasie dyskusji o embargo na ukrainskie zboze
powiedzial: – Ukraina naprawde otrzymala duzo wsparcia od Polski. Mysle, ze
warto by bylo, zeby zaczela doceniac to, jaka role przez ostatnie miesiace
i lata dla Ukrainy pelnila Polska.
Sprawa trzonolinowca. “Ekspertyza jest bardzo watpliwa”, mieszkancy czekaja
na kolejna
Wedlug ekspertyzy konstrukcja wroclawskiego trzonolinowca miala byc
uszkodzona, a budynek wymagal powaznych napraw lub rozbiorki. Inspektor
nadzoru budowlanego stwierdzil, ze ekspertyza jest wadliwa i ma zostac
sporzadzona od nowa. Na razie lokatorzy nie opuszczaja swoich mieszkan.
Zdaniem Powiatowego Inspektora Nadzoru Budowalnego ekspertyza zostala
wykonana w sposob wadliwy ze wzgledow merytorycznych i formalno-prawnych.
Mieszkancy na razie zostaja w swoich lokalach. Juz nie ma koniecznosci
ewakuacji. Ta ekspertyza jest bardzo watpliwa i kwestionowana przez
wszystkich wlascicieli, a wsrod nich sa tez osoby, ktore posiadaja duza
wiedze z zakresu budownictwa. Podjeto decyzje, aby rozmawiac z wlasciwym
osrodkiem, dajacym gwarancje wykonania wlasciwej ekspertyzy. Co jest
wazniejsze, budynek ten nie posiada dokumentacji pierwotnej, jak i
dokumentacji wykonanego remontu. W zwiazku z tym ta ekspertyza powinna byc
rozszerzona o informacje o stanie rzeczy calego obiektu – mowi Slawomir
Lata, prezes spolki mieszkaniowej “Zarzadca”, pod ktora podlega wroclawski
trzonolinowiec. Jak zauwaza Hubert Galuszka, przedstawiciel mieszkancow
trzonolinowca, blok przy ulicy Kosciuszki “jest budynkiem
eksperymentalnym”. – Nie ma zartow, jesli chodzi o bezpieczenstwo,
bezpieczenstwo mieszkancow jest najwazniejsze. Chcialbym zauwazyc, ze
niektorzy wlasciciele, ktorzy wynajmuja tutaj mieszkania juz wypowiedzieli
swoje umowy najmu, poniewaz boja sie brac na siebie odpowiedzialnosc za
zycie najemcow. Podchodzimy do tego bardzo powaznie. Nawet, jesli
ekspertyza czy opinia byla nierzetelna, to jednak jest to pewien sygnal,
ktorego nie mozemy tak po prostu zignorowac – stwierdza Galuszka. We
Wroclawiu nie wyobrazamy sobie miasta bez trzonolinowca, w calej Polsce sa
tylko cztery takie budynki, jeden we Wroclawiu. Chyba kazdy wroclawianin go
zna – podkresla Arkadiusz Filipowski z wroclawskiego magistratu. I dodaje:
– Musimy znalezc sciezke prawna – bo ona do konca nie jest oczywista – jak
ewentualnie mozna by wspolfinansowac wykonanie takiej ekspertyzy i pozniej
wspolfinansowac koszty remontu, ale na pewno miasto bedzie zaangazowane w
ten proces. Trzonolinowiec to modernistyczny budynek, ktory powstal w
latach 1961-1967 przy ul. Kosciuszki we Wroclawiu. Blok ma 12 kondygnacji,
sa w nim 44 mieszkania. Podstawa konstrukcji budynku jest zelbetonowy
trzon, na ktorym osadzono stropy na stalowych linach.
Drony nad Moskwa. Jeden z wiezowcow trafiony po raz kolejny
Wedlug mera rosyjskiej stolicy Siergieja Sobianina kilka dronow mialo
zostac zestrzelonych, gdy probowaly wleciec do Moskwy, ale jeden uderzyl w
wiezowiec w centrum biznesowym, w ten sam, ktory zostal trafiony podczas
poprzedniego ataku w nocy z soboty na niedziele. Dzielnica Moscow City,
polozona kilka kilometrow od Kremla, slynie z nowoczesnych wiezowcow. W
jednym z uszkodzonych budynkow znajduja sie siedziby trzech rosyjskich
ministerstw – przemyslu i handlu, gospodarki oraz lacznosci, a takze
apartamenty mieszkalne – podaja rosyjskie media.
Jak odnotowal Reuters, doradca rosyjskiego ministra gospodarki przekazal,
ze pracownicy resortu pracuja w formie zdalnej. Sluzby ratunkowe
poinformowaly o zamknieciu miedzynarodowego lotniska Wnukowo, ktore po
pewnym czasie wznowilo prace.
Trwal niemal cztery lata, kosztowal 110 milionow zlotych. Dworzec Gdansk
Glowny po remoncie
Remont dworca Gdansk Glowny rozpoczal sie we wrzesniu 2019 roku i mial
potrwac do konca 2021 roku. Na skutek m.in. problemow technicznych,
rewitalizacja wydluzyla sie w czasie. W poniedzialek licznie zgromadzeni
mieszkancy i turysci po raz pierwszy mogli zobaczyc odtworzone z drewna
debowego witryny kasowe i sklepowe, wzorowane na tych, ktore funkcjonowaly
na poczatku XX wieku. Zainstalowano oswietlenie rowniez wzorowano na tym
historycznym. Pojawily sie tez, zdobiace niegdys dworcowe wnetrze, witraze
oraz kartusze z herbami pomorskich miast – zrekonstruowane na podstawie
zachowanych zdjec. Niewiele jest osob, ktore pamietaja go w takiej
swietnosci. Jest on odtworzony zgodnie z pierwotnymi planami – podczas
briefingu prasowego, polaczonego z prezentacja nowych wnetrz, mowil
Krzysztof Maminski, prezes zarzadu PKP S.A. Podkreslil, ze slawetne witraze
gdanskiego dworca – odtwarzane na podstawie zdjec po 1945 r. kiedy dworzec
byl zniszczony – udalo sie odtworzyc w sposob perfekcyjny. Nie umknelo to
uwadze pierwszym podroznym. – Jestem pod wrazeniem przede wszystkim
witrazy. Nie widzialam takich nigdzie w Polsce. Mozna powiedziec, ze warto
bylo czekac, bo dworzec jest piekny. Dosc czesto podrozuje koleja, wiec
korzystalam i na pewno bede z niego korzystac – powiedziala portalowi
gdansk.pl pani Barbara z Gliwic. Podjelismy olbrzymi wysilek, aby
przywrocic ten obiekt do czasow jego swietnosci. Chociaz po drodze pojawilo
sie wiele klopotow archeologicznych, konserwatorskich, technicznych
zwiazanych z konstrukcja i problemami geologicznymi, to te przeszkody moze
cokolwiek wydluzyly czas pracy, ale to jest niezbedne kiedy ratuje sie,
rewitalizuje sie obiekt takiej klasy – podkreslil minister infrastruktury
Andrzej Adamczyk.
– Jest pieknie. Przypomina mi stary dworzec. Pamietam tamten, z lat 70.
Oczywiscie, jest estetyczniej, ale na szczescie bez tych sklepow
spozywczych. Specjalnie przyjechalem dzis, zeby go zobaczyc – mowil w
poniedzialek dziennikarzom gdansk.pl pan Waldemar, mieszkaniec Gdanska.
Sekretarz stanu w Ministerstwie Aktywow Panstwowych Maciej Malecki
zaznaczyl, ze architektura dworca w Gdansku zostala odtworzona niezwykle
pieczolowicie, ale jednoczesnie obiekt wchodzi w nowoczesnosc, bo zachowuje
walory architektoniczne z przeszlosci i dodaje podroznym nowoczesnosc,
komfort i bezpieczenstwo.
– To bedzie dworzec otwarty dla wszystkich, bo tu sa specjalne rozwiazania
dla osob z niepelnosprawnosciami, dla tych co maja problemy w poruszaniu
sie, czy niedowidza – przekazal.
W odnowionym budynku dworca i w jego otoczeniu zamontowano tzw. system
dynamicznej informacji podroznych oraz informacji glosowej, za
posrednictwem ktorego podrozni beda informowani o rozkladzie jazdy
pociagow. Na dworcu sa takze biletomaty oraz automaty z napojami i
przekaskami.Powstala tez nowa czesc tunelu podziemnego, ktora laczy budynek
dworca z istniejacymi przejsciami na perony oraz przystankami tramwajowymi.
Koszt inwestycji wyniosl 110 mln zlotych.
Mieli leciec z dziecmi do Turcji. Rodzice z lotniska trafili do izby
wytrzezwien
Para Polakow miala leciec z dziecmi na wakacje do Turcji. Jak informuje
straz graniczna, kobieta i mezczyzna na lotnisku w Poznaniu mieli
zachowywac sie “napastliwie zarowno w stosunku do zalogi, jak i do innych
pasazerow”. Okazalo sie, ze byli pijani. Z lotniska trafili do izby
wytrzezwien, a ich dzieci zostaly przekazane pod opieke rodziny. Do
zdarzenia doszlo w sobote 29 lipca. – Funkcjonariusze strazy granicznej z
poznanskiej Lawicy otrzymali informacje o koniecznosci interwencji w
stosunku do pasazerow niewpuszczonych na poklad samolotu, ktory odleciec
mial do tureckiej Antalyi – przekazuje porucznik Pawel Biskupik z
Nadodrzanskiego Oddzialu Strazy Granicznej. I dodaje, ze powodem
interwencji bylo zachowanie pary Polakow, ktorzy – na wakacje wybierali sie
z dwojka swoich dzieci w wieku siedmiu i 10 lat – mieli nie stosowac sie do
polecen wydawanych przez pracownikow obslugi lotu do Turcji. Zachowywali
sie napastliwie zarowno w stosunku do zalogi, jak i do innych pasazerow
oraz uzywali wulgarnych slow. W zwiazku z narastajaca agresja i wynikajaca
z tego mozliwoscia zaklocenia bezpieczenstwa na lotnisku, wobec Polakow
zastosowano srodki przymusu bezposredniego w postaci kajdanek – relacjonuje
Biskupik. Na miejsce wezwano policje. – Po zbadaniu rodzicow na zawartosc
alkoholu w wydychanym powietrzu – 1,6 i 1,2 promila – patrol przewiozl ich
do izby wytrzezwien – opisuje przedstawiciel SG. Jak dodaje, dzieci trafily
pod opieke rodziny.
“Po wytrzezwieniu Polacy zostali pouczeni o konsekwencjach niestosowania
sie do polecen wydawanych przez personel samolotu oraz ukarani mandatami
(…) za naruszenie przepisow porzadkowych na pokladzie statku powietrznego
w wysokosci 500 i 200 zlotych” – napisano w komunikacie.
Zmarl po peknieciu woreczka z amfetamina w zoladku. Policjanci z Archiwum X
rozwiazali zagadke sprzed lat
Policjanci z lodzkiego Archiwum X rozwiklali sprawe z 2009 roku. 14 lat
temu w lesie znaleziono cialo 33-letniego mieszkanca Zdunskiej Woli.
Mezczyzna zmarl w wyniku pekniecia przemycanego w zoladku woreczka z
narkotykiem. Sprawa zostala umorzona. Po latach udalo sie ja rozwiazac.
Zatrzymano czterech mezczyzn. Wsrod nich jest 52-latek, maz zaginionej w
2000 roku mieszkanki Sieradza. Policjanci z Zespolu ds. Przestepstw
Niewykrytych Wydzialu Kryminalnego Komendy Wojewodzkiej Policji w Lodzi
zajmowali sie ostatnio sprawa zaginiecia mieszkanki Sieradza i przy tej
okazji – pod nadzorem Prokuratury Okregowej w Sieradzu – przeanalizowali
ponownie zebrany material dowodowy i zabezpieczone slady zwiazane ze sprawa
sprzed 14 lat. 27 czerwca 2009 roku, w lesie w okolicach Slubic znaleziono
cialo 33-letniego mieszkanca Zdunskiej Woli. Sekcja zwlok wykazala, ze
mezczyzna zmarl na skutek pekniecia jednego z woreczkow z siarczanem
amfetaminy znajdujacych sie w jego zoladku. Po wykonaniu szeregu czynnosci
dowodowych w listopadzie 2009 roku umorzono postepowanie z uwagi na brak
danych dostatecznie uzasadniajacych podejrzenie popelnienia przestepstwa –
przypomniala kom. Edyta Machnik z sieradzkiej komendy policji. Po 14 latach
analiza zebranego materialu doprowadzila do ustalenia, ze zwiazek ze
smiercia 33-latka ma 52-letni mezczyzna z bogata przeszloscia kryminalna,
co pozwolilo na podjecie umorzonego wczesniej sledztwa. Wytypowano
kolejnych trzech mezczyzn w wieku 46-60 lat, ktorzy – zdaniem sledczych –
mieli zwiazek nie tylko ze zgonem mezczyzny, ale rowniez z przemytem
znacznych ilosci siarczanu amfetaminy, ktore przewozone byly z Polski do
Wielkiej Brytanii metoda na tzw. polyk.
Rzecznik Prokuratury Okregowej w Sieradzu, prokurator Jolanta Szkilnik,
powiedziala tvn24.pl, ze jednym z zatrzymanych jest 52-letni mezczyzna,
aresztowany tymczasowo w czerwcu z zwiazku z zaginieciem przed laty
mieszkanki Sieradza Anety S.M. Matka czworga dzieci zaginela bez wiesci w
nocy z 23 na 24 grudnia 2000 roku. Miala wowczas 28 lat. Sledztwo zostalo
wznowione jesienia 2021 roku.
– On stal sie podejrzanym w roznych innych aspektach, o rozne inne
przestepstwa. To jest maz tej kobiety, ktora zaginela, postepowanie w tej
sprawie caly czas sie toczy – przekazala prokurator Szkilnik. Na polecenie
prokuratora 25 lipca policjanci zatrzymali wytypowanych mezczyzn i
doprowadzili ich do Prokuratury Okregowej w Sieradzu, gdzie uslyszeli oni
zarzuty popelnienia przestepstw o znacznej spolecznej szkodliwosci. Jedno z
zarzucanych przestepstw stanowi zbrodnie. 46-latek zostal doprowadzony z
Zakladu Karnego w Sieradzu, natomiast 52-latek z Aresztu Sledczego w Lodzi,
gdzie przebywali w zwiazku ze swoimi wczesniejszymi przewinieniami. Sad
zastosowal wobec trzech z podejrzanych srodek zapobiegawczy w postaci
tymczasowego aresztowania – poinformowala Machnik. Jak przekazala
prokurator Szkilnik, wobec jednego z podejrzanych mezczyzn nie zastosowano
srodkow zapobiegawczych, a mezczyzna przebywa na wolnosci. Sledczy
podkreslaja, ze sprawa ma charakter rozwojowy. Obecnie ustalany jest
zwiazek innych osob ze smiercia 33-letniego mezczyzny oraz przemytem
znacznych ilosci srodkow odurzajacych i substancji psychotropowych przez
zorganizowana grupe przestepcza dzialajaca na terenie Sieradza.
79. rocznica Powstania Warszawskiego i godzina W. Polacy oddali hold
powstancom
Stolica oddala hold powstancom warszawskim w godzine W
O godzinie 17, jak co roku, zatrzymal sie ruch na stolecznych ulicach.
Staneli przechodnie, samochody, autobusy i tramwaje. Kierowcy wysiadali z
aut, a motocyklisci zsiadali ze swoich maszyn. Pojazdy zatrzymali rowniez
motorniczowie tramwajow i kierowcy autobusow. Uruchomili takze sygnaly
dzwiekowe. Po godzinie 17 w miescie zawyly syreny. Rondo Dmowskiego, na
ktorym pojawily sie tlumy, zostalo spowite dymem z rac. Na Placu Zamkowym
mieszkancy utworzyli natomiast ogromny znak Polski Walczacej. Na budynku
PAST-y powiewaly bialo-czerwone flagi z symbolem Polski Walczacej. Hold
powstanczemu zrywowi oddali zeglarze na Wisle. Flotylla kilkunastu
jednostek zatrzymala sie w okolicach mostu Poniatowskiego.
Nad Warszawa przelecialy rowniez w szyku trzy samoloty Zlin-50 z Grupy
Akrobacyjnej Zelazny.
Proboszcz przegral w sadzie z parafianka. Zdumiewajace, co uslyszal, gdy
odchodzil
Grzegorz B., ksiadz pracujacy dotychczas na parafii w Jasle, zostal
przeniesiony do innej miejscowosci. Wczesniej przegral sprawe w sadzie z
jedna parafianek, ktora oskarzyla go o naruszenie nietykalnosci cielesnej.
Gdy duchowny zegnal sie z Jaslem, parafianie przepraszali go – informuje
“Gazeta Wyborcza”. Pod koniec czerwca Sad Rejonowy w Jasle uznal ks.
Grzegorza B. winnym wielokrotnego naruszenia nietykalnosci cielesnej swojej
parafianki, znieslawienia i zniewazenia jej. Kare laczna sad wymierzyl w
wysokosci 120 stawek dziennych, przy czym stawka dzienna zostala okreslona
w wysokosci 10 zl. Sad orzekl nawiazke w wysokosci 10 tys. zl, 120 zl
kosztow procesu na rzecz Skarbu Panstwa, czyli oplaty sadowej oraz zwrot
kosztow zastepstwa adwokackiego i ryczaltu na rzecz pokrzywdzonej sad
zasadzil kwote 9372 zl – mowil sedzia Dariusz Zajac, wiceprezes Sadu
Rejonowego w Jasle. Czego dotyczyly zarzuty kobiety?
Pani Justyna od dawna mocno angazowala sie w zycie Kosciola. Problemy
zaczely sie, gdy zmienila parafie. Z jej relacji wynika, ze nowy proboszcz
ksiadz Grzegorz B. zachowywal sie wobec niej niewlasciwie – wielokrotnie
naruszal jej nietykalnosc cielesna. Gdy poskarzyla sie rzeszowskiej kurii,
jej skarga zostala zignorowana, a proboszcz dalej pelnil swoje funkcje.
Dopiero w sadzie znalazla sprawiedliwosc. Wyrok sadowy przyczynil sie do
tego, ze proboszcz zostal skierowany do pracy na innej parafii.
Duchowny odchodzi z parafii. Ludzie przepraszaja go
W ostatnia niedziele lipca odbylo sie pozegnanie ks. Grzegorza przez
parafian. Nie szczedzili oni duchownemu dobrych slow, a nawet …
przeprosili go. – Chcemy cie przeprosic, bo wspolnota to sa ludzie, ktorzy
sa rozni. Przepraszamy cie za zlosci, za zniewagi, przepraszamy, ze tobie
nie bylismy zyczliwi. Za klotnie, za to wszystko. I mam nadzieje, ze ty nam
tez przebaczasz to zlo, ktore ciebie dotknelo i dotknelo Kosciol. To sa tez
te slowa, ktore ja tobie powiedzialem: tam, gdzie jest duzo dobrego, gdzie
dobro sie wylewa, szatan bedzie dzialal szczegolnie przez ludzi zwiazanych
z Kosciolem – mowil jeden z parafian. Na zakonczenie dodal, ze parafianie
modla sie, aby duchowny “wytrwal w powolaniu, w tym, do czego cie Pan Bog
powolal. Zebys byl ojcem dla kolejnych osob, dla kolejnych chrzescijan,
ktorzy tez licza na twoje slowo, na twoje wsparcie i twoje ojcowskie
przytulenie” – mowil do ksiedza, ktory zostal nieprawomocnie skazany za
naruszenie nietykalnosci cielesnej kobiety.
Sanepid zamknie stoiska z oscypkami na Krupowkach? Awantura wokol biznesu
wartego miliony zlotych
Sposob, w jaki na zakopianskich Krupowkach sprzedawane sa oscypki, to
pogwalcenie wszystkich zasad sanitarnych – uwaza czesc turystow
przebywajacych pod Giewontem. Sery niezaleznie od pogody sprzedawane sa
prosto z drewnianej lady, gdzie leza godzinami narazone na slonce, upal lub
deszcz. Na produkty spozywcze trafia tez kurz z ulicy. Sanepid zapowiada,
ze jesli sytuacja ta bedzie trwac dluzej, to wszystkie punkty z oscypkami
zostana na deptaku zamkniete. Jesli tak sie stanie, bedzie to wina
miejskich urzednikow. Ci od 13 lat nie potrafia zapewnic zasilania do
lodowek na stoiska, za ktorych wynajem inkasuja nawet 150 tys. zl
miesiecznie. Jestem zbulwersowana tym, jak wyglada sprzedaz oscypkow na
Krupowkach – mowi Maria Krezelok, turystka z Torunia. – Jeszcze kilka dni
temu w Zakopanem bylo naprawde goraco. Zar lal sie z nieba. Temperatura
siegala 28 st. C., ale w sloncu to moglo byc nawet i 40 stopni, a na
Krupowkach wszedzie wystawione sa sery.
I rzeczywiscie – przechadzajac sie najbardziej znana ulica Zakopanego na te
sery trafic mozna wszedzie. Sa one ulozone bezposrednio na drewnianej
ladzie stoisk regionalnych. Calymi dniami opada na te produkty kurz z
ulicy. Sery niemalze topia sie od slonca, a dziesiatki turystow i tak je
kupuje.
Produkty nabialowe, jakimi sa oscypki, bryndza, golki, bundz, korbacze czy
redykolki (to wszystko nazwy regionalnych podhalanskich serow) powinny
bezwzglednie byc sprzedawane tylko z lodowek. Mowia o tym wprost przepisy
sanitarne. Jak ustalil Onet, od poczatku tegorocznych wakacji do
zakopianskiego sanepidu trafilo przynajmniej kilkanascie skarg od turystow
zbulwersowanych warunkami, w jakich sprzedawane sa oscypki na deptaku. Jak
na razie Powiatowa Inspekcja Sanitarno-Epidemiologiczna nie ruszyla jednak
na kontrole, a jedynie wydala na swojej stronie internetowej komunikat, w
ktorym apeluje do turystow, by kupowali oscypki tylko ze stoisk, ktore sa
wyposazone w lodowke. “Kupujac sery regionalne m.in.: serki krowie, serki
owcze, korbacze nalezy pamietac, ze sa to produkty latwo psujace sie, ktore
wymagaja przechowywania w warunkach chlodniczych” – pisze PSSE w Zakopanem.
Liczymy, ze nasze ostrzenie poskutkuje i cos sie na Krupowkach wreszcie
zmieni – mowia anonimowo w rozmowie z Onetem pracownicy zakopianskiego
sanepidu.
– Dotychczas patrzylismy na sprzedaz serow na Krupowkach troche “przez
palce”. Zakopane jest male, a te stoiska tak naprawde naleza przeciez do
miasta, ktore je tylko wynajmuje. Nikt nie chcial robic wojny w miescie.
Ostatecznie jednak bedziemy zmuszeni na Krupowki pojsc. Jesli na stoiskach
nie bedzie lodowek, to wszystkie zostana zamkniete. To moze sie stac
doslownie za kilka dni. Sprawa robi sie juz zbyt glosna. Ludzie wysylaja
skargi nie tylko do nas. Na Krupowkach i w innych czesciach miasta dziala
obecnie nawet kilkadziesiat punktow, w ktorych mozna kupic oscypki.
Wiekszosc z nich lezy na prywatnych gruntach. Co ciekawe, te najczesciej sa
wyposazone w lady chlodnicze, w ktorych przechowywane sa sery. Tak jest tez
pod Gubalowka, gdzie dziala prowadzony przez miasto “targ maslany”.
Najbardziej prestizowym miejscem do sprzedazy oscypkow sa jednak Krupowki.
Zakopianski magistrat od lat wyznacza tu kilkanascie punktow, na ktorych
ustawiane sa “fasiagi”. To drewniane stoiska o powierzchni zaledwie 1 mkw.
zbudowane tak, by imitowaly woz konny. Zakopane dzierzawi je co roku
najemcom poprzez swoja agencje – Zakopianskie Centrum Kultury (ZCK).
Pieniadze z wynajmu stoisk (to dzis 1,8 mln zl rocznie) ida pozniej na
miejskie imprezy kulturalne.
SPORT
Dziennikarze ujawniaja. “Kolejny skandal z PZPN”
Slyszysz PZPN, mylisz afera. Sponsorem federacji miala zostac firma, ktorej
wiceszef jest oskarzony o udzial w zorganizowanej grupie przestepczej,
donosi Frontstory, czyli portal Fundacji Reporterow. To trudny okres dla
reprezentacji Polski i PZPN-u, ktorego wizerunek sie ewidentnie pogorszyl.
Zaczelo sie juz od niefortunnej konferencji prasowej selekcjonera Czeslawa
Michniewicza, ktory byl kompletnie nieprzygotowany na pytania dotyczace
afery korupcyjnej. A pozniej nie bylo lepiej. Skandalem bylo rowniez
zatrudnienie oskarzonego o udzial w grupie przestepczej “Gruchy” w roli
ochroniarza kadry. A ostatnie miesiace sa dla PZPN-u jeszcze gorsze. Kibice
do teraz pamietaja afere premiowa, ktora wybuchla podczas mistrzostw swiata
w Katarze. Glosno bylo tez o konflikcie na linii Grzegorz Krychowiak –
doktor Jacek Jaroszewski, ktorzy poklocili sie o wspolny biznes.
Ostatni skandal dotyczyl skazanego za korupcje Miroslawa Stasiaka, ktory
pojawil sie w Kiszyniowie podczas przegranego meczu z Moldawia. Co wiecej,
PZPN zrzucil wine na sponsorow. A sponsorzy – jak np. firma Tarczynski –
zasugerowali, ze moga sie wycofywac ze wspolpracy z federacja. A to nie
koniec. “I kolejny skandal z PZPN. Sponsorem zwiazku miala zostac firma,
ktorej wiceszef jest oskarzony o udzial w zorganizowanej grupie
przestepczej. Tak, zgadliscie. Firma z Bialegostoku” – napisal na Twitterze
dziennikarz wp.pl Szymon Jadczak i zalaczyl artykul dotyczacy rzekomego
przestepcy. Sprawe naglosnilo Frontstory, czyli portal Fundacji Reporterow.
“Niedlugo marka ma sie wzmocnic jeszcze bardziej. Wedlug naszych
informacji, Kuchnia Vikinga chciala reklamowac sie przy pomocy pilkarskiej
reprezentacji Polski. Jej przedstawiciele spotkali sie w tej sprawie z
Szymonem Sikorskim, szefem Publicon Sport, ktora zajmuje sie marketingowa
obsluga PZPN. Prezentacja Kuchni Vikinga jako nowego sponsora miala sie
odbyc 7 wrzesnia, podczas meczu Polski z Wyspami Owczymi. Sikorski
potwierdza negocjacje z Kuchnia Vikinga. Szczegolow nie chce zdradzac. Czy
weryfikowal przyszlego sponsora reprezentacji? “Nie mamy narzedzi do tego,
by weryfikowac podmioty z ktorymi rozmawiamy” – odpisuje. PZPN nie
odpowiedzial na nasza prosbe o komentarz.” – czytamy w zalaczonym
fragmencie. Wiceszefem Kuchni Vikinga jest Pawel F., znany wsrod kiboli
jako “Reptile”. To osoba oskarzona o udzial w zorganizowanej grupie
przestepczej. Wedlug prokuratury, gang trudnil sie sutenerstwem i
porwaniami, a do brutalnych, kibolskich ustawek rekrutowal bialostockich
skinow. Tak pisze o nim portal fontstory.pl, ktory przypomina, ze “Reptile”
sponsorowal takze biznesowa konferencje Slawomira Mentzena,
kontrowersyjnego polityka Konfederacji.
No i warto przypomniec, ze Kulesza przez wiele lat byl prezesem
Jagiellonii, a w Bialymstoku mowia o nim “Midas z Podlasia”, ktory nawet na
pustyni bylby w stanie sprzedac piasek.
Co z walka “Diablo” Wlodarczyka? Nagle zrobilo sie goraco. FAME MMA oglasza
FAME MMA oglosila w ostatnich dniach transfer Krzysztofa “Diablo”
Wlodarczyka. Piesciarz zostal tez zapowiedziany w main evencie 19. edycji
gali. Zdaniem Andrzeja Wasilewskiego, promotora “Diablo”, federacja
dokonala ogloszenia bez zgody zawodnika. – Prawdopodobnie doszlo do
nieporozumienia miedzy zawodnikiem a promotorem – slyszymy w federacji FAME
MMA, ktora przekazala Sport.pl komunikat w tej sprawie. Krzysztof “Diablo”
Wlodarczyk 66-4-1 (41 KO) postanowil zamienic bokserski ring na klatke FAME
MMA, czyli federacji freak fightowej. Bylo to o tyle zaskakujace, bo
dawniej piesciarz wypowiadal sie krytycznie o tym srodowisku, okreslajac je
“ufoludkami, cyrkowcami, klaunami i ludzmi lewitujacymi w gwiazdach”. –
Przytrzymalo sie gowno okretu i mysli, ze plynie. Tak im sie wszystkim
wydaje – mowil “Diablo” w wywiadzie dla “MMA – badz na biezaco”. “Diablo
toczyl zazarte boje na swiatowych ringach, bil sie z najlepszymi na
swiecie. Teraz wkracza do oktagonu FAME, gdzie czekaja na niego nowe
wyzwania” – to tresc komunikatu FAME oglaszajacego nowego zawodnika.
Pozniej dowiedzielismy sie, ze “Diablo” pojawi sie na gali FAME MMA 19,
gdzie zmierzy sie w main evencie z Arkadiuszem Tancula (7-2, 1 KO). To
wydarzenie odbedzie sie 2 wrzesnia w krakowskiej Tauron Arenie. Czy aby na
pewno walka “Diablo” dojdzie do skutku?
“Diablo” nie zawalczy w FAME MMA? “Wydarzenie bez precedensu”
Nieco wiecej swiatla na te sprawe rzucil Andrzej Wasilewski, promotor
“Diablo”, ktory dawniej rownie krytycznie wypowiadal sie o freak fightach.
“Wydarzenie bez precedensu w obszarze eventow zwanych freak fightami. Fame
oglosilo walke “Diablo” bez jego zgody, bez sfinalizowania kontraktu. Od
wczoraj rozpoczelo sprzedaz biletow na jego wystep 2 wrzesnia. A to
nieprawda. Brzydka sprawa. Diablo ma walke bokserska na jesieni” – napisal
promotor. “FAME wiecej placi widocznie skoro oglosili” – stwierdzil jeden z
internautow. “Oglosili cos, czego nie bedzie” – dodaje Wasilewski. FAME MMA
reaguje na wiesci ws. “Diablo”. “Doszlo do nieporozumienia”
Aby zweryfikowac te wiesci, Sport.pl poprosil o komentarz federacje FAME
MMA. “Trudno mowic o tym, ze oglosilismy [FAME – red.] walke “Diablo” bez
jego zgody, kiedy zawodnik sam poinformowal na Instagramie o przenosinach
do FAME i o tym, ze zawalczy na najblizszej gali. Na koncie Krzysztofa jest
nasz material promocyjny, ktory zawodnik sam udostepnil. Widnieje na nim
tez data wydarzenia oraz miejsce. “Diablo” pojawil sie tez na sesji
zdjeciowej przed gala, ktora trwala kilka godzin. Poza tym opublikowal
InstaStories informujace o tym, ze dolacza do FAME” – czytamy w
komunikacie. “Nic nie wydarzylo sie bez wiedzy czy zgody zawodnika.
Prawdopodobnie doszlo do nieporozumienia miedzy zawodnikiem a promotorem” –
dodaje Michal Jurczyga, rzecznik prasowy FAME MMA. Federacja wie tez o
potencjalnym wystepie Wlodarczyka jesienia w ringu. Od federacji
otrzymalismy takze screena, ktory jasno wskazuje na to, ze do momentu
tweeta Andrzeja Wasilewskiego wiadomosc o transferze do FAME byla widoczna
na Instagramie “Diablo”. Po tweecie promotora takowego wpisu juz nie
znajdziemy. Sport.pl zwrocil sie tez do Andrzeja Wasilewskiego z prosba o
komentarz do sprawy. W momencie publikacji tego artykulu takowej odpowiedzi
nie uzyskalismy. Kiedy tylko sie pojawi, ponizej uzupelnimy tresc artykulu
o komentarz promotora.
Karas sam wypisal sie z roli sportowca. Z zelaznego czlowieka w cynicznego
oszusta. Marvelowski Iron Man przywdziewa zbroje, by walczyc ze zlem.
Polski Ironman, za ktorego chcial uchodzic Robert Karas, sam przeszedl na
ciemna strone mocy. I wbrew temu, co mowi – on sam wypisal sie z tej roli –
pisze Piotr Wesolowicz ze Sport.pl. W zawodowym sporcie widzielismy juz
wiele, ale – nie ma co romantyzowac rzeczywistosci – nad wiekszoscia
tematow umiemy przejsc do porzadku dziennego. Nieprzyzwoicie wysokie pensje
pilkarzy w Arabii Saudyjskiej, mundial w lamiacym prawa czlowieka w Katarze
– to nas oburza, ale koniec koncow podziwiamy wystepy na mistrzostwach
swiata, czy przymykamy oko na petrodolary w futbolu. Jest jednak kategoria
oszustwa w sporcie, ktora wciaz wywoluje w nas wyrazny sprzeciw. Doping,
nielegalne wspomaganie organizmu, ktore w wiekszosci skazuje atletow
stosujacych “koks” na infamie. Pewnie dlatego, ze oszukani czujemy sie
wszyscy – empatyzujemy ze sportowcami, ktorzy przez kanciarzy stracili
marzenia o medalach, a sami mamy poczucie, ze dalismy sie nabic komus w
butelke.
Pierwsza uderza pycha
Dlatego przelom tygodnia byl dla nas – polskich kibicow – wyjatkowo
bolesny. W organizmie Roberta Karasia, rekordzisty swiata w 10-krotnym
Ironmanie, wykryto nielegalna substancje, czyli drostanolon. To steryd
zwiekszajacy sile, zwykle stosuja go zawodnicy sportow walki albo
kulturysci. Jeszcze w niedziele moglismy naiwnie zakladac, ze – jak
przekonywal na Instagramie – Karas przyjal steryd nieswiadomie. Dzien
pozniej stracilismy zludzenia. Odarl nas z nich sam Karas, ktory w “Kanale
Sportowym” przyznal, ze zdawal sobie sprawe, iz srodek jest nielegalny.
– Wiedzialem, ze to biore, natomiast nie zaglebialem sie, co to jest, bo
mialem to w d… Zapytalem sie, czy to jest legalne. Powiedzial mi: “72
godziny i nie bedziesz mial w organizmie”, wiec wiedzialem, ze to jest cos
nielegalnego – opowiadal Karas, przytaczajac rozmowe z osoba, ktora
polecila mu steryd. I choc historie dopingowiczow – przede wszystkim ta
Lance’a Armstronga, kolarskiego oszusta nad oszustami – pozwolily nam
wytworzyc gruba skore, to jednak sprawa Karasia wrecz zdumiewa: pycha,
bezczelnoscia, chaosem i w najlepszym wypadku nieprzystojacym atlecie
roztargnieniem.
Pierwsza uderza jednak pycha: Karas wprost przyznaje, ze stosowal doping.
Dodaje, ze uslyszal od czlowieka, ktory zlecil mu suplementy, iz wystarcza
72 godziny, aby sie z nielegalnego srodka “oczyscic”. Az chce sie
dopowiedziec: skad wiec to cale zamieszanie, po co drazycie? Po prostu: to
mialo nie wyjsc. Ale wyszlo. Teraz Karasiowi, na bazie Swiatowego Kodeksu
Antydopingowego, groza cztery lata dyskwalifikacji. – W wyjatkowych
okolicznosciach moze to byc krotszy okres. Ale zupelne uniewinnienie nalezy
rozpatrywac w kategoriach cudu – tak mowil Sport.pl Michal Rynkowski,
dyrektor Polskiej Agencji Antydopingowej (POLADA).
Karas dostanie wiec zakaz startow, straci przy tym wielu sponsorow, ale nie
czuje sie w tej sytuacji winny. Ba, czuje sie wrecz pokrzywdzony, w “Kanale
Sportowym” mowil, ze wina lezy po stronie dyrektora POLADA. – Przez niego
stracilem 600 tys. zl w jeden dzien, natomiast takie jest zycie – mowil.
Fakty sa jednak takie, ze Karas swiadomie przyjal srodki dopingowe, zostal
na tym przylapany i slusznie zostanie zawieszony. Z zelaznego czlowieka,
ktory bije granice ludzkiej wytrzymalosci, zmienil sie wiec w cynicznego
oszusta. I kropka.
Ironman, ktory zrzucil zbroje
Kolejne fragmenty programu, jego kolejne wypowiedzi to juz spirala absurdu.
Okazuje sie, ze Karas wcale nie czuje sie sportowcem, a “bardziej sportowym
freakiem”. A wiec byc moze to my, widzac, jak biegnie w stroju z flaga na
piersi, mielismy wobec niego zawyzone wymagania, bo on sam – jak mowi –
“jak sportowiec sie nie prowadzi”. Dodaje tez, ze suplement zalecil mu
czlowiek, ktory nie jest lekarzem, nie jest rowniez dietetykiem, a jedynie
“hobbysta”, ktory doradza wielu sportowcom. Zaslania sie takze wariografem.
Absurd goni absurd. A byc moze to cyniczna proba rozmycia tego, co sie
stalo. Iron Man? W marvelowskim filmie o tym tytule glowny bohater Tony
Stark przywdziewa supernowoczesna zbroje, by walczyc ze zlem. Polski
Ironman, za ktorego chcial uchodzic Robert Karas, sam przeszedl na ciemna
strone mocy.
I wbrew temu, co sam mowi, obwiniajac o swoj doping wszystkich wokol – sam
wypisal sie z tej historii.
DETEKTYW
Smiercpod polska bandera (cz. 1)
Przemyslaw SEMCZUK
Polska flota handlowa byla jedna z najwiekszych na swiecie. Na pieciuset
statkach sluzylo kilka- nascie tysiecy marynarzy. Byli jednymi z niewie-
lu, ktorzy bez przeszkod mogli podrozowac za gra- nice. Dzieki temu robili
ogromne interesy. Tak wielkie, ze warto bylo dla nich nawet zabic Dwunasty
maja 1979 roku. Wzdluz wybrzeza Afryki Zachodniej wial
lekki wiatr, okolo czterech stop- ni w skali Beauforta. Poranek byl cieply.
Slaba fala ledwie kolysala “Jelenia Gora”, drobnicowcem Polskich Linii
Oceanicznych. Statek szedl rowno, wyciagajac swoje maksymalne trzynascie
wezlow. To byla jego siedem- dziesiata dziewiata podroz. Przed dwoma dniami
opuscil port Las Palmas na Wyspach Kanaryjskich i skierowal sie na
poludnie. W dzienniku okretowym zapi- sano, ze jednostka przeszla juz
zwrotnik Raka i znajduje sie na wodach terytorialnych Senegalu. Zmierzala w
kierunku Abidzanu z ladunkiem trzech tysiecy ton francuskiej pszenicy.
Od rana na statku panowala zupelna cisza. Nikt nie krecil sie po pokladzie.
Pozornie nie bylo w tym nic dziwnego, bo maryna- rze unikali afrykanskiego
slonca, ale o tej porze w mesie i na kory- tarzach powinien juz zaczynac
sie ruch. Tego dnia bylo inaczej. Niemal wszyscy spali po dlugim i
wyczerpujacym nocnym swieto- waniu. Oficjalnie obchodzono trzydzieste osme
urodziny mary- narza Janusza Stepnia. W rze- czywistosci polaczono je z
oble- waniem interesu, ktory zaloga ubila na Wyspach Kanaryjskich.
Sprzedano tam dwa i pol tysiaca butelek whisky, przemyconych z Europy
Zachodniej. Dwa kar- tony zostaly, a i kazdy cos ze soba przyniosl do
kajuty solenizanta. Popijawa byla tak wielka, ze kilku marynarzy
zglaszajacych sie na swoje wachty nie moglo ustac na nogach. Oficer
wystawial ich na boczne skrzydlo mostka (na zew- natrz), aby otrzezwieli,
ale i to nie dawalo rezultatow. Klopot w tym, ze pijanych nie bylo kim
zastapic. W nocnej imprezie brala udzial niemal cala blisko trzydziesto-
osobowa zaloga. W efekcie noc- ny harmonogram wacht diabli wzieli.
Trzeci oficer, ktory objal dowo- dzenie o dziewiatej, tez mial pro- blem ze
skompletowaniem obsady. Byl zly, gdy zobaczyl kolejnego “wczorajszego”
marynarza. Na otrzezwienie wyslal go na poklad lodziowy, aby tam umyl
szalupy. Ale marynarz Wieslaw Kalinowski byl zbyt zmeczony. Robota, choc
prosta, szla mu jak po grudzie. Postanowil chwile odpoczac. Wszedl do
szalupy na prawej bur- cie. Przez jakis czas obserwowal ocean. Potem
spojrzal w przeciw- na strone, gdzie za mgla majaczyl afrykanski brzeg. I
wtedy, tuz przy relingu na lewej burcie, dostrzegl lezace sandaly.
Odruchowo wysko- czyl z lodzi i podszedl blizej, aby sie upewnic, ze dobrze
widzi. Ktos zostawil je tak, jak zostawia sie obuwie przy brzegu basenu.
Kalinowski natychmiast pobiegl na mostek, by zawiadomic “trzeciego”. Po
chwili juz razem weszli na poklad lodziowy. Oficer rzucil tylko krotkie
spojrzenie. Nie mial watpliwosci. Byly to san- daly kapitana. Ale co mogly
robic w tym miejscu? Zaniepokojony wrocil na mostek. Podniosl slu- chawke
telefonu i wybral numer kapitanskiej kajuty. Byla tuz pod mostkiem i nawet
slyszal dzwo- nek. Ale po drugiej stronie nikt nie odbieral. Bylo to bardzo
nie- pokojace. Dlatego kazal jednemu z marynarzy zejsc i sprawdzic, co sie
stalo.
Kilkakrotne pukanie do drzwi takze pozostalo bez odpowiedzi. Marynarz
nacisnal klamke. Ze zdziwieniem stwierdzil, ze drzwi sa otwarte. Na
“Jeleniej Gorze” nie bylo w zwyczaju zostawia- nie otwartych kajut. Zreszta
tak samo jak na innych stat- kach obslugujacych porty Afryki Zachodniej. Tu
nawet na morzu zdarzaly sie wlamania i kradzie- ze. Ostroznie wszedl do
srodka, nawolujac gospodarza. Nikt nie odpowiadal. Nikogo nie bylo w
saloniku ani w sypialni. Takze lazienka byla pusta. W pomiesz- czeniach
panowal porzadek. Na krzesle wisiala wysluzona koszula w kratke, w ktorej
kapitan zwykl
codziennie chodzic. Na stole staly dwie szklanki i pusta butelka po
johnniem walkerze. Marynarz nie zdziwil sie tym widokiem. Kapitan nie
uczestniczyl w nocnej libacji i zapewne mogl pic z kims alkohol u siebie.
Mimo to jego nieobecnosc wydawala sie dziwna. Postanowil sprawdzic, czy
dowodca nie zszedl do maszynowni. Lecz i tam go nie bylo. Nie bylo go tez w
kabi- nie nawigacyjnej, u chiefa pokla- du, ochmistrza ani w kabinach
oficerskich.
Okolo dziesiatej na statku rozlegly sie trzy dlugie dzwonki. Sygnal
alarmowy “czlowiek za burta” postawil na nogi cala zalo- ge. Nawet ci
najbardziej zmecze- ni wybiegli na poklad. Kazdy wiedzial, co ma robic.
Wszyscy znali plan alarmowy na pamiec. Szybko podzielono sie na grupy.
Ludzie rozeszli sie, by przeszu- kac statek, ktory juz wykonywal zwrot i
obral przeciwny kurs. Natychmiast wyslano depesze do stacji brzegowej i do
armatora. Po niespelna godzinie cala zaloga byla z powrotem na pokladzie.
Kapitan Julian Kowalik przepadl jak kamien w wode – dlatego dalsze
poszukiwania prowadzono wlas- nie w wodzie. Zakladano, ze nawet jesli
dowodca wypadl nieszczesli- wie za burte, to i tak mial spore szanse
przezycia. Na tej szerokosci geograficznej woda byla ciepla i rozbitek mogl
plywac nawet kilka dni. Konieczne bylo jednak ustalenie, kiedy zniknal
kapitan “Jeleniej Gory”. Po przesluchaniu zalogi pierwszy oficer ustalil,
ze ostatnia osoba, ktora go widziala, byl radiooficer. Bylo to poprzed-
niego dnia okolo dwudziestej. Na tej podstawie nawigator wyznaczyl kurs i
miejsce, do ktorego nalezalo prowadzic poszukiwania.
Okolo poludnia specjalna komisja pod przewodnictwem pierwszego oficera
ponownie weszla do kapitanskiej kajuty. Spisano wszystkie rzeczy, a drzwi
zostaly zapieczetowane. Ale pol godziny pozniej plombe zerwal chief
pokladu. Byl zaniepokojo- ny, bo w koszu na rufie, nieopodal miejsca, gdzie
lezaly sandaly dowodcy, znalazl strzykawke. Chcial sprawdzic, czy w
schowku, do ktorego dostep mial tylko dowodca, zgadzal sie stan lekow
narkotycznych. Takie zapasy sa czyms zwyczajnym, wynikajacym z praktyki
morskiej. Jak sie jednak okazalo, niepokoj chiefa byl nie- uzasadniony.
Ilosc morfiny byla zgodna z zapisem w ksiazce.
Okolo polnocy z 12 na 13 maja “Jelenia Gora” dotarla do miejsca, w ktorym
dowodca byl widziany po raz ostatni. Choc nikt nie mial pewnosci, ze to w
tym miejscu kapitan mogl wypasc za burte, statek zatoczyl kilka kre- gow i
stanal w dryfie. Okolice przeszukano swiatlami szpera- czy. Nic nie bylo
widac. Wiatr sie wzmagal i rosnaca fala skutecznie utrudniala obserwacje.
Mimo to statek pozostal na swojej pozycji az do poludnia. Nastepnego dnia,
po dwunastu godzinach od pod- jecia poszukiwan, pierwszy oficer odwolal
alarm “czlowiek za burta”. Wyznaczono nowy kurs, a wlasci- wie stary, w
strone Abidzanu.
Gdy 18 maja “Jelenia Gora” weszla do portu, czekal tam na nia juz nowy
kapitan. Juliusz Chrapkiewicz przejal od pierw- szego oficera obowiazek
przepro- wadzenia dochodzenia i zebra- nia dowodow. Choc wlasciwie wszystko
juz zostalo zebrane. Nie bylo tego wiele. Zeznania zalogi, protokol
ogledzin kabiny, strzy- kawka i rzeczy osobiste kapitana Kowalika
zapakowane i zlozo- ne w magazynie. Chrapkiewicz musial gdzies mieszkac,
wiec zajal kabine po kapitanie Kowaliku. Po tym jak chief zerwal plombe,
ste- ward uznal, ze moze posprzatac apartament. W tej sytuacji nie bylo
sensu, aby stal pusty. Dziewiaty wrzesnia 1981 roku. Drobnicowiec “Profesor
Rylke” szedl
rowno w porannym sloncu, tnac fale wzdluz azjatyckich wybrze- zy. Pogoda
byla piekna, wial lekki
wiatr. Na pokladzie poza zaloga bylo jeszcze kilka osob. “Profesor Rylke”,
tak jak inne statki handlowe, mial kilka kajut dla zwyklych podroz- nych.
Kazdy, kto unikal zgielku wielkich promow pasazerskich, mogl poplynac w
prawdziwy rejs. Dla takich wilkow morskich kieru- nek byl nieistotny. Liczy
sie spokoj i marszruta ciagnaca sie tygodnia- mi. Armatorzy lubili takich
gosci. Szczegolnie tych zagranicznych, ktorzy placili twarda waluta. Gdy
brakowalo chetnych, na poklad czesto zabierano dziennikarzy. Oni na swoj
sposob tez byli pozyteczni. Pisali reportaze z rejsow, a czesto nawet
ksiazki.
Tego dnia zapowiadal sie upal. Jeden z pasazerow, Amerykanin John Stevens,
postanowil skorzy- stac z ostatnich chlodnych powie- wow i wyszedl rano na
poklad rufowy. Przez chwile spogladal w morze, rozmyslal. Gdy chcial juz
wracac do swojej kajuty, katem oka dostrzegl czlowieka zanurzo- nego w
basenie. Choc basen to za wielkie slowo. Wieksze statki dla podniesienia
komfortu rej- sow w goracym zwrotnikowym klimacie mialy na pokladzie male
“sadzawki”. Byly rzeczy- wiscie male, ale zaloga bardzo je sobie cenila.
Stevens przerazil sie w pierwszej chwili, bo mial uraz do widoku
nurkujacych ludzi. Rowno
dziesiec lat wczesniej, dokladnie tego samego dnia, w basenie przy- domowym
utonela jego zona. Ale tu, na statku, wsrod marynarzy, ktorzy doskonale
plywaja? Pasazer z uznaniem patrzyl na czlowieka, ktory tak dlugo potrafil
wytrzy- mac na jednym oddechu. W kon- cu jednak cos go zaniepokoilo.
Podszedl blizej i przyjrzal sie dokladnie. Mezczyzna znajdowal sie pod
woda, twarza w dol. Nie ruszal sie. Jego cialo bezwladnie poddawalo sie
ruchom wody.
Przerazony Stevens wbiegl do korytarza i zaczal walic do drzwi kajuty
lekarza okretowego. Halas obudzil takze mieszkajacego obok ciesle.
Amerykanin belkotal cos o czlowieku w wodzie. Nie dalo sie zrozumiec, o co
chodzi. Czy ktos wypadl za burte? Lekarz i ciesla wybiegli na poklad rufo-
wy. Gdy zobaczyli, w czym rzecz, od razu wskoczyli do basenu. Wydobyli
topielca na poklad. Lekarz zbadal puls, choc i tak nie mial watpliwosci, ze
mezczyzna nie zyje. Na jego plecach widac bylo plamy opadowe. Czerwone
wykwity spowodowane splywa- niem krwi w miejsca polozone najnizej.
Wskazywaly, ze smierc nastapila przynajmniej przed czte- rema godzinami.
Po chwili zbiegla sie niemal cala zaloga zaalarmowana hala- sem i krzykami.
Marynarze od razu rozpoznali swojego kole- ge. Byl to IV mechanik Wiktor
Glawer. Przy basenie lezaly jego klapki, tak zwane japonki. Wygladalo na
to, ze wszedl do wody, aby sie wykapac, i widocz- nie utonal. Przez kilka
minut roz- mawiano o tym, co moglo sie stac. W koncu wszyscy rozeszli sie
do swoich obowiazkow. Wypadek wypadkiem, ale kazdy ma swoja robote.
Najdluzej zostal lekarz. Normalnie w takich sytuacjach wzywa sie policje
portowa, ale na pelnym morzu to niemozli- we. Statek znajdowal sie o jakies
cztery dni drogi od najblizszego portu. Dlatego lekarz sam spo- rzadzil
notatke. Zrobil tez kilka zdjec prywatnym aparatem. O wypadku natychmiast
powia- domiono przez radio armatora. Kapitan otrzymal polecenie, by cia- lo
Glawera przekazac policji w por- cie Namp’o w Korei Polnocnej. Tam zwloki
mialy zostac poddane autopsji i odeslane do kraju. Ale do portu bylo
daleko, kilka dni drogi. Tymczasem cialo wciaz lezalo na pokladzie, w coraz
wiekszym upa- le. Nikt nie mial pojecia, gdzie je przechowac. Uruchomienie
chlod- ni ladunkowej wymagalo duzego wysilku i czasu. Pozostale chlod- nie
byly wypelnione zywnoscia. W koncu ustalono, ze zostanie zabezpieczone w
chlodni rybnej. W tym celu nalezalo ja oproznic. Ochmistrz i kucharze
przeniesli, co sie dalo, a reszte wyrzucono. Ustalenia i przygotowanie
chlod- ni zajely ponad dziesiec godzin. Przez caly ten czas mechanik lezal
na pokladzie, na sloncu, gdzie tem- peratura powietrza siegala trzydzie-
stu stopni.
Na statku powolano komisje, ktora miala ustalic okolicznosci smierci
Wiktora Glawera. Kapitan powiadomil o tym zaloge. Prosil, by kazdy, kto ma
istotne informa- cje, zglosil sie i zlozyl zeznania. Okazalo sie jednak, ze
nikt nic nie wie. Byl nawet klopot z usta- leniem, co dzialo sie z Glawerem
od polnocy do rana. Nikt go nie widzial od chwili, gdy skonczyl wachte w
maszynowni, do cza- su, gdy znaleziono go w basenie. A przeciez zycie na
statku toczy sie okragla dobe. Po zakoncze- niu wachty marynarze zwykle
wpadaja do mesy, chocby na herbate. Nikt sie tez z nim nie przyjaznil. To
nietypowe, bo gdy garstka ludzi spedza kilka mie- siecy w ciasnym stalowym
pudle, ludzie nawiazuja ze soba blizsze relacje. W tej sytuacji komisja
spi- sala tylko to, co mogla. Bylo tego naprawde niewiele. Wlasciwie nie
przeprowadzono zadnego docho- dzenia, nie ustalono, co dzialo sie z
Glawerem w nocy. Nawet nie zebrano oswiadczen zalogi opi- sujacych, co kto
robil w czasie, gdy nastapil zgon.
Szesc dni pozniej cialo
mechanika przekazano wladzom portowym w Namp’o. Szesnastego wrzesnia
Koreanczycy przeprowa- dzili sekcje zwlok. Wykazala, ze smierc nastapila na
skutek asfik- sji – zamkniecia drog oddecho- wych przez wode. Czyli Glawer
sie utopil. Ale patolog znalazl tez krwiak mozgu. Nie wdawal sie jednak w
jego szczegolowe bada- nie, bowiem stan zwlok byl fatal- ny. Trudno sie
dziwic, skoro przez dziesiec godzin lezaly na sloncu.
Na podstawie zebranych dokumentow w Polsce rozpo- czeto sledztwo. Fakty
byly moc- no zastanawiajace. Nikt niczego nie widzial, nikt nic nie
wiedzial, nikt prawie nie znal denata. Mimo to sprawe szybko umorzono.
Prokuratora nie zainteresowalo nawet, ze mechanik nigdy wczes- niej nie
korzystal z basenu. Po pro- stu nie umial plywac. Nie starano sie wyjasnic,
dlaczego tego ranka postanowil sie wykapac. Przyjeto, ze nigdy nie plywal,
bo wstydzil sie kolegow. Tego ranka poszedl sie wykapac, bo akurat w
basenie nikogo nie bylo. Zagadkowe byly tez plamy opadowe opisane przez
lekarza okretowego. Cialo odna- leziono w pozycji na brzuchu. Tymczasem
plamy wystapily na plecach. O wyjasnienie tego zadzi- wiajacego zjawiska
poproszono biegla. Odpowiedziala wprost: “Widocznie denat sie odwrocil”. Co
ciekawe, nie bylo tez zdjec, ktore lekarz zrobil przy basenie. Okazalo sie,
ze fotografowal pry- watnym aparatem, a ze nie potra- fil go dobrze
obslugiwac, zwy-czajnie nie wyszly. Przesluchania zalogi takze nie wniosly
niczego do sprawy.
Po powrocie statku do Polski milicja dokonala ogledzin kajuty Wiktora
Glawera. Uczestniczyl w tym takze jego ojciec. Od chwili wypadku kajuta
byla zamknieta i zaplombowana. Gdy ja otwo- rzono, wygladala jak pobojowi-
sko. Szuflady lezaly porozrzuca- ne. Mialy wylamane spody. Bylo mnostwo
rozsypanych smieci, niedopalkow papierosow (Glawer nie palil) i butelek po
alkoho- lu. Rzeczy osobiste w nieladzie. Milicjanci chcieli, co prawda,
sprowadzic technikow krymi- nalistycznych, ale zrezygnowali. Doszli do
wniosku, ze to nie ma sensu, bo powiedziano im, ze statek w drodze
powrotnej przez kilka dni walczyl ze sztormem. Prawdopodobnie to bylo przy-
czyna nieladu w kajucie. Nikt nawet nie zebral odciskow palcow. Mimo
odwolan rodziny sprawe umorzono. Szesnasty wrzesnia 1981 roku. Na redzie
gdanskiego portu stal masowiec “Ziemia
Lubelska” nalezacy do Polskiej Zeglugi Morskiej. Musial czekac na wolne
nabrzeze do rozladun- ku. Marynarze nie lubia takiego postoju. Widza port,
jedna noga sa juz w domu, a przez kilka dni tkwia uwiezieni na swoim
statku. W takich chwilach czas plynie wolno. Zycie toczy sie od wachty do
wachty, od posilku do posilku.
Tego dnia na sniadaniu nie pojawil sie kapitan Wladyslaw Koscielniak.
Nikogo to nie zdzi- wilo, bo “stary” rzadko bywal na porannych posilkach.
Ale gdy nie przyszedl na obiad, zaniepokojony steward postanowil sprawdzic,
co dzieje sie z dowodca. Zapukal do kajuty, ale nie uslyszal odpowie- dzi.
Wszedl do srodka. Sprawdzil salonik, sypialnie i lazienke. Pomyslal, ze
moze minal sie z kapitanem, i wrocil do mesy. Tam jednak takze go nie
znalazl. Podobnie na mostku, gdzie ostat- ni raz widziano go poprzedniego
wieczoru. Sprawdzono jeszcze maszynownie i kilka pomieszczen, w ktorych
zaloga spedzala czas. Wtedy ogloszono alarm i przeszu- kano statek. Kapitan
zniknal.
Na pokladzie pojawila sie milicja. Jeszcze raz sprawdzono kajute kapitana.
Wszystko bylo
na miejscu: pieniadze, dokumen- ty i inne wartosciowe przedmioty. Na calym
statku nie znaleziono tez zadnych sladow walki, krwi czy czegokolwiek, co
moglo wska- zywac na bojke. Zreszta nikt nie wierzyl w to, ze ktos mogl
napasc na kapitana. Byl lubiany przez zaloge, z nikim nie mial kon- fliktow
i dobrze wypelnial swoje obowiazki. Dlatego wstepnie przy- jeto, ze mogl
popelnic samoboj- stwo. Milicja miala jednak spory problem. Co stalo sie z
cialem? Statek przeszukano ponownie. Ale dopiero dokladna inwentaryzacja
ciezkich przedmiotow wykazala, ze brakuje sztangi uzywanej przez marynarzy
do cwiczen.
Dwa tygodnie pozniej przy jednym z portowych nabrze- zy wylowiono cialo
mezczyzny. Mial przywiazana do szyi zelazna sztange. Wlasnie te, ktora
zniknela z pokladu “Ziemi Lubelskiej”. Nie bylo watpliwosci, ze to kapitan
Wladyslaw Koscielniak. Sekcja
zwlok nie wykazala zadnych obra- zen ciala. Za to we krwi znaleziono jeden
promil alkoholu. Z zeznan zalogi wynikalo, ze dowodca mie- wal ostatnio
czeste bole glowy. Kilka razy wspominal tez o klo- potach rodzinnych. Gdy
sledczy polaczyli te informacje, uznali, ze Koscielniak popelnil
samobojstwo. Brakowalo tylko listu pozegnalne- go. To dosc nietypowe, ale
czasem sie zdarza, wiec sprawe zamknieto. Drugi maja 1982 roku. Na
kotwicowisku greckiego portu Pireus stal tankowiec “Kasprowy Wierch”
nalezacy do PZM-u. Na pokladzie przeby- walo zaledwie kilku czlonkow
zalogi, nazywanej szkieletowa. Reszta zalogi nie byla potrzebna, bo statek
wystawiono na sprzeda- z. Jednostka miala dopiero osiem lat, to niewiele,
ale jej eksploatacja okazala sie zupelnie nieoplacal- na. Byl to pierwszy z
serii szesciu wielkich tankowcow w polskiej flocie. Mial ponad sto
trzydziesci siedem tysiecy ton wypornosci. Dla porownania – wiekszosc
eksploatowanych drobnicowcow byla dziesieciokrotnie mniejsza. Gdy rzad
Edwarda Gierka podjal decyzje o sprowadzaniu do Polski irackiej ropy, nie
spodziewano sie drastycznego wzrostu cen. Ale “Kasprowy” wszedl do sluzby w
1974 roku, a wtedy z powodu kryzysu naftowego import stal sie juz
nieoplacalny. Armator zmuszony do szukania oszczed- nosci postanowil
sprzedac niepo- trzebny tankowiec. A port Pireus byl do tego doskonalym
miej- scem, znanym “targowiskiem”, na ktorym wiele jednostek zmienialo
wlascicieli.
“Kasprowy” stal od jakiegos czasu na kotwicy, przyjmujac na pokladzie gosci
zaintereso- wanych jego kupnem. Zycie na statku toczylo sie leniwie. Tego
dnia steward wszedl do kapitan- skiego apartamentu. Zdziwil sie, nie
zastajac dowodcy, ktory zwy- kle przesiadywal u siebie. Mimo to rozpoczal
sprzatanie. Gdy wszedl do lazienki, az krzyknal z przerazenia. Na podlodze
obok wanny w kaluzy krwi lezal kapitan Miroslaw Gassowski. W jego pier- si
tkwil noz. Natychmiast powia- domiono armatora, a na poklad weszla policja.
Niestety, Grekom nie udalo sie ustalic, czy smiertel- ny cios byl ciosem
samobojczym, czy zadal go ktos inny. Z zeznan obecnych na pokladzie
marynarzy wynikalo, ze kapitan od jakiegos czasu mial problemy z apetytem.
Niewiele jadal i wciaz zachowywal sie podejrzliwie wobec wszyst- kich. Tak
jakby bal sie o swoje zycie. Ale nikt nie mial pojecia dlaczego. Gdy po
kilku miesia- cach do Polski dotarly dokumenty przeslane przez grecka
policje, nic z nich nie wynikalo. Sekcja zwlok wykazala, ze poza nozem w
klat- ce piersiowej nie bylo zadnych innych obrazen. Dwudziesty czwarty
paz- dziernika 1982 roku. M/s “Szymanowski”, wysluzo-
ny, bo ponaddwudziestoletni frachtowiec zmierzal do portu Qingdao w
Chinach. Jednostka obslugiwala linie Chipolbroku, Chinsko-Polskiego
Towarzystwa Maklerow Okretowych. Ten ser- wis nie cieszyl sie wsrod maryna-
rzy dobra opinia. Statki miesiacami kursowaly po nieciekawych azjatyc- kich
portach. W niektorych zaloga miala nawet zakaz schodzenia na
lad. Trudno tu bylo zrobic intratne interesy, takie jak w Afryce czy na
rejsach do Ameryki Poludniowej. Do tego upal, ogromna wilgotnosc i dlugie
“przeloty” pomiedzy por- tami. Wszystko to sprawialo, ze ten kierunek byl
najmniej oblegany przez polskich marynarzy. Trasy te jednak mialy powazna
zalete – spokoj. Choc praca byla ciezka, to o wiele spokojniejsza niz gdzie
indziej.
Bylo juz wpol do czwartej rano, gdy drugi oficer dostrzegl swiatla od
strony dziobu.
– Cholerni “rybole”, nie mogli wyjsc pozniej – mruknal pod nosem i zlapal
lornetke.
Kilkanascie kutrow plynelo dokladnie przeciwnym kursem, zblizajac sie do
“Szymanowskiego”. Statek byl dobrze oswietlony, ale mimo to drugi oficer
martwil sie, czy rybacy go widza. Ich swia- tla sygnalowe wskazywaly, ze sa
w drodze na lowisko.
Po kilkunastu minutach flotylla byla juz calkiem blisko. W koncu
rozproszyla sie przed dziesiecio- tysiecznikiem. Za piec czwarta niewielkie
statecz-
ki osaczyly go
ze wszystkich
stron. W tej
samej chwili
do sterowki wszedl czwarty oficer. Za kilka minut rozpoczynala sie jego
wachta. Rozejrzal sie wokol statku, obserwujac swiatla rybakow. Drugi
oficer, ktory mial wlasnie skonczyc wachte, stal na lewym skrzydle mostka,
bacznie obserwujac, co sie dzieje wzdluz burty. Minute pozniej nastapilo
gluche uderzenie i stat- kiem szarpnal wstrzas. Oficer wpadl na mostek i
pociagnal dzwignie telegrafu maszynowego na pozycje “STOP”. Byl pewny, ze
cos musialo sie stac na prawej burcie, dlatego bez namyslu wybiegl na
skrzydlo i wlaczyl reflektor. Ale i tam nie zauwazyl niczego niepokojacego.
Rozpedzona jednostka sila bez- wladnosci szla jednak naprzod. By oznaczyc
miejsce ewentualnej koli- zji, wyrzucil za burte kolo ratunko- we z boja
sygnalizacyjna.
Po chwili na mostek wpadl kapitan Adam Kubica. Jego kajuta znajdowala sie
tuz pod sterowka, wiec dzwiek telegrafu wyrwal go ze snu. Przybiegl, tak
jak wstal, w pizamie i szlafroku. Tuz za nim zjawil sie pierwszy oficer.
Drugi, ktory jeszcze dowodzil statkiem, przesunal dzwignie telegrafu na
“bardzo wolno naprzod” i wydal marynarzowi stojacemu przy ste- rze komende
“ster prawo dziesiec”. Tuz po tym padly pytania:
– Co sie stalo? Uderzylismy w cos?
– Jakby jakies drewno – odpo- wiedzial drugi oficer, dodajac, ze niczego
wokol statku nie zauwazyl.
Kapitan wolal to jednak spraw- dzic. Na wszelki wypadek wydal rozkaz
“czlowiek za burta”. Caly statek wypelnil sie dzwiekiem dzwonkow, ktore
poderwaly zaloge z porannego snu. Gdy mary- narze wybiegli na poklad,
byli pewni, ze to cwicze-
nia. Niektorzy sarkali pod nosem, ze cwiczebny alarm ogloszono w srodku
nocy.
Ale gdy w gore poleciala czerwona rakieta sygnali- zacyjna, zrozumieli, ze
to prawdziwa akcja ratunkowa. Podczas cwiczen nie daje sie takich znakow,
bo zgodnie
z prawem morskim oznacza-
ja niebezpieczenstwo i zobo- wiazuja wszystkie jednostki
do natychmiastowego udzie-
lenia pomocy. Na widok rakiety umilkly rozmowy. Wszyscy wiedzieli, co maja
robic w takiej sytuacji. Na most- ku takze byl ruch. Telegrafista na
otwartej czestotliwosci bezpieczen- stwa nadawal komunikat radio- wy o
mozliwej kolizji z nieznana jednostka i rozpoczeciu poszu- kiwan. Po chwili
stacja brzego- wa w Qingdao potwierdzila jego przyjecie.
“Szymanowski” wszedl na przeciwny kurs i zatrzymal sie w okolicy
oznaczonego miej- sca. Byla czwarta dwadziescia, gdy na wode opuszczono
sza- lupe z szescioma marynarzami, mechanikiem i trzecim oficerem. Lodz
zaczela przeszukiwac morze, krazac wokol statku. Nie bylo to latwe, bo
fala, ktora z pokladu wygladala na niewielka, okazala sie dosc wysoka. Do
tego ciemnosci, ktore na tej szerokosci geograficz- nej sa naprawde
nieprzeniknione. Po polgodzinie walki z falami,
plywajac w smugach swiatla rzu- canych z reflektorow statku, jeden z
marynarzy dostrzegl w wodzie jakies przedmioty. Okazalo sie, ze byly to
koszyki sluzace miejsco- wym rybakom do transportu ryb. Pozniej odnaleziono
dwie styro- pianowe tratwy pokryte wyplo- wialym pomaranczowym bre- zentem.
Wydobycie ich sprawilo spore trudnosci, bo byly mocno nasiakniete woda.
Jako ostatnie odnaleziono dwa stare, zniszczo- ne kola ratunkowe i kawalek
deski z numerem “3039”. Dwie i pol godziny pozniej, gdy zrezygnowano z
dalszych poszukiwan i lodz zblizala sie do “Szymanowskiego”, od strony
morza nadplynal chinski kuter z numerem “3040”. Jego zalo- ga zaczela cos
krzyczec, machac rekami, pokazywac na rufe. Nikt nie rozumial, o co chodzi.
Widzac powyginana rufe kutra, domyslano sie, ze moze doszlo do kolizji z ta
jednostka. W koncu rybacy pode- szli do burty “Szymanowskiego”. Kapitan
Kubica zrozumial, ze wie- dza cos o poszukiwaniach i roz- kazal podac trap.
Chcial z nimi porozmawiac, choc zorientowal sie, ze Chinczycy mowia tylko w
swoim jezyku. Liczyl jednak, ze jakos uda sie zrozumiec, o co im chodzi.
Ale rybacy nie weszli na poklad. Wciaz pokrzykiwali, wskazujac na rufe
swojej jed- nostki. Przez kilka minut stali przy opuszczonym trapie i nagle
odplyneli.
Akcja poszukiwawcza zosta- la przerwana, a statek wrocil na kurs, kierujac
sie do Qingdao. Gdy zblizal sie do portu, na spotkanie wyszedl mu kuter
patrolowy chin- skiej marynarki, ktory od razu podszedl do burty. Zolnierze
bez wahania weszli na poklad polskie- go frachtowca i gestami pokazali, ze
zostana na mostku do czasu, gdy jednostka wejdzie do portu. Ich zachowanie
wskazywalo, ze wczesniej na morzu musialo sie
cos stac. Cos zlego. A oni, zaloga i ich statek, sa spraw- cami tego
zdarzenia. Niestety, nikt nie wiedzial, o co cho- dzi, bo z Chinczykami z
kutra “3040” nie dalo sie porozumiec.
W porcie sprawa szybko sie wyjasnila. Chinskie wladze zarzucily, ze
“Szymanowski” rozjechal stalowy kuter rybac- ki “3039”, zatapiajac go wraz
z dwunastoosobowa zaloga. Polscy marynarze byli zdzi- wieni. Faktycznie
uderzyli w cos w wodzie, ale nie mogl byc to kuter. Taka przeszko- da
musialaby zostawic slady na burcie statku. Poza tym
podczas mijania kutrow drugi oficer wciaz obserwowal, co dzie- je sie przed
dziobem, i nie widzial zadnych swiatel zblizajacych sie na niebezpieczna
odleglosc. Ich statek byl dobrze oznakowany i trudno im bylo uwierzyc, ze
zaloga chinskiego kutra mogla go nie zauwazyc. Ale najwieksze zdziwienie
budzilo to, ze stalowy kuter poszedl pod wode w ciagu kilku sekund, nie
pozostawia- jac charakterystycznych sladow, takich jak plamy oleju czy
plywa- jace wyposazenie. Tymczasem to, co wylowiono, wyraznie plywalo w
morzu od dawna. Kapitan zasta- nawial sie tez, dlaczego nikt inny nie
pomogl im w akcji ratowniczej. Dlaczego nie przyslano jednostki ratowniczej
z Qingdao? Dlaczego nie szukano zatopionego kutra? Dlaczego chinskie kutry
nie zare- agowaly, gdy jeden z nich nagle zniknal? Te pytania pozostawaly
bez odpowiedzi.
Chinskie wladze rozpoczely przesluchania Polakow. Choc nie przedstawiono
zadnych dowodow, caly czas zachowywano sie wobec nich w taki sposob, jak
gdyby wina zostala juz udowodniona. Do tego statek nie mogl opuscic
Qingdao. Dokonano ogledzin dziobnicy. Nosila drobne slady zadrapan, ale
gdyby statek zderzyl sie z trzydzie- stometrowym stalowym kutrem,
uszkodzenia musialyby byc o wiele wieksze. Choc nic nie wskazywalo, ze
“Szymanowski” mial cokolwiek wspolnego z zatopionym kutrem, atmosfera wsrod
zalogi stala sie nieznosna. Wciaz rozmawiano o wypadku i rozwazano rozne
mozliwosci. Najbardziej prawdo- podobny scenariusz zakladal, ze kuter
“3039” rzeczy-
wiscie zatonal w tej okolicy. Tyle ze duzo wczesniej. Tymczasem Chinczycy
skorzystali z okazji i widzac reak- cje “Szymanowskiego”, podjecie akcji
ratun- kowej i poszukiwan, postanowili obciazyc zaloge wina za wypadek.
Po kilkunastu dniach przesluchan “Szymanowski” zostal zwolniony z portu i
mogl ruszyc
w dalsza droge. Gdy znalazl sie na pelnym morzu, zaloga odetch-
nela.Marynarzewreszciezajelisie praca, ktora pozwolila zapomniec o przykrym
wydarzeniu. Niestety, kapitan wciaz rozpamietywal zagadkowa kolizje. Snul
przy- puszczenia, zastanawial sie, czy rzeczywiscie jest winien smierci
dwunastuludzi.Chocwkrytycz- nym momencie statkiem dowodzil drugi oficer i
to na nim ciazyly najpowazniejsze zarzuty, kapitan czul sie odpowiedzialny
za swoja zaloge, zgodnie z panujaca na stat- ku zasada: “kapitan jest
pierwszy po Bogu”. To on zbiera nagrody w chwilach chwaly. I to on pono-
siodpowiedzialnosczawszystkie wypadki. Kapitan Kubica czul sie tez
odpowiedzialny moralnie. Byl czlowiekiem gleboko wierzacym.
Bardzo cenil sobie honor. Gdy zobaczyl przedmioty wylowio- ne z wody,
zawolal: “Rany boskie, zatopi- lismy statek, zgineli ludzie!”. Choc oska-
rzenia byly niepraw- dopodobne, kapitan wciaz sie obwinial. Mial problemy
ze snem. Przesiadywal w swojej kajucie, roz- pisujac rozne warianty
wypadku. Studiowal ksiazki z zakresu prawa morskiego.
Przygotowywal sie do rozprawy przed Izba Morska. Wiedzial, ze
itakbedziemusialprzedniasta- nac. Zostal powiadomiony o rosz- czeniu, ktore
Chinczycy przeslali do armatora. Zadali dwoch milio- now dolarow. Kapitan
wciaz mowil tylko o wypadku. Poczatkowo zaloga chetnie podejmowala ten
temat,liczac,zewkoncusiewyga- da i zrozumie, ze nie ponosi zad- nej winy.
On jednak coraz bardziej pograzal sie w samooskarzeniu. Ktoregos dnia
powiedzial do ste- warda, ktory sprzatal jego kajute: “Panie Jurku, mozliwe
jest, ze zabralem dwunastu ojcow dzie- ciom!”. Po kilku tygodniach nikt
nastatkuniechcialjuzrozmawiac o sprawie wypadku. Gdy tylko wyszla w
rozmowie z kapitanem, starano sie szybko zmieniac temat. Interweniowal tez
lekarz, ktory zaczal podawac mu srodki uspoka- jajace i nasenne. Po tym
atmosfera sie poprawila. Wszyscy cieszyli sie, ze niedlugo beda w domu.
Dwudziestego trzeciego grud- nia “Szymanowski” wszedl do por- tu w Bremie.
Na statku panowala swiateczna atmosfera. Choc daleko od domu, szykowano sie
do wigi- lii. Kapitan Kubica byl spokojny. Pozniej rozmawial przez Gdynia
Radio (radiostacje utrzymujaca kontakt z polskimi statkami na calym
swiecie) z glownym nawi- gatorem Chipolbroku kapitanem Miroslawem
Proskurnickim. Obaj zlozyli sobie zyczenia, umawiali sie na spotkanie w
kraju. Kapitan Proskurnicki, z urzedu zaangazo- wany w sprawe kolizji na
Morzu Zoltym, wspomnial, ze przeana- lizowal juz dokumenty przeslane z
Chin. Powiedzial, ze nie ma zadnych dowodow i roszczenie zostanie
odrzucone. Uspokoil Kubice, ze nie ma sie czym mar- twic. Rozprawa przed
Izba Morska to formalnosc.
W wigilijny wieczor cala zaloga zasiadla do uroczystej wieczerzy.
Przygotowano praw- dziwie polskie potrawy. Barszcz, ryby, kapuste z
grzybami, klu- ski z makiem i mnostwo wypie- kow. Kapitan Kubica, w galowym
mundurze, ktory wkladal tylko na wyjatkowe okazje, zlozyl zalodze zyczenia.
Podzielono sie oplat- kiem. Byl nawet toast, za zgoda kapitana ochmistrz
wydal kilka butelek wodki. Po wieczerzy tro- che pospiewano koledy. Pozniej
zaloga sie rozeszla. Jedni spac, inni w ciszy tesknic. Jeszcze inni wypic
po cichu w waskim gronie. Kapitan zajal sie pisaniem listu do rodziny.
Wiedzial, ze za kilka dni bedzie w domu, ale w ten wieczor choc tak mogl
byc blisko ukocha- nej zony i dzieci. Pisal, ze czuje sie dobrze, bedzie z
nimi dzisiaj duchowo na pasterce, a juz nieba- wem spotkaja sie w domu.
Nastepnego dnia na pokla- dzie panowal spokoj. O swiatecz- ny nastroj dbala
kuchnia. Odswietne sniadanie, potem obiad. Tradycyjne polskie specja- ly,
bigos, szynka. Przed poludniem kapitan wybral sie do kosciola.
Wieczorem odwiedzili go starzy znajomi, malzenstwo, ktore znal od dawna. Do
ich wizyty przygoto- wal sie wyjatkowo. Od ochmistrza pobral butelke
whisky, cherry i pol litra zytniej. Ale tylko ten ostatni alkohol wypil z
goscmi. Gdy wyszli okolo dwudziestej, kapitan razem z zaloga ogladal
telewizje, by w koncu zaprosic do siebie lekarza, na drinka. W czasie
rozmowy nie wspomnial o wypadku ani o swo- ich obawach, wyrzutach sumienia
i odpowiedzialnosci. Mowil o zo- nie i dzieciach: jeden chlopiec mial
siedem lat, drugi jedenascie. Cieszyl sie, ze sie dobrze ucza i juz
niedlugo bedzie z nimi. Opowiadal o planach na przyszlosc. Mial trzy-
dziesci osiem lat.
Nastepnego dnia kapitan nie pojawil sie na sniadaniu. Nikogo to nie
zdziwilo, bo robil tak czesto. Czasem prosil stewarda, aby podal mu
sniadanie do kajuty, ale nie bylo to regula. Nie przyszedl takze na obiad.
Dopiero o pietnastej trzydziesci, gdy nie pojawil sie na podwieczorku,
steward postanowil do niego zajrzec. Wiedzial, ze kapi- tan ceni sobie
prywatnosc, o co na statku bylo dosc trudno. Pomyslal jednak, ze moze
zaoferuje przy- niesienie czegos z kuchni. Drzwi do kabiny byly otwarte. W
biu- rze panowal porzadek. Podobnie w saloniku. Gdy jednak zajrzal do
korytarzyka laczacego lazienke z sypialnia, spostrzegl kapitana. Wisial na
wieszaku, haku na ubra- nia, twarza do sciany, w samej bie- liznie. Steward
natychmiast pobiegl po lekarza. Chwile pozniej byli razem w kajucie. Lekarz
sprawdzil
puls. Nic nie wyczul, wiedzial juz, ze proby ratowania nie maja sen- su.
Smierc musiala nastapic wiele godzin wczesniej, bo na nogach zauwazyl plamy
opadowe.
O szesnastej zawiadomiono policje, pogotowie i wladze por- towe. Dziesiec
minut pozniej wszystkie sluzby byly juz na miej- scu. Stwierdzono zgon.
Pozostalo tylko, jak zwykle w takich przy- padkach, ustalic, czy kapitan
sam targnal sie na swoje zycie, czy mialy w tym udzial inne osoby. Ale gdy
policjanci uslyszeli o koli- zji, mozliwym zatopieniu kutra, dochodzeniu i
czekajacej kapitana rozprawie, sprawa wydala sie im oczywista. W tej
sytuacji niemiecki lekarz dokonal jedynie pobieznych ogledzin ciala. Nie
zabezpieczono odciskow palcow, nie dokonano ogledzin kajuty. Powiadomiono
firme pogrzebowa, ktora juz o siedemnastej trzydziesci zabrala zwloki z
pokladu.
Wiesc o smierci kapitana roze- szla sie po statku. Nikt nie mial
watpliwosci, ze to samobojstwo. Choc takie wydarzenia zawsze sa zywo
dyskutowane, maryna- rze zamilkli. Przestali rozmawiac o wypadku i o
smierci “starego”. W sylwestra statek wyszedl z por- tu juz pod nowym
dowodztwem, aby po krotkiej wizycie w Szwecji powrocic do kraju.
Tylko zlamasy czytaja gazetke,a zaluja kasy (Na Smerfny Fundusz Gargamela)
STRONA INTERNETOWA: https://gazetka-gargamela.eu/
abujas12@gmail.com
http://
www.smerfnyfunduszgargamela.witryna.info/
http://www.portalmorski.pl/crewing/index.php?id=wiadomosci
http://MyShip.com
Jezeli chcesz sie zapisac na liste adresowa lub z niej wypisac, jak rowniez
dokuczyc Gargamelowi – MAILUJ abujas12@gmail.com
GAZETKA NIE DOSZLA: gazetka@pds.sos.pl
Dla Dobrych Wujkow Marynarzy:
(ktorzy czytajac gazetke pamietaja ze sa na swiecie chore dzieciaczki):
Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,
Krakow, ul. Wyslouchow 30a/43.
BNP Baribas nr 19 1750 0012 0000 0000 2068 7436
Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”
wplaty w EURO (przelew zagraniczny) PL72 1750 0012 0000 0000 2068 7452
(format IBAN)
wplaty w USD (przelew zagraniczny) PL22 1750 0012 0000 0000 2068 7479
(format IBAN)
wplaty w GBP (przelew zagraniczny) PL15 1750 0012 0000 0000 3002 5504
(format IBAN)
BIC(SWIFT) PPABPLPKXXX
Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”
Dla wypelniajacych PiT: Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,
numer KRS 0000124837:
“Wspomoz nas!”
teksty na podstawie Onet, TVN, Info Szczecin, Nadmorski, WP, Fakty
Sportowe, NATIONAL Geographic, Sport pl, Detektyw online, Poscigi pl,
Obywatele News, Szczecin Moje Miasto