DZIEN DOBRY – TU POLSKA GAZETA MARYNARSKA Imienia Kpt. Ryszarda Kucika (Rok
XXIV nr 197) (67436) 16 lipca 2024r.
Pogoda
wtorek, 16 lipca 28 st C
Przelotne burze
Opady:50%
Wilgotnosc:68%
Wiatr:19 km/godz.
Kursy walut – za jednego dolara (USD) zaplacimy 3,90 zl. Cena jednego funta
szterlinga (GBP) to 5,06 zl, a franka szwajcarskiego (CHF) 4,36 zl. Z kolei
euro (EUR) mozemy zakupic za 4,25 zl.
Dzien dobry Czytelnicy 🙂
Milego dnia zycze opedzajac sie od skrzydlatych mrowek, chyba na deszcz tak
lataja, ale w nocy niech pada 😉
Ania Iwaniuk
Dowcip
– Gdzie byles tak dlugo?
– Na policji. Zatrzymali mnie, za wolno jechalem.
– Od kiedy to zatrzymuja za wolna jazde?
– Radiowoz mnie dogonil…
Moment ataku na wiecu Trumpa. Donald Trump przemawia, nagle slychac serie
strzalow, polityk lapie sie za prawe ucho i pada na ziemie, natychmiast
podbiegaja do niego ochroniarze – to pierwsze sekundy nagrania z momentu
ataku na wiecu bylego prezydenta USA, do ktorego doszlo w sobote w
Pensylwanii. Sobotni wiec Donalda Trumpa w Pensylwanii zostal przerwany
przez strzaly. Byly prezydent padl na ziemie, wczesniej chwycil sie za bok
glowy. Ze sceny ewakuowali go agenci Secret Service, na jego twarzy widac
bylo slady krwi. Rzecznik Trumpa Steven Cheung poinformowal, ze byly
prezydent czuje sie dobrze i trafil na badania. Agencja Reuters
opublikowala nagranie, na ktorym widac cala sekwencje zdarzen. Trump
przemawia do zgromadzonych, nagle slychac kilka strzalow, po czym polityk
nerwowo lapie sie za prawe ucho i pada na ziemie. Natychmiast podbiegaja do
niego agenci Secret Service, zaslaniajac go wlasnymi cialami, a na scene
wchodza antyterrorysci z karabinami. Wsrod publicznosci wybucha panika,
slychac krzyki. Przez nastepne kilkadziesiat sekund Trump pozostaje na
ziemi w otoczeniu ochrony. Po chwili agenci pomagaja mu wstac i ewakuuja go
ze sceny do samochodu, ktory znajduje sie z boku.
Agencja AP informuje, powolujac sie na prokuratora hrabstwa Butler, ze
zginal jeden z uczestnikow wiecu, a jedna osoba jest w stanie krytycznym.
Nie zyje napastnik.
Shannen Doherty o swojej walce z rakiem. Mowila: nie boje sie smierci, ale
nie chce jeszcze umierac. Shannen Doherty nie zyje. Gwiazda serialu
“Beverly Hills, 90210” zmarla w sobote w wieku 53 lat. Od blisko dekady
zmagala sie z choroba nowotworowa. Dzielila sie tym otwarcie zarowno w
mediach spolecznosciowych, jak i w licznych wywiadach. Podczas jednego z
ostatnich takich wystapien mowila, jak rak wplynal na jej zycie i co
pomoglo jej odnalezc “poczucie spokoju”. Nie zyje Shannen Doherty, gwiazda
m.in. “Beverly Hills, 90210” i “Czarodziejek”. Jak przekazala jej
rzeczniczka prasowa, aktorka “w sobote, 13 lipca, po wielu latach walki z
choroba, przegrala z rakiem”. Diagnoze uslyszala w 2015 roku. Wykryto u
niej wowczas nowotwor piersi. Od tego czasu wielokrotnie publicznie mowila
i pisala o swoich zmaganiach. Jak tlumaczyla, starala sie w ten sposob
podniesc spoleczna swiadomosc na temat raka i realiow zycia z choroba.
Maz blagal mnie, zebym sie nie poddawala
Odnoszac sie pozniej do poczatkow walki z nowotworem, gwiazda wyznala, ze
“myslala, ze tego nie przetrwa”. – Moj owczesny maz blagal mnie, zebym sie
nie poddawala, moja mama doslownie starala sie wyciagac mnie z lozka i
prowadzic do lekarzy – wspominala w jednym z odcinkow prowadzonego przez
siebie podcastu. Mimo cierpienia udawalo sie jej jednak znajdowac pozytywne
aspekty swoich doswiadczen. – Mysle, ze to ciekawe i piekne, jak rak
niszczy cie i buduje na nowo, a pozniej znow niszczy i buduje. Zmienia cie
tak wiele razy. Osoba, ktora myslalam, ze powinnam byc czy ktora myslalam,
ze jestem szesc miesiecy temu, jest teraz kims zupelnie innym – stwierdzila
Doherty podczas wystepu w talk show “Chelsea” w pazdzierniku 2016 roku.
Remisja i “naplyw roznych emocji”
W kwietniu 2017 roku aktorka oglosila, ze jest w okresie remisji. “Co
dokladnie oznacza remisja? Uslyszalam to slowo i nie wiem, jak zareagowac.
Czy to dobra wiadomosc? Tak. Przytlaczajaca? Tak. Teraz czas na wiecej
czekania. (…) Kluczowe bedzie kolejne piec lat. Nawroty zdarzaja sie caly
czas” – napisala wowczas w mediach spolecznosciowych Shannen Doherty. Kilka
miesiecy pozniej, goszczac w programie “Good Morning America”, gwiazda
przyznala, ze wiadomosc o poprawie stanu zdrowia wywolala u niej “naplyw
roznych emocji”. – Pojawilo sie troche strachu. Przez chwile czulam sie
zagubiona. Zastanawialam sie, co dalej. Potem jednak zaczelo to do mnie
docierac, stalam sie radosna i podekscytowana. Musze jednak dalej czekac na
(wynik kontroli – red.) po pieciu i dziesieciu latach – dodala. Nowotwor
powrocil jednak wczesniej, w 2019 roku. Poczatkowo Doherty postanowila nie
informowac o tym publicznie. Jak pozniej wyjasnila, “zastanawiala sie, jak
powie o tym swojej mamie, swojemu mezowi”. Po raz pierwszy diagnoza
podzielila sie dopiero w lutym 2020 roku. – Rak wrocil, jestem w czwartym
stadium. Chyba jeszcze nie przyjelam tego do wiadomosci. To gorzka pigulka
do przelkniecia – stwierdzila podczas wizyty w “Good Morning America”.
“Przezywam dziwny czas, czuje sie niepewnie. Powiedziec, ze sie stresuje,
to jak nic nie powiedziec. Powiedziec, ze walcze, to bardzo lagodne
okreslenie” – napisala pozniej na Instagramie. Po kilku tygodniach gwiazda
dodala, ze mimo wszystko stara sie “cieszyc kazdym dniem”. “Nie zawsze jest
to latwe. Sa dni, kiedy czuje sie przybita lub po prostu leniwa, ale po
prostu ide dalej” – zaznaczyla.
O tym, jak wygladaly jej codzienne zmagania z nowotworem, Shannen Doherty
opowiedziala tez w wywiadzie dla stacji ABC News w 2021 roku. – Caly czas
walcze, zeby pozostac zywa – wyznala wowczas. W trakcie rozmowy aktorka
podkreslila, jak wazna w ciezkich chwilach byla dla niej praca. – Wiele
osob, u ktorych diagnozuje sie raka w czwartym stadium, zostaje
przekreslonych. Zaklada sie, ze nie moga pracowac w ogole albo nie moga
pracowac na pelnych obrotach. A to nie jest prawda – dodala. W podobnym
tonie wypowiedziala sie tez dwa lata pozniej. – (Slyszac o chorobie – red.)
ludzie zakladaja, ze nie mozesz chodzic, nie mozesz jesc, nie mozesz
pracowac. Odstawiaja cie na bok w bardzo mlodym wieku. Mysla, ze ‘to
koniec, jestes juz na emeryturze’, ale my (chorzy na raka – red.) wcale na
niej nie jestesmy – stwierdzila w listopadzie 2023 roku, rozmawiajac z
“People”. Gwiazda wyznala tez wowczas, ze choc “nie boi sie smierci”, to
“nie chce jeszcze umierac”. – Nie skonczylam jeszcze z zyciem. Nie
skonczylam z kochaniem. Nie skonczylam z tworzeniem. Nie skonczylam ze
zmienianiem rzeczy na lepsze. Po prostu jeszcze nie skonczylam – dodala. Na
trzy miesiace przed smiercia Shannen Doherty opublikowala odcinek podcastu,
w ktorym podkreslila, ze wciaz “nie sklada broni”. Wyznala w nim jednak, ze
postanowila pozbyc sie swojej kolekcji mebli, by oszczedzic koniecznosci
jej sprzedawania matce. – Rak zmusil mnie do podsumowania zycia i zmiany
priorytetow. Na ten moment moim priorytetem jest moja mama. Nie chce, by
(po mojej smierci – red.) musiala zajmowac sie masa rzeczy. Nie chce, by
(musiala zajmowac sie) czterema magazynami pelnymi mebli, bo ja mialam
obsesje na ich punkcie – stwierdzila.
Odnoszac sie do decyzji o sprzedazy swoich rzeczy przyznala, ze poczatkowo
czula, jakby “rezygnowala z czegos bardzo wyjatkowego i waznego”. Pozniej
jednak zrozumiala, ze pomoze jej to w odnalezieniu “poczucia spokoju” i
zapewni jej bliskim “czystsze, latwiejsze” pogodzenie sie z jej odejsciem.
Koniec turystycznego eksperymentu. W Wenecji zakonczyl sie w niedziele
trwajacy od kwietnia eksperyment z pobieraniem oplaty w wysokosci 5 euro ze
wstep do miasta. Byli z niej zwolnieni turysci, ktorzy nocowali w
tamtejszych hotelach. Pierwsza taka inicjatywa na swiecie ma na celu
wprowadzenie systemu zarzadzania naplywem turystow – tlumacza wladze
Wenecji. Wladze miasta nad Canal Grande poinformowaly, ze w ostatnim dniu
obowiazywania tych regul za wstep zaplacilo ponad 10 tysiecy osob.
Zwolnionych bylo z niej ponad 38 tysiecy gosci hotelowych. Przeprowadzono
tego dnia okolo 8 tysiecy kontroli wymaganego od wszystkich przybylych kodu
QR z potwierdzeniem wniesienia oplaty lub zwolnienia z niej na podstawie
rezerwacji noclegu. Od poniedzialku, jak informuje wloska prasa, wladze
Wenecji przystapia do analizy rezultatow realizowanego przez 29 wybranych
dni eksperymentu. Na tej podstawie maja opracowac nowe zasady wjazdu do
miasta, jakie beda obowiazywac od przyszlego roku. Jedna z rozwazanych
mozliwosci jest podniesienie oplaty z 5 do 10 euro dla tych, ktorzy
rezerwuja przyjazd w ostatniej chwili – podal dziennik “Corriere della
Sera”. Byc moze, zaznacza, sprawa dalszej oplaty bedzie przedmiotem
referendum w miescie. Z podanej statystyki wynika, ze od 25 kwietnia za
wstep do Wenecji zaplacilo ponad 447 tysiecy osob, a wplywy wyniosly okolo
2,2 miliona euro, czyli znacznie wiecej niz przewidywano. W tym czasie do
miasta przybylo lacznie 1,3 miliona osob. Najmniej gosci w hotelach bylo w
sobote 13 lipca – okolo 37 tysiecy.
Przypomina sie slowa burmistrza Luigiego Bugnaro, ktory powtarza: “Naszym
celem jest uczynienie z Wenecji miasta, w ktorym mozna zyc. Wiekszosc ludzi
rozumie, ze chcemy ja chronic”. Jak ocenil, te nowe zasady mozna poprawic,
ale – zaznaczyl – “wydaje sie, ze nie przyniosly one szczegolnych strat”.
Nie wszyscy zadowoleni
W komentarzach prasy zwraca sie uwage na opinie niektorych wenecjan, ktorzy
tzw. bilet za wstep uznali za porazke, bo nie ograniczyl ogromnego naplywu
turystow i nie poprawil jakosci zycia stalych mieszkancow, a za to – jak
twierdza – narusza prawo do swobodnego przemieszczania sie i prywatnosc, bo
zbierane sa dane osob przyjezdzajacych.
Kuwejt oglosil odkrycie ogromnego zloza ropy. Kuwait Petroleum Corporation
(KPC) przekazala w niedziele informacje o odkryciu “gigantycznego” zloza
ropy naftowej na wschod od wyspy Fajlaka. Spolka szacuje, ze zloza wynosza
okolo 3,2 miliarda barylek, co odpowiada trzyletniej produkcji calego
kraju. Dyrektor generalny KPC, szejk Nawaf Saud Nasir Al-Sabah, powiedzial
w filmie opublikowanym przez firme na platformie X, ze zasoby nowego
odkrycia odpowiadaja calkowitej produkcji kraju w ciagu trzech lat.
Wiecej ropy w Kuwejcie
“Szacunkowa powierzchnia nowo odkrytego odwiertu naftowego wynosi okolo 96
kilimetrow kwadratowych” – podala KPC w swoim oswiadczeniu. Jak dodaje
spolka, wkrotce zostanie opracowany plan mozliwie najszybszego wydobycia.
Kuwejt jest piatym co do wielkosci producentem OPEC, z obecna produkcja
okolo 2,48 miliona barylek dziennie. Celem jest zwiekszenie wydajnosci do 4
milionow barylek dziennie do 2035 roku.
Najwiekszy pozar od lat. W niedziele w hali magazynowej przy ulicy
Oliwskiej w Gdansku wybuchl pozar. Akcja gasnicza trwala cala noc. Strazacy
dogaszaja zgliszcza – przekazala w poniedzialek rano straz pozarna. W hali
magazynowane byly tworzywa sztuczne. RCB wyslalo do mieszkancow alert z
apelem, by nie wchodzic do wody na plazy w Brzeznie. W tej chwili sluzby
sanitarne zajmuja sie badaniem jakosci wody i tego, czy nadaje sie do
korzystania. Wedlug strazy pozarnej to jeden z najwiekszych pozarow w
miescie w ostatnich latach. Akcja jest niezwykle trudna i wymagajaca. Do
pozaru doszlo w niedziele w godzinach popoludniowych przy ul. Oliwskiej w
Gdansku w dzielnicy Nowy Port. Zgloszenie wplynelo o godzinie 16.58. Plonie
nabrzezna hala o wymiarach mniej wiecej 100 na 100 metrow. – Wewnatrz
skladowane byly tekstylia – informowal w niedziele kapitan Andrzej
Piechowski z Komendy Miejskiej PSP w Gdansku.
– To najwiekszy pozar w Gdansku w ostatnich latach. Skala jest porownywalna
do pozaru skladowiska pod Leborkiem – podkreslal kpt. Piechowski w nocy z
niedzieli na poniedzialek. W zwiazku z pozarem wstrzymany jest ruch
portowy. Trwa dogaszanie
“Akcja gasnicza hali magazynowej w porcie trwala cala noc – pozar zostal
zlokalizowany ok. godz. 2.00, aktualnie trwa dogaszanie” – poinformowala w
poniedzialek rano na platformie X Panstwowa Straz Pozarna.
Podano, ze na miejscu dziala 40 zastepow strazy pozarnej (ok. 100
strazakow), pojazdy z zakladowej strazy pozarnej, statki z Morskiej Strazy
Pozarnej i Morskiej Sluzby Poszukiwania i Ratownictwa (SAR). Poinformowano
rowniez, ze na miejscu sa zastepcy komendanta glownego PSP wraz z grupa
operacyjna KG PSP. Dziala sztab komendanta wojewodzkiego PSP w Gdansku. W
poniedzialek o godzinie 7 rano odbyla sie konferencja strazy pozarnej. –
Udalo sie nam, po dokladnych wyliczeniach, ograniczyc pozar do powierzchni
6300 (metrow kwadratowych) – poinformowal nadbrygadier Jozef Galica,
zastepca komendanta glownego PSP. Dodal, ze akcja jest “bardzo trudna ze
wzgledu na bardzo duza ilosc materialow palnych i bardzo duzo tworzyw
sztucznych”. Galica podkreslil, ze pozar wybuchl w magazynie zabawek. – Ale
dodatkowo w tym magazynie znajdowaly sie bardzo duze ilosci oleju
silnikowego, ktory przysporzyl nam bardzo wiele klopotow – mowil Galica. –
Na srodku tego magazynu mielismy 150 palet z olejem, a w drugiej czesci
tego oleju bylo okolo 90 palet i to w zasadzie powodowalo taka nadmierna
intensywnosc pozaru – wyjasnil. Dodal, ze “w tej chwili trwa proces
oddymiania”. Bedziemy czekac jeszcze chwile na obnizenie temperatury
wewnatrz tych pomieszczen i zacznie sie przelewanie zgliszczy, bo w srodku
to wyglada bardzo makabrycznie, bo byla bardzo duza temperatura –
powiedzial Galica. Nie potrafil odpowiedziec na pytanie, jak dlugo beda
trwaly jeszcze dzialania strazakow. – Bedziemy tu do konca – podkreslil. Na
wczesniejszej konferencji Galica przekazal, ze w nocy strazacy
przeprowadzili natarcie, zeby opanowac sytuacje. – Natarcie przynioslo
skutek, pozar nie rozprzestrzenia sie od strony kanalu. – mowil. Dodal, ze
do srodka plonacej hali udalo sie wjechac robotem, dzieki ktoremu strazacy
wiedzieli, w ktore miejsce musza skierowac swoje wysilki. – Najwazniejsze,
ze nikomu nic sie nie stalo – podkreslil. Na konferencji prasowej po
godzinie 8.30 kapitan Andrzej Piechowski z Komendy Miejskiej Panstwowej
Strazy Pozarnej w Gdansku, poinformowal, ze obecnie na miejscu pracuja 43
zastepy strazy pozarnej, okolo 100 ratownikow, ktorzy sa zaangazowani przy
dogaszaniu pogorzeliska. Dodal, ze profilaktycznie zostaly postawione
zapory, tak by woda popozarowa, ktora mogla zawierac w sobie sladowe ilosci
roznego rodzaju weglowodorow, nie przedostala sie do wod morskich i
srodladowych. Czesciowo te zanieczyszczenia zostaly juz usuniete z kanalu
portowego. Trwa rowniez przeszukiwanie pogorzeliska. Strazak odniosl sie
rowniez do alertu RCB dotyczacego plazy miejskiej w Brzeznie. Chodzi o
mozliwe zanieczyszczenie wody. – Odpowiednie sluzby zajmuja sie w tej
chwili badaniem wody pod katem zagrozenia dla korzystajacych mieszkancow –
przekazal kapitan Andrzej Piechowski.
Na konferencji prasowej o godzinie 10, starszy kapitan Radoslaw Gburzynski
poinformowal, ze strazacy caly czas kontynuuja swoje dzialania z zewnatrz.
Ocenil, ze sytuacja nie jest juz tak niebezpieczna, jak jeszcze kilka
godzin temu. Podkreslil, ze strazacy podaja srodki gasnicze tam, gdzie jest
to mozliwe. Zaznaczyl rowniez, ze zdjecia ze strazackiego drona nie
wskazuja duzych zarzewi ognia.
Pozar hali w GdanskuPSP
Akcja jest niezwykle trudna i wymagajaca. Warunki pogodowe rowniez nie
pomagaja, ale strazacy w pocie czola robia, co w ich mocy, by ugasic pozar.
Zdjecia z wyczerpujacej akcji opublikowala w mediach spolecznosciowych
Panstwowa Straz Pozarna. Rzadowe Centrum Bezpieczenstwa wydalo w
poniedzialek alert skierowany do odbiorcow w Gdansku. “Uwaga! Nie korzystaj
z kapieli wodnych na terenie plazy w Gdansku Brzeznie z uwagi na mozliwe
zanieczyszczenie wody, w zwiazku z pozarem w porcie” – apeluje RCB. Jest to
dzialanie na pewno prewencyjne. Chcemy miec pewnosc, ze zadne ropopochodne
(substancje – dop. red.) do kanalu sie nie dostaly – tlumaczyl w
poniedzialek rano nadbrygadier Jozef Galica. Dodal, ze caly czas
monitorowano takze jakosc powietrza. – Nie stwierdzono zadnych przekroczen,
ktore by mialy jakis negatywny skutek na zdrowie i zycie – przekazal.
Pytany, czy strazacy monitoruja takze jakosc wody, odparl, ze tylko
wizualnie. – Nie jestesmy w tej chwili w stanie stwierdzic, ale widzimy
pewne zanieczyszczenia. Mysle, ze one nie wplywaja na jakosc i raczej na
plaze sie nie dostana. Nie moge tego zagwarantowac w stu procentach, bo
ruch wody jest nieprzewidywalny w tej chwili, ale robimy wszystko, zeby sie
nie dostalo – zapewnil. W pierwszym alercie w niedziele wieczorem Rzadowe
Centrum Bezpieczenstwa apelowalo do mieszkancow Gdanska, by zamkneli okna i
nie zblizali sie do pozaru w promieniu 500 metrow.
Na miejscu w niedziele pozaru pojawila sie grupa ratownictwa chemicznego,
ktora analizowala sklad dymu. – Na razie wyniki nie sa alarmujace, ale dla
bezpieczenstwa mieszkancow okolicznych domow prosimy o nieotwieranie okien
– przekazywal kapitan Andrzej Piechowski z Komendy Miejskiej PSP. Dodal, ze
nie bylo koniecznosci ewakuacji mieszkancow.
“Najbardziej ekstrawagancki slub roku”. Ile to kosztowalo. Na slubie
wystapili juz Rihanna i Justin Bieber, byl szklany palac i rejs, a
“najbardziej ekstrawaganckie wesele roku” jeszcze sie nie skonczylo – pisze
“Wall Street Journal”. Eksperci z branzy szacuja, ile to wszystko
kosztowalo. Najmlodszy syn prezesa firmy energetycznej Reliance Industries
Mukesha Ambaniego, Anant i corka prezesa indyjskiej firmy farmaceutycznej
Virena Merchanta, Radhiki postanowili zawrzec zwiazek malzenski. Mimo, ze
slub odbywa sie w ten weekend, to pierwsze uroczystosci odbyly sie juz
marcu – pisze “The Wall Street Journal”. W Jamnagar gospodarze zbudowali
szklany palac inspirowany Palmiarnia w Ogrodzie Botanicznym w Brooklynie.
Gosci przewozil miniaturowy pociag. Trzydniowe swietowanie zgromadzilo m.in.
Marka Zuckerberga, Ivanke Trump i Billa Gatesa – pisze “WSJ”. Wystapila na
nim sama Rihanna. “Stawki za wystep jednego znanego wykonawcy tego kalibru
moga zaczynac sie od okolo 5 milionow dolarow, ale moga latwo wzrosnac do
10 milionow dolarow lub wiecej” – informuje dziennik. Dodajac, ze koszt
zbudowania takiego palacu zaczyna sie od miliona dolarow.
Po kolacji w pierwszy wieczor marcowych obchodow wystrzelono w niebo nad
Gudzaratem 5500 dronow. Jak donosi “WSJ” samo zdobycie zezwolen moglo
kosztowac 200 tys. do 250 tys. dolarow.
Jak dodaje dziennik, kolejny etap swietowania to czterodniowy rejs dla 1200
gosci wzdluz Morza Srodziemnego zorganizowany pod koniec maja. Wystapili na
nim: Backstreet Boys, Katy Perry, Andrea Bocelli i Pitbull. Rejs obejmowal
wiele przystankow w takich miejscach jak Palermo, Portofino i Cannes.
Podczas kazdego postoju goscie mogli cieszyc sie rozrywka na ladzie, z
wieloma imprezami do poznych godzin nocnych zarowno na ladzie, jak i na
statku. “Eksperci roznie oceniali koszt rejsu, ale szacunki wahaly sie od
10 do 60 milionow dolarow” – wylicza “WSJ”. Cytowany ekspert wylicza stawke
oscylujaca w kwocie 50 tys. dolarow za osobe.
“Ostatni dzien rejsu mial miejsce w Portofino, gdzie Ambanowie
zorganizowali targ na swiezym powietrzu na glownym placu miasta, gdzie na
straganach przypominajacych sklepy sprzedawano takie towary, jak goraca
czekolada i tosty z serem” – czytamy w “WSJ”. Koszt tej imprezy dziennik
ocenil na kwote od 2,5 mln dolarow do nawet 12 mln. Ale to nie byl koniec
atrakcji przedslubnych. Na poczatku lipca, para zorganizowala wystawny
sangeet – pelniacy funkcje swoistego przyjecia powitalnego. Na tej imprezie
odbyl sie z kolei koncert Justina Biebera. Dziennik dodaje, ze poza samymi
imprezami organizatorzy poniesli ogromny koszty zakupu kwiatow i calych
konstrukcji z nich zbudowanych. “Niektorzy planisci oszacowali, ze kwiaty
beda kosztowac okolo 20 milionow dolarow, uwzgledniajac robocizne,
transport i opieke. Mogloby to obejmowac duze konstrukcje, takie jak
sciany, a nawet rzezby wykonane z kwiatow” – wylicza “WSJ”.
Ponadto Merchant i Ambani zaangazowali domy mody, takie jak Versace, i
krajowych projektantow, takich jak Abu Jani i Sandeep Khosla. Eksperci, na
ktorych powoluje sie dziennik, ocenili ze sam koszt sukni Versace, ktora
Merchant miala na sobie podczas rejsu, moze kosztowac od pol miliona do
nawet 2 miliony dolarow.
Bombastyczny styl uroczystosci i ich przesadna wystawnosc budzi powszechne
emocje. Dla jednych to slub zupelnie typowy dla Indii, gdzie uroczystosc
jest okazja do zademonstrowania statusu spolecznego. Dla drugich to wglad w
rozwarstwione spolecznie i ekonomicznie spoleczenstwo Indii. Koncentracja
bogactwa w Indiach jeszcze nigdy nie byla tak widoczna. Wedlug organizacji
Oxfam w rekach najbogatszych osob w Indiach, ktorych szacuje sie na ok. 1
proc. obywateli, znajduje sie ponad 40 proc. bogactw krajowych, w tym zloz
surowcow oraz ziemi. Jednoczesnie to panstwo z najwieksza liczba osob
biednych wynoszaca ok. 229 mln ludzi. Oxfam okresla Indie jako panstwo, w
ktorym “przetrwaja najbogatsi”.
Jeden miesiac, szesc mandatow dla kierujacej. Zawsze za predkosc w tym
samym miejscu. 60-letnia mieszkanka Tychow bardzo lubi szybka jazde. Az
szesc razy w ciagu miesiaca przekroczyla w tym samym miejscu dozwolona
predkosc. Zostala za to ukarana mandatami w lacznej kwocie 3,4 tysiaca
zlotych. Na jej konto trafily tez 44 punkty karne, a to oznacza, ze na
razie odpocznie od prowadzenia auta.
W Mikolowie na ulicy Gliwickiej – czesci drogi krajowej nr 44 – 26 kwietnia
zostal uruchomiony odcinkowy pomiar predkosci. Wielu kierowcow przekonalo
sie juz o jego skutecznosci .Szczegolnie odczula to mieszkanka Tychow,
ktora w ciagu miesiaca az szesciokrotnie przekroczyla predkosc na tym
odcinku. Z powodu swojej “ciezkiej nogi” zostala ukarana mandatami o
lacznej kwocie 3,4 tysiaca zlotych oraz 44 punktami karnymi. Wobec
kierujacej zostal wystosowany rowniez wniosek o sprawdzenie jej
kwalifikacji kierowcy.
W obszarze zabudowanym oznaczonym znakiem D-42, obowiazuje predkosc
50 km/h. Wysokosc mandatow, jakie mozna otrzymac za przekroczenie
predkosci: · do 10 km/h – mandat 50 zl i 1 punkt karny,
· 11-15 km/h – mandat 100 zl i 2 punkty karne, · 16-20 km/h – mandat
200 zl i 3 punkty karne, · 21-25 km/h – mandat 300 zl i 5 punktow
karnych, · 26-30 km/h – mandat 400 zl i 7 punktow karnych,
· 31-40 km/h – mandat 800 zl i 9 punktow karnych, · 41-50 km/h –
mandat 1000 zl i 11 punktow karnych, · 51-60 km/h – mandat 1500 zl i 13
punktow karnych, · 61-70 km/h – mandat 2000 zl i 14 punktow karnych,
· 71 km/h i wiecej – mandat 2500 zl i 15 punktow karnych. Zgodnie z
zasada recydywy kierowca, ktory dopusci sie jednego z najciezszych
wykroczen w ruchu drogowym kolejny raz w ciagu dwoch lat, zostanie ukarany
dwukrotnie wyzszym mandatem. W przypadku przekroczenia predkosci, kary
wygladaja nastepujaco: · 31-40 km/h – mandat 1600 zl i 9 punktow
karnych, · 41-50 km/h – mandat 2000 zl i 11 punktow karnych,
· 51-60 km/h – mandat 3000 zl i 13 punktow karnych, · 61-70 km/h –
mandat 4000 zl i 14 punktow karnych, · 71 km/h i wiecej – mandat
5000 zl i 15 punktow karnych.
Praca marzen? “Ludzie zachowuja sie, jakby przestali uzywac mozgu” Na
wakacjach rezydent zajmuje sie wszystkim, od wymiany brudnych recznikow po
zalatwianie formalnosci, gdy turysta nagle umrze. – To nie jest praca dla
wszystkich. Niektorzy chca wracac w trakcie sezonu – stwierdza pracownica
biura podrozy. Ale sa tez tacy, ktorzy nie wyobrazaja sobie innego zycia.
Slonce, lazurowe niebo bez jednej chmurki, za oknem piekne widoki. Zamiast
meczyc sie w biurze, idziemy na plaze albo jedziemy na wycieczke zwiedzac
Akropol, spacerowac uliczkami Wenecji czy obejrzec ogrod botaniczny. I tak
bite trzy miesiace. Co jest w tym wszystkim najlepsze? Nie tylko nie
kosztuje to ani grosza, ale jeszcze na koniec nam zaplaca.
Bajka? Nie, to wyobrazenie o pracy rezydenta biura podrozy, czyli osoby,
ktora wyjezdza na miejsce, do ktorego przyjezdzaja turysci i tam sprawuje
nad nimi opieke.
– To moze byc wdzieczna profesja, w milym miejscu, z pieknymi widokami –
przyznaje Gosia, ktora pracuje w jednym z duzych biur podrozy. – Ale wbrew
pozorom nie kazdy sie do niej nadaje. To jest praca bezposrednio z
klientem, wymagajaca, na pewno nie w godzinach 9-17. Praca marzen? Tak moze
sie wydawac osobom, ktore nie maja pojecia, jak to naprawde wyglada.
Obiegowa opinia jest taka, ze siedzisz pod palma, opalasz sie na plazy i
raz na jakis czas musisz odebrac jakis telefon. Zazwyczaj jest odwrotnie –
dodaje Justyna Dzbik-Kluge, autorka ksiazki “Polacy last minute. Sekrety
pilotow wycieczek”, obecnie dyrektorka radiowej Czworki. – Ci ludzie
naprawde zasuwaja, jesli uda im sie raz w tygodniu wyjsc na plaze, to juz
jest super. Maja jeden dzien wolny i zazwyczaj musza wtedy wyprac swoje
snieznobiale koszulki, powypelniac papiery, zaplanowac kolejne dni –
wymienia. Kiedy pisala ksiazke, rozmawiala z wieloma rezydentami (dluzsze
wyjazdy, nawet do pol roku) i pilotami (wycieczki, ktore trwaja od kilku do
kilkunastu dni). Nasluchala sie o turystach, ktorzy potrafia awanturowac
sie o kazda blahostke, np. o to, ze przeszkadzaja im glosne cykady. –
Ludzie na wczasach zachowuja sie czasami tak, jakby przestali uzywac mozgu
– powiedziala jej jedna z rezydentek. Na urlopie wylaczamy myslenie. Z
jednej strony to dobrze, po to sa wakacje. Ale kiedy nieprzejmowanie sie
pierdolami wejdzie za mocno, zaczynamy traktowac rezydenta jak rodzica –
mowi Dzbik-Kluge. Dodaje, ze trudno liczyc na wdziecznosc. Niejedna
rezydentka slyszy od turysty: – Jest tu pani za nasze pieniadze!
Baty zbiera rezydent
Do obowiazkow rezydenta biura podrozy naleza m.in. przygotowanie przylotu,
serwis lotniskowy i hotelowy (czyli przywitanie turystow, udzielenie im
informacji na temat zakwaterowania czy transportu, dyzurowanie w hotelu).
Jednak glownym zadaniem jest opieka nad turystami. Czasem – 24 godziny na
dobe.
– Trzeba byc pod telefonem przez caly dzien, a w naglych wypadkach nie
mozna odmowic pomocy nawet w poznych godzinach nocnych – komentuje
Gosia. Jak tlumaczy, Polacy nie maja jeszcze duzego doswiadczenia w
podrozach, roznie bywa ze znajomoscia jezykow obcych. – Nie jestesmy
samodzielni i oczekujemy od rezydenta duzo atencji. Rezydent angazuje sie w
rozwiazywanie powaznych klopotow, ale turysci dzwonia tez z drobnostkami,
takimi jak brudne reczniki – przyznaje Gosia. – Na wakacjach oczekiwania
zderzaja sie z rzeczywistoscia. Ludzie wydaja duze pieniadze zaoszczedzone
w ciagu roku na wyjatkowy czas z rodzina, maja pewne wyobrazenia, jak ma on
wygladac. Czasem wszystko idzie zgodnie z planem, ale nie zawsze. Cos moze
byc niezgodne z oferta albo po prostu z oczekiwaniami. Rezydent jest na
pierwszej linii i zbiera baty za wszystko. Zdarzaja sie sytuacje trudne
emocjonalnie. Mamy procedury, ktore maja je ulatwiac – zapewnia. W Polsce
rezydentami zostaja czesto studenci. Wydaje sie, ze to dobry pomysl na
poczatek kariery zawodowej, polaczenie wypoczynku i pracy. Ale
rzeczywistosc moze zaskoczyc. Tak bylo z Jedrzejem Kamzelewskim, ktory w
branzy turystycznej zaczal dzialac zaraz po maturze. Mial zostac na Krecie
przez trzy miesiace, wrocil szybciej, bo zajecie okazalo sie ciezsze, niz
myslal. Kiedy zaczynalem, nie mialem swiadomosci, co moze sie stac na
wyjezdzie – przyznaje. – Dopiero potem, sluchajac rozmow starszych kolegow,
zrozumialem, ze to duza odpowiedzialnosc, ktorej sam teraz doswiadczam –
opowiada. Ale do turystyki wrocil, dzis ma 28 lat i poza pandemiczna
przerwa pracuje non-stop. Jaka to odpowiedzialnosc? Czasem dotyczy trzeba
umiec rozsadzac spory, kiedy indziej zachowac zimna krew. – Ludzie na
urlopie potrafia podjac decyzje o rozwodzie, kloca sie, probuja przeciagac
rezydenta na swoja strone – opowiada Dzbik-Kluge. – Wydaje nam sie, ze
zycie sie zatrzymuje, ze na wakacjach nie bedzie niewygody, chorob, czasem
nawet smierci. Tak niestety nie jest. Zdarza sie tez, ze ktos na wczasach
umrze, trzeba zorganizowac transport ciala do Polski, a czarter jest za
tydzien. Rezydent zostaje z rodzina w zalobie i wszystkimi formalnosciami.
A jak praca rezydenta wyglada na co dzien? – Czlowiek uczy sie szybko
regenerowac. W nocy lot, nad ranem szybki prysznic i jestem gotowy do pracy
– relacjonuje Jedrzej Kamzelewski.
– Na lotnisku musza byc o najrozniejszych porach, czasem nawet w srodku
nocy – mowi Dzbik-Kluge. – Odbieraja, instruuja, odwoza, a potem wracaja na
lotnisko, bo przyjechala nastepna grupa. Polacy chca, zeby ktos za nich
zalatwial sprawy, choc niektore z nich mogliby ogarnac sami, na przyklad
idac do recepcji. W hotelu ktos nie ma recznika, ktos pyta gdzie jest
apteka, komus zapchal sie kibel, jest awantura na korytarzu, komus nie
dziala kurek od cieplej wody. Wszystko zalezy od skali, jeden telefon to
nie problem, gorzej, kiedy na pomysl zatelefonowania do rezydenta wpada
kilka innych osob. Jedna z moich rozmowczyn, ktora pracowala w tureckim
Side, w sezonie miala pod soba 2 tys. turystow. Troche inne doswiadczenia
ma Anna, ktora wlasnie zaczela pierwszy sezon w roli rezydentki. Pracuje na
jednej z greckich wysp. – Wydaje mi sie, ze rezydenci czuja sie w
obowiazku, zeby narzekac na turystow – stwierdza. – Na razie nie spotkalo
mnie nic takiego, zebym mogla marudzic. Zalezy na kogo sie trafi, wiadomo,
ale klienci nie sa nadmiernie wymagajacy. Jest okej. Spotykam mnostwo
sympatycznych i milych osob – stwierdza.
Nie ma tez problemow ze snem: – Kiedy pytano mnie o preferencje dotyczace
kierunku, poprosilam o miejsce, w ktorym bede mogla spac, to znaczy bez
przylotow na przyklad o 2 w nocy. I to sie udalo, bo jak tlumaczy, trafilo
jej sie spokojniejsza destynacja niz np. tureckie kurorty. – Przyloty mamy
raz w tygodniu. Raz na trzy tygodnie musze byc na lotnisku o piatej rano,
ale to dla mnie lepiej, niz zarywac cala noc. Przed te dwa miesiace nie
zdarzylo mi sie, zeby turysta dzwonil do mnie w srodku nocy. Najpozniej
telefon dzwonil o 22.
Te telefony sa rozne. – Klienci chca zarezerwowac samochod, zapytac, o
ktorej jest wycieczka i czy na pewno godzina wypisana na bilecie jest
prawidlowa. Ostatnio byl ktos, kto znalazl kotka i chcial go przewiezc do
Polski – wymienia Anna.
– Czesto zdarzaja sie narzekania na pokoj. Okreslenia typu “to jest schowek
na szczotki”, “ciemno tu jak w piwnicy”. To taki kod jezykowy, wytrych,
trzeba sie przez to przebic i dopiero mozna rozmawiac normalnie. Czasem to
jest szukanie dziury w calym, ale czesciej jest to po prostu rozczarowanie.
Klient obejrzy zdjecia w internecie, zobaczy piekne miejsca, fajne pokoje i
chociaz dostanie taki, ktory spelnia standard, to jest zawiedziony, bo
zamiast na morze ma widok na dach. To jest czesty problem, niezgodnosc
wyobrazen z rzeczywistoscia. A widok na morze? Jesli jest wpisany do umowy,
hotel ma obowiazek go zapewnic. Ale wiekszosc klientow wpisuje to jako
zyczenie w uwagach, wtedy widok bedzie tylko w miare mozliwosci. Nie jest
to wiazace – tlumaczy.
Na razie z pracy jest na tyle zadowolona, ze zastanawia sie nad wyjazdem na
kolejny sezon. Najtrudniejsze jest to, ze wiele rzeczy w Polsce, w domu
ucieka przez palce. Co chwile przepadaja mi rodzinne uroczystosci, urodziny
bliskich osob. Cos sie waznego dzieje, a mnie nie ma – mowi Jedrzej
Kamzelewski. – W listopadzie moj brat bierze slub, musialem to wiedziec z
duzym wyprzedzeniem, zeby na pewno nie wypadl mi w tym terminie wyjazd.
Niektorzy dostosowuja imprezy pode mnie.
Przyznaje, ze czasem mu doskwiera, ze przez prace trudniej jest utrzymac
relacje. – Ze znajomymi spotykam sie na zas, miedzy sezonami, w kwietniu.
Wiem, ze potem nie bede miec czasu. To dlatego w Polsce rezydentami sa
raczej osoby mlode, bez wielkich zobowiazan rodzinnych. Choc zdarzaja sie i
tacy. Kamzelewski: – Obserwuje znajomych, ktorzy w Polsce zostawiaja meza
czy zone z dziecmi i wyjezdzaja. Logistycznie i emocjonalnie bywa to
trudne.
Ale mimo tych wad na razie nie wyobraza sobie zmiany pracy. Szczegolnie, ze
w czasie pandemii mial okazje sie przekonac, jak mogloby to wygladac. Zeby
przeczekac obostrzenia i zobaczyc, jak wyglada praca stacjonarna, zatrudnil
sie w muzeum. – Okazalo sie, ze dusze sie za biurkiem, to nie dla mnie –
stwierdza. – Praca w turystyce to przygoda zycia, spotyka sie ciekawych
ludzi, poznaje sie miejsca od podszewki, cale nasze zycie przenosi sie w
nowe miejsce. To ekscytujace. Z drugiej strony ta praca sie nie konczy. Jak
mam dzien wolny, to ide obejrzec nowe miejsca, w ktore chcialbym zabrac
turystow.
Teraz, po osmiu latach w branzy, stara sie znalezc balans pomiedzy zyciem
rodzinnym i praca. – Nie mozna zapominac o bliskich, trzeba byc pod
telefonem nie tylko dla turystow, ale tez dla nich. Dzis czesciej jestem
pilotem wycieczek, to sa krotsze wyjazdy, wraca sie do domu po tygodniu czy
dwoch. Na wlasne zyczenie ma sie troche mniej pracy niz rezydent. Zdarzaja
sie tez osoby, ktore na rezydenture decyduja sie pozniej, nie na studiach.
Anna ma 45 lat., postanowila zostac rezydentka, bo chciala sprobowac zycia
zagranica. Przerazaly ja sprawy organizacyjne: przeprowadzka, szukanie
mieszkania i pracy. Uznala, ze latwiej bedzie zatrudnic sie w polskiej
firmie, ktora ja gdzies wysle.
– Ja tu wszystko mam – mowi. – Nie musze sie zastanawiac, gdzie mieszkac,
gdzie sie zywic, gdzie pojsc do pracy.
Byla przygotowana na trudnosci, ale na razie jest raczej spokojnie. W
mediach spolecznosciowych publikuje zdjecia antycznych ruin, bujnej
greckiej roslinnosci, malowniczych zachodow slonca. Z innymi osobami, z
ktorymi robila kurs, wymieniaja wiadomosci i, jak mowi, w porownaniu do
nich ma szczescie. Ale na pewno nie sa to dla mnie wakacje – zastrzega. –
Pracuje 8-10 godzin dziennie, a czasem i 12, jak mam spotkanie informacyjne
w kilku hotelach pod rzad. Widze, ze rezydenci z innych krajow maja mniej
zajec, specjalizuja sie w rozwiazywaniu okreslonych spraw. My jestesmy od
wszystkiego, ale mnie to akurat odpowiada. W tygodniu mam jeden dzien
wolnego, jak mam sile, to gdzies sie rusze, ale na razie sa takie
temperatury, ktore nie zachecaja do wychodzenia. Jak wracam, to odpoczywam
od ludzi, nie szukam kontaktu, nie potrzebuje tu zycia towarzyskiego. Musze
zrobic pranie na kolejny tydzien, zrobic zakupy, troche odpoczac. Czy udalo
jej sie skorzystac z tego, ze wakacje spedza w pieknym miejscu? – Taki byl
pierwszy tydzien. Jezdzilam na wycieczki, chodzilam na spotkania
informacyjne, pokrecilam sie po okolicy. W jakims sensie tez bylam w pracy,
bo musialam sie wiele dowiedziec i nauczyc, ale moglam przez chwile poczuc
sie jak turystka – opowiada.
Gosia, ktora pracuje w biurze podrozy, mowi, ze rotacja w branzy jest
spora. Czesc osob nie wrocila do pracy po pandemii, ale przyszlo sporo
nowych. Niektorzy nie wytrzymuja tempa pracy, chca wracac w trakcie sezonu.
Nie zawsze jest to takie latwe, trzeba znalezc zastepstwo. Inni zostaja,
ale wiecej nie decyduja sie na wyjazd.
Dla tych, ktorzy chcieliby pracowac jako rezydenci, Jedrzej Kamazelewski ma
jedna rade: – Na pewno nie mozna tego zajecia traktowac jak ucieczki od
problemow. Ludzie wyjezdzaja na rezydenture, bo sie rozwiedli, cos im sie
posypalo zawodowo. To zle rokuje – mowi, i dodaje, ze klopotow nie da sie
zostawic za soba, a praca jest wymagajaca. – Cokolwiek sie dzieje w twoim
zyciu, rano masz stanac przed ludzmi z usmiechem na ustach i dac z siebie
wszystko.
Dzwonila na 112 i zglaszala interwencje, by zrobic “na zlosc” sasiadom
Awantura domowa, spozywanie alkoholu w miejscu publicznym oraz zaklocanie
porzadku publicznego – powody zgloszen na numer alarmowy, ktorych
dokonywala 61-letnia ciechanowianka byly rozne. W trakcie, gdy policjanci
przeprowadzali czynnosci w zwiazku z jednym zawiadomieniem, kobieta
zglaszala telefonicznie kolejne. Wszystkie, by zrobic “na zlosc”. Teraz
zglaszajaca stanie przed sadem. Ciechanowscy policjanci otrzymali
zgloszenie dotyczace awantury domowej w jednym z mieszkan bloku
wielorodzinnego.
Chciala zrobic “na zlosc” sasiadom
“Nie potwierdzili tego zgloszenia. W trakcie przeprowadzanej interwencji
otrzymali jednak kolejne zgloszenia o awanturujacym sie sasiedzie,
zaklocaniu porzadku publicznego oraz spozywaniu alkoholu w miejscu
publicznym. Wiedzieli, ze takie sytuacje nie mialy miejsca” – informuja
policjanci.
“W zwiazku z tym zapukali do drzwi zglaszajacej i poinformowali ja o
bezpodstawnym wezwaniu patrolu. 61-letnia ciechanowianka byla pijana.
Stwierdzila, ze chciala zrobic sasiadom “na zlosc”. Kobieta zglosila w
sumie az piec bezpodstawnych interwencji. Za swoje zachowanie odpowie teraz
przed sadem” – dodaja. I przypominaja, ze przed wybraniem numeru alarmowego
nalezy zastanowic sie, czy sprawa, ktora chce sie zglosic, wymaga
interwencji policji. “Nalezy pamietac, ze w czasie, kiedy blokuje sie linie
alarmowa, ktos inny moze pilnie potrzebowac pomocy” – przypominaja.
Za bezpodstawne wezwanie sluzb kodeks wykroczen przewiduje kare okreslona w
art. 66 § 1: kto ze zlosliwosci lub swawoli, chcac wywolac niepotrzebna
czynnosc falszywym alarmem, informacja lub innym sposobem, wprowadza w blad
instytucje uzytecznosci publicznej albo inny organ ochrony bezpieczenstwa,
porzadku publicznego lub zdrowia, podlega karze aresztu, ograniczenia
wolnosci albo grzywny do 1 500 zlotych.
DETEKTYW
Upiorny krzyk na “Jannie”
Silniki frachtowca “Janna” pracowaly miarowo i statek powoli sunal po
spokoj- nych wodach Zatoki gwinejskiej. Wokol panowala noc i tylko w oddali
dostrzec mozna bylo swiatla mijanych po drodze osiedli ludzkich. Nagle
rozlegl sie upiorny krzyk. Dobiegl z mostku kapitanskiego. Spod pokladu
natychmiast wybieglo kilku marynarzy. Zamarli, kiedy po dluzszym czasie
udalo im sie dostac do pomieszcze- nia na mostku. Darlowo to niewiel- kie,
nadmorskie miasto na Pomorzu Zachodnim. 13 tysie- cy mieszkancow, urocza
starowka, Zamek Ksiazat Pomorskich, latarnia morska i oczywiscie
piaszczysta plaza w Darlowku. Dzieki niej latem w miescie ruch panuje jak
na Manhattanie. Tlumy polna- gich turystow okupuja plaze, pelno jest ich
tez na ulicach i skwerach, a hotele, skle- py, bary i restauracje pekaja w
szwach. Gorzej jest wiosna i zima. Hotele, plaze i skwe- ry pustoszeja,
wiec o robote trudno. W Darlowie dobrze sie wypoczywa, ale dorobic sie
trudno, mimo to, po upad- ku PRL-u wielu mieszkancow miasta postawilo na
prywatna inicjatywe. Uwierzyli, ze wlasna praca dorobia sie majatku.
Pawel M. wybral gastrono- mie. Dobrze znal niezbyt wyszu- kane gusty
kulinarne turystow i wiedzial, co w sezonie cieszy sie w Darlowie
najwiekszym popytem. Nie byly to ryby i nie owoce morza. Lody, zapie- kanki
i flaki sprzedawaly sie w Darlowie najlepiej. Dlatego uznal, ze
uruchomienie malej wytworni flakow bedzie rozsad- nym pomyslem. Po
konsultacji z rodzina do wspolpracy dal sie namowic rowniez
szwagier.Poczatki rodzinnego inte- resu byly obiecujace. Flaki zasadniczo
wypa-
lily, ze zbytem problemow tez nie bylo, tyle ze w miare uplywu czasu
zaczely sie schody. Kolejne rzady komplikowaly przepi- sy, urzedy pietrzyly
trudnosci, a uporczywe kontrole rozrasta- jacego sie jak pasozyt aparatu
urzedniczego sprawialy, ze wielu wytworcom branzy spozywczej odechcialo sie
szumnie zapo- wiadanej wolnosci gospodar- czej. Wytwornia flakow upadla i
poczatkujacy przedsiebiorca zostal na lodzie z dlugami na
koncie. Mlody, liczacy zaledwie 30 lat Pawel M. musial szukac nowego zrodla
utrzymania, zwlaszcza ze pieniadze byly mu bardzo potrzebne. Jego zona tra-
cila wzrok, a lekarze mowili, ze pomoc moze tylko kosztowna operacja.
W obliczu finansowych klopotow Pawel M. zrobil to, co w latach 90.
ubieglego wie- ku zmuszona byla uczynic wiekszosc mlodych, przedsie-
biorczych Polakow. Znalazl dochodowa prace na zachodzie Europy. Zostal
marynarzem, mial bowiem ku temu zarow- no smykalke, jak i kwalifika- cje.
Jego ojciec plywal przeciez na statkach, a on sam ukon- czyl w Darlowie
Technikum Rybolowstwa Morskiego.
Poczatki byly trudne. Pawel musial wydeptac sporo sciezek, by dostac sie na
pierwszy statek, jednak pozniej szlo juz glad- ko. Za posrednictwem agencji
rekrutujacej marynarzy wynaj- mowal sie do pracy na zagra- nicznych,
glownie niemieckich, statkach, po czym wyplywal w morze. Gdy rejs sie
konczyl, bral pieniadze i wracal do kra- ju, do czekajacych na niego bli-
skich. Dzieki temu dosc szybko udalo mu sie stanac na nogi. Wystarczylo
kilka rejsow, by sytuacja finansowa jego rodzi- ny polepszyla sie. Teraz
mogli myslec juz o zakupie samochodu i o budowie garazu. Wieksza czesc lata
1996 roku Pawel M. spedzil w Darlowie,
jednak juz jesienia zaczal szyko- wac sie do kolejnego rejsu. Tym razem
plynac mial do Afryki na pokladzie malego frachtow- ca “Janna”. Byl dobrej
mysli. Wprawdzie praca na statku jest ciezka, to jednak on zdazyl sie juz
do tego przyzwyczaic. Jesli chodzi o niebezpieczenstwa, to bardziej obawial
sie sztormu czy napadu piratow niz problemow z towarzyszami podrozy.
Przeciez ludzie na morzu rzadko ze soba rywalizuja. Okolicznosci zmusza- ja
ich do wspolpracy i do wspie- rania sie nawzajem. Bez tego na morzu trudno
jest przetrwac.
Statek, na ktorym Pawel wyruszyc mial w rejs, nalezal do niemieckiego
towarzystwa zeglugowego, plywal jednak pod bandera Antigui i Barbudy. W
Europie jest to czesto stoso- wana praktyka. Wielu arma- torow, by uniknac
wysokich podatkow i oplat rejestrowych, zapisuje swe statki w panstwach, w
ktorych oplaty te sa nizsze. Antigui i Barbudy nalezy wla- snie do takich
krajow. To nie- wielkie, wyspiarskie panstewko na Karaibach ma stosunkowo
liberalne przepisy podatkowe i niskie oplaty rejestrowe.
W pazdzierniku 1996 roku, po remoncie w stoczni w Bremerhaven, “Janna”
wyszla w koncu w morze. Zaloga frachtowca liczyla zaledwie 13 osob. Byli to
wylacznie mez- czyzni i w wiekszosci pocho- dzili z roznych rejonow Polski.
Niemcami byli tylko kapitan Klaus Claussen i glowny mecha- nik Ulrich
Bilkelbach. Taki sklad zalogi mogl rodzic pewne trud- nosci w komunikacji,
jednak malo kto spodziewal sie, by doszlo na tym tle do jakichs kon-
fliktow pomiedzy jej czlonkami. Na morzu przeciez wszyscy sa rowni, chociaz
byl ktos, kto zgla- szal pewne uwagi. Zanim jeszcze statek wyszedl w morze
mowil, ze kapitan “Janny” to w sumie “spoko gosc”, ale ma swoje dzi-
wactwa. Wtedy nikt specjalnie sie tym nie przejal. Przeciez kazdy czlowiek
ma jakies dziwactwa. Jerzy D. mial 42 lata, pocho- dzil z Warszawy i byl
wyso- kim, postawnym mezczyzna,
o silnej budowie ciala. Na dobra sprawe trudno bylo powie- dziec, dlaczego
zdecydowal sie na prace na statku. Jerzy mial wszak prawie dorosle juz
dzie- ci, nie zmuszala go do tego tez sytuacja finansowa. W morze wyplywal
zapewne z powodu zamilowan do zeglugi, skoro po latach pracy w strazy
rzecznej jego ulubionym miejscem relak- su byly jeziora mazurskie.
Z Claussenem Jerzy D. mial okazje zetknac sie juz wczesniej. Odbyli razem
jeden rejs, obaj jednak nie mowili o tym zbyt duzo. Jeszcze podczas pobytu
w Bremerhaven Jerzy powie- dzial tylko, ze liczacy 56 lat kapitan jest
starym kawalerem i bywa czasami dziwny. Ponoc stale mial przy sobie noz i
cza- sami zdarzalo mu sie czepiac ludzi, ktorzy z jakichs wzgledow mu
podpadli.
Czesc zarzutow w pewnym sensie potwierdzila sie w miare uplywu czasu.
Claussen, kto- ry chcial uchodzic za pedanta, nikogo nie wpuszczal do swej
kajuty, bo, jak sie pozniej oka- zalo, mial klopoty z utrzyma- niem w niej
porzadku. Do tego do niektorych czlonkow zalo- gi nie odnosil sie zbyt
dobrze. Nie lubil na przyklad kucharza.
Jednego razu urzadzil mu awan- ture z powodu smierdzacej ryby, choc inni
czlonkowie zalogi zjedli ja ze smakiem, innym zas razem nie pasowala mu
musztarda i kazal przepakowac ja do mniejszych pojemnikow.
Do Jerzego D. kapitan tez odnosil sie malo uprzejmie, by nie powiedziec
obcesowo. Najpierw twierdzil, ze Jerzy zbyt wolno pracuje, a pozniej otwar-
cie zapowiedzial, ze pozbedzie sie go ze statku jak tylko doplyna do
pierwszego portu w Europie. Co innego Pawel M. On na kapitana nie mial co
narzekac. Claussen traktowal go calkiem dobrze, wiec kiedy w listopa- dzie
dzwonil do domu mowil, ze z pracy jest zadowolony i ze zamierza przedluzyc
kontrakt.
PKrzyk o polnocy
omimo kilku nieporozu- mien, pierwszy etap rejsu “Janny” do Afryki uply-
nal w miare spokojnie. Dotarli
do Ghany i na poczatku grud- nia 1996 roku byli juz w drodze powrotnej. Po
wyladowaniu pochodzacego z Rotterdamu cementu w Port Harcourt w Nigerii,
ruszyli w strone Abidzanu, gdzie mieli odebrac ladunek ziarna kakaowego.
Morze bylo spokojne, pogoda sprzyjala i we wtorek 10 grudnia o godzinie 20
kapitan Claussen zapisal w dzienniku poklado- wym, ze obejmuje wachte na
mostku kapitanskim.
Tymczasem polska czesc zalogi swietowala pod pokladem urodziny jednego z
kolegow. Byl rum, bylo wino, ale wszystko w granicach normy. Zadnego
pijanstwa nie bylo, kiedy jednak w pewnym momencie Jerzy D. poskarzyl sie
na Claussena, ze ten chce pozbyc sie go ze statku, ten i ow sie zdenerwo-
wal. Najbardziej poruszony byl ponoc Pawel M. W czasie rejsu zdazyl zzyc
sie z Jerzym D., wiec postepowanie Claussena bardzo mu sie nie podobalo. W
pew- nym momencie rzucil pod adresem kapitana pare niezbyt dyplomatycznych
epitetow, po czym stwierdzil, ze porozmawia z nim na ten temat. Zaraz po
tym uczestnicy przyjecia zaczeli rozchodzic sie do swych kajut. Mieli
zamiar porzadnie sie wyspac, jednak tej nocy malo komu sie to udalo.
Bylo tuz po godzinie 23, gdy czyjes przerazliwe krzyki poderwaly na nogi
wszystkich na pokladzie. Halasy docho- dzily od strony mostka kapi-
tanskiego, natychmiast wiec pobieglo tam pedem kilku marynarzy z pierwszym
ofice- rem Wojciechem Rutkowskim na czele. Dotarli do drzwi wio- dacych do
pomieszczenia, te byly jednak zatarasowane. Ktos blokowal je od srodka, a
kiedy naparli na nie silniej, dostrze- gli w powstalej w ten sposob szparze
plamy krwi i lezace na podlodze cialo Claussena. Kapitan prawdopodobnie juz
nie zyl, a glowny inzynier wolal o pomoc. 50-letni Bilkelbach krzyczal, by
otworzyli drzwi, marynarze silniej wiec na nie naparli. Wtedy uslyszeli
glos Pawla M.
– Nawet tu nie wchodzcie. Obaj nie zyja… – krzyknal z wnetrza
pomieszczenia, lecz nikt go nie sluchal.
Rutkowski z pozostalymi naparli mocniej na drzwi i te w koncu ustapily. To,
co zoba- czyli wewnatrz, bylo porazajace. Wielkie plamy krwi widoczne byly
na podlodze i scianach pomieszczenia, a porozrzucanie dookola przedmioty
swiadczyly, ze na mostku doszlo do walki. W jednym miejscu lezaly rozbi- te
okulary, w innym zas zegarek i zakrwawiony noz. W pomiesz- czeniu byli
tylko Pawel M. iJerzyD.Przezrelingnaprawej burcie wyrzucali za burte cialo
kapitana Claussena. Co sie tyczy Bilkelbacha, to jego nigdzie nie bylo.
Najpewniej juz wczesniej Pawel M. i Jerzy D. wrzucili go do morza.
Obajprobowalijeszczedoga- dac sie jakos z kolegami. Prosili, by ci
pozwolili im odplynac na jednej z szalup, a gdy Rutkowski odmowil, Pawel M.
chcial rzu- cic sie do morza. Powstrzymal go Jerzy D. Powiedzial, ze ma
przeciez rodzine i krotko po tym obaj poddali sie. Koledzy zamkneli ich w
izbie lekar- skiej pod pokladem, po czym Rutkowski nadal przez radio
sygnal Mayday i skierowal statek do portu w Abidzanie.
Pija, nie pracuja, Bawanturuja sie
yla sroda 11 grudnia 1996 roku, kiedy na biur- ku ambasadora Niemiec
w Republice Wybrzeza Kosci Sloniowej, Hansa Albrechta Schraepnela odezwal
sie telefon.
– Pamietasz, co stalo sie na frachtowcu “Bärbel” trzy lata temu? – uslyszal
w sluchawce glos kolegi z Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
– Owszem. Pamietam co nie- co… – odparl.
– Obawiam sie, ze bedziesz mialpodobnasprawe – przerwal mu rozmowca. –
Wlasnie dowie- dzialem sie, ze na frachtowcu “Janna” zabito dwoch naszych
ludzi. Ponoc zrobili to jacys Polacy. Bedziesz musial zajac sie sprawa… –
dodal i rozlaczyl sie po krotkim zreferowaniu zdarzenia.
Schraepnel spojrzal na zega- rek. Dochodzila godzina 18.
dramat na Statku
Rad nie rad pojechal do portu, jednak “Janny” jeszcze tam nie bylo. Statek
dotarl do Abidzanu dopiero w piatek i przedstawi- ciel miejscowych wladz,
mini- ster bezpieczenstwa Marcel Dibonan Kone, dokonal areszto- wania
podejrzanych. Ubranych w same tylko szorty Polakow zakuto w kajdanki i na
oczach zgromadzonych gapiow wypro- wadzono ze statku. Obaj wygla- dali na
zdruzgotanych sytuacja. Byli apatyczni i milczacy.
Swe zabiegi o prawo do udzialu w sledztwie ambasador Schraepnel zaczal
jeszcze przed zawinieciem “Janny” do portu. Miejscowym wladzom zaofero- wal
pomoc w dochodzeniu i po otrzymaniu zgody niemieccy policjanci brali udzial
w sledz- twie. Krotko po tym dokumenty sprawy przekazano prokuraturze w
Niemczech, a ta uznala, ze zbrodnia byla skutkiem gwaltow- nej sprzeczki,
do ktorej doszlo, gdy pijani polscy marynarze wtargneli na mostek
kapitanski.
Niemieckie media podobnie komentowaly sprawe i ubolewa- ly, ze male
towarzystwa zeglugo- we zatrudniac musza na swoich statkach slabo
przeszkolonych marynarzy z panstw Europy Wschodniej. Wedlug dzienni- karzy
ludzie ci pija na umor, wszczynaja awantury i zle wyko- nuja swoja prace, a
na dowod przytaczano nie tylko przypa-
dek “Janny”, ale tez frachtow- ca “Bärbel”. W sierpniu 1993 roku statek ten
ply- nal z ladunkiem rze- paku z Londynu do Rostocku. Poza nie- mieckim
kapitanem na jego pokladzie byla tylko cztero- osobowa rosyjska
zaloga. “Bärbel”
do portu prze- znaczenia nie dotarl. Odnaleziono go
dryfujacego nie- daleko wybrzezy Danii bez zywej duszy na pokla- dzie.
Dopiero po jakims czasie jakis kuter rybacki natknal sie na pochodzaca z
tego stat- ku lodz ratunkowa. Byl w niej jedyny ocalaly czlonek zalogi,
Andriej Lapin z 60 tys. marek w kieszeni. Poniewaz na pokla- dzie
frachtowca “Bärbel” odkry- to slady walki, grabiezy i pod- palenia, Lapin
oskarzony zostal o wymordowanie zalogi. Odbyl sie proces, sad musial go
jed- nak wypuscic na wolnosc, brak bylo bowiem dowodow na to, ze Rosjanin
dopuscil sie zarzu- canych mu czynow. Z wnioskiem o ekstrady- cje Pawla M.
i Jerzego D. wystapily zarowno wla-
dze niemieckie, jak i polskie, jednak sprawa okazala sie dosc
skomplikowana. Zbrodni doko- nano przeciez na wodach mie- dzynarodowych,
ofiarami byli Niemcy, a sprawcami obywatele Polski. Do tego skomplikowany
byl tez status prawny frachtow- ca. Statek byl wprawdzie nie- miecki, ale
plywal przeciez pod “tania bandera”. Z tego powo- du oba wnioski
rozpatrywano dosc dlugo i w efekcie, dopiero w lipcu 1997 roku, oskarzeni
sprowadzeni zostali do Polski.
Sprawa zajela sie prokuratura w Warszawie, poniewaz jednak wiekszosc
swiadkow mieszkala na Wybrzezu, wiec Pawla M. i Jerzego D. osadzono w
aresz- cie w Gdansku. Proces odbyl sie w maju 2000 roku i juz na wstepie
rozprawe utajniono. Powodem byla “mozliwosc naruszenia dobr osobistych
stron procesu”, jednak do opinii publicznej to i owo dotarlo. Podczas
rozpra- wy Jerzy D. zdradzil ponoc cos, czego wczesniej swym kolegom na
statku wzbranial sie powie- dziec. Zeznac mial, ze kapitan Claussen byl
homoseksualista i ze juz podczas wczesniejsze- go rejsu probowal sie do
niego dobierac. Podobnie zeznawal Pawel M. Twierdzil ponoc, ze to wlasnie z
powodu homosek- sualnych sklonnosci kapitana
doszlo do sprzeczki i bojki na pokladzie, chociaz jedna z gazet doniosla,
ze zbrodnia byla wyni- kiem rywalizacji pomiedzy kapi- tanem Claussenem i
Jerzym D. o wzgledy Pawla M.
Wyrok, ktory zapadl, byl surowy. Obaj oskarzeni skaza- ni zostali na 25 lat
wiezienia, jednak werdykt ten uchylo- no ze wzgledow formalnych.
Stwierdzono, ze podczas sledz- twa popelnione zostaly bledy i proces
wznowiono. Toczyl sie on w Sadzie Okregowym w Gdansku w czerwcu 2002 roku i
wtedy zapadl wyrok calkowi- cie odmienny od wczesniejsze- go. Obu
oskarzonym radykal- nie zlagodzono kare. Pawla M., ktorego sadzono za
zabicie kapi- tana Claussena, skazano na 8 lat wiezienia z mozliwoscia
ubie- gania sie o przedterminowe zwolnienie. Jerzego D. potrak- towano
surowiej. Oskarzono go o zabicie Klausa Claussena oraz Ulricha Bilkelbacha
i skazano na 12 lat wiezienia.
Odwolanie od takiego werdyk- tu sadu zlozyl pelnomocnik rodziny jednej z
ofiar. Uznal on, ze wyrok jest skandalicz- nie niski, jednak w marcu 2003
roku Sad Apelacyjny w Gdansku podtrzymal wymiar kary dla obu oskarzo- nych.
Sedziowie stwierdzili, ze choc w sledztwie popelnione zostaly bledy, to
jednak rozpo-
znanie sprawy bylo poprawne. Dlaczego sad tak radykal- nie zlagodzil wyrok,
tego nie podano, dlatego dzisiaj snuc mozna tylko przypuszczenia na temat
tego, co zdarzylo sie na pokladzie frachtowca “Janna” feralnej grudniowej
nocy 1996 roku. Przypuszczalnie po wyj- sciu z imprezy urodzinowej Pawel M.
udal sie na mostek kapitanski, by porozmawiac z Claussenem na temat Jerzego
D. Zamierzal odwiesc kapitana od zamiaru wydalenia kolegi ze statku, a
wtedy ten zaczal czynic mu “niemoralne propozycje” lub tez moze nawet
probowal sie do niego dobierac. Wtedy Polak zdenerwowal sie. Najwyrazniej
sadzil, ze kapitan chce z niego zakpic lub tez probuje go poni- zyc, wiec
podniesionym glo- sem zaczal czynic Claussenowi wymowki. Pojawienie sie
mechanika Bilkelbacha dodat- kowo zaognilo sprawe. Niemcy probowali
przywolac Pawla M. do porzadku, a ten zaczal sie bronic. Wybuchla gwaltowna
sprzeczka i wtedy ktos, byc moze Claussen, siegnal po noz (kapitan mial go
ponoc stale przy sobie). Wtedy z pomo- ca Pawlowi M. pospieszyl Jerzy D.
Mial on dosc sily, by powstrzymac starszych i mniej sprawnych Niemcow, tyle
ze najwyrazniej troche przesadzil. Wbrew wlasnym zamiarom uzyl zbyt duzo
sily, a tej mu przeciez
nie brakowalo.
Tylko zlamasy czytaja gazetke,a zaluja kasy (Na Smerfny Fundusz Gargamela)
STRONA INTERNETOWA: https://gazetka-gargamela.eu/
abujas12@gmail.com
http://
www.smerfnyfunduszgargamela.witryna.info/
http://www.portalmorski.pl/crewing/index.php?id=wiadomosci
http://MyShip.com
Jezeli chcesz sie zapisac na liste adresowa lub z niej wypisac, jak rowniez
dokuczyc Gargamelowi – MAILUJ abujas12@gmail.com
GAZETKA NIE DOSZLA: gazetka@pds.sos.pl
Dla Dobrych Wujkow Marynarzy:
(ktorzy czytajac gazetke pamietaja ze sa na swiecie chore dzieciaczki):
Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,
Krakow, ul. Wyslouchow 30a/43.
BNP Baribas nr 19 1750 0012 0000 0000 2068 7436
Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”
wplaty w EURO (przelew zagraniczny) PL72 1750 0012 0000 0000 2068 7452
(format IBAN)
wplaty w USD (przelew zagraniczny) PL22 1750 0012 0000 0000 2068 7479
(format IBAN)
wplaty w GBP (przelew zagraniczny) PL15 1750 0012 0000 0000 3002 5504
(format IBAN)
BIC(SWIFT) PPABPLPKXXX
Konieczny dopisek “MARYNARSKIE POGOTOWIE GARGAMELA”
Dla wypelniajacych PiT: Stowarzyszenie Pomocy Chorym Dzieciom LIVER,
numer KRS 0000124837:
“Wspomoz nas!”
teksty na podstawie Onet, TVN, Info Szczecin, Nadmorski, WP, Fakty
Sportowe, NATIONAL Geographic, Sport pl, Detektyw online, Poscigi pl