Dzien dobry – tu Polska – 11.09.2022

DZIEN DOBRY – TU POLSKA
SPORTOWY WEEKEND
Rok XX nr 246 (6507) 11 wrzesnia 2022r.
abujas12@gmail.com
http://www.smerfnyfunduszgargamela.witryna.info/
http://www.portalmorski.pl/crewing/index.php?id=wiadomosci

-Polscy siatkarze zatrzymani!
ZLOTA NA TRZECIM Z RZEDU MUNDIALU IE BEDZIE.
Zlamali opor USA i Brazylii, padli dopiero w zderzeniu z Wlochami,
ktorym urwali tylko seta. Nie obronili tytulu mistrzowskiego, ale
zdobyli wicemistrzowski – osiagniecie, biorac pod uwage okolicznosci,
rowniez imponujace
Rok 2014, Katowice – zloto. Rok 2018, Turyn – zloto. Rok 2022, znow
Katowice – srebro. Kolekcja niespotykana w calym polskim sporcie, ktory
w grach druzynowych do finalow prestizowych imprez nie zaglada wlasciwie
nigdy.
Polska – Wlochy 1:3 (22, -21, -18, -20). Sklad Polakow: Janusz, Sliwka,
Kochanowski, Kurek, Semeniuk, Bieniek oraz Zatorski (libero), Lomacz,
Kaczmarek, Fornal, Kwolek. Mecz o brazowy medal: Brazylia – Slowenia 3:1
(18, 18, -22, 18).

TENIS
Jesli final, to zyciowa forma. Iga Swiatek mistrzynia US Open!
Iga Swiatek pokonala w fantastycznym stylu Tunezyjke Ons Jabeur 6:2,
7:6(5) i zdobyla trzeci w karierze tytul wielkoszlemowy. Wygrala 10.
final z rzedu, w zadnym z nich nie przegrala seta.
Podczas ceremonii wreczenia trofeow Polka zwrocila sie do Jabeur,
mowiac: “Ons, jestem pewna, ze jeszcze wiele razy mnie pokonasz”.
Otrzymujac czek na 2,6 mln dol. (brutto), wtracila: “Dobrze, ze nie w
gotowce…” Swoj sztab szkoleniowy przeprosila, przyznajac, ze bywa
czesto bardzo trudna i uparta. – A wiem, ze przeciez wy wiecie lepiej…
– zapewnila. Przyznala tez, ze nie miala wielkich oczekiwan przed
turniejem, powiedziala o bardzo wyczerpujacym sezonie.
– No wiecie, Iga nie przegrywa finalow – mowila Jabeur po polfinale, dwa
dni przed decydujacym meczem US Open. Miala racje prawie w stu
procentach – liczac lacznie z rozegranymi dawno temu turniejami ITF,
tymi nizszej rangi, Swiatek przed sobotnim spotkaniem wygrala 16 z 17
takich pojedynkow. Przegrala tylko swoj pierwszy final WTA, jeszcze w
2019 r. Z Tunezyjka grala o 10. z rzedu finalowe zwyciestwo.
Statystyki rywalki wygladaly gorzej – dziewiec finalow WTA, szesc
porazek, w tym jedna swieza. W lipcu Jabeur po raz pierwszy wystapila w
finale Szlema, wygrala pierwszego seta, lecz po kolejnych dwoch plakala
(mistrzynia Wimbledonu zostala Jelena Rybakina).
Szybko wywalczyla sobie kolejna szanse, ale nie dosc, ze przeciwniczka
byla liderka rankingu, to jeszcze – poniewaz final Wimbledonu byl chwile
temu, mogl sie “nie zagoic” – musiala jakos nie dopuscic do glowy
pytania: “Znow jestem tak blisko najcenniejszego tytulu, jesli i tym
razem sie nie uda?”. Bo takie, gdy sie pojawia w czasie gry, moze
wywolywac zaklocenia, psuc czucie pilki.
Z tego Jabeur slynie, pilke czuje wrecz czarodziejsko. Wyczuciem,
technika i finezja nadrabia to, ze nie jest wielka atletka.
Zostala przelamana juz w swoim pierwszym gemie serwisowym, nie wygrala w
nim zadnej akcji, popelnila podwojny blad serwisowy. Z trudem dobiegala
do soczystych uderzen rozpedzonej od pierwszego punktu Swiatek. Juz po
osmiu minutach bylo 3:0 dla 21-letniej Polki.
Po czterech gemach bylo 3:1, w kolejnym Jabeur zacisnela mocno piesc po
wygranej w koncu w efektownym stylu akcji. Chwile pozniej zagrala
kapitalnie bekhendem wzdluz linii. A pozniej forhendem nie do obrony.
Przelamala nasza reprezentantke.
Ale pozniej znow stracila serwis, poniewaz Swiatek grala jeszcze lepiej,
jeszcze efektowniej. Kilka razy skuteczniej niz w poczatkowej fazie
turnieju, gdy jeszcze byla wyraznie “rozregulowana” (w drugiej polowie
sezonu grala malo, a przed nowojorskim turniejem – przecietnie). Jabeur
przy siatce popelnila nieledwie wstydliwy jak na swoje standardy blad,
przegrywala 2:5.
W kolejnym gemie, przy swoim serwisie, Jabeur, od najblizszego
poniedzialku wiceliderka rankingu, wygrala tylko jedna akcje. Swiatek
pokonala ja w pierwszej partii 6:2. Rozgrywala perfekcyjny mecz. Akurat
w finale, akurat w Nowym Jorku, na najwiekszym korcie na swiecie,
mogacym pomiescic prawie 25 tysiecy widzow. Wszystko to kilka miesiecy
po 21. urodzinach.
Po polfinalowym zwyciestwie nad Aryna Sabalenka Swiatek zostala pierwsza
tenisistka od 2013 r., ktora w jednym sezonie awansowala do finalu
Rolanda Garrosa (korty ziemne) oraz US Open (korty twarde). Powtorzyla
osiagniecie Sereny Williams (wygrala oba te finaly, Swiatek ostatecznie
tez) – nie po raz pierwszy w tym sezonie. Jedna z kibicek napisala na
Twitterze, widzac duzo statystyk z nazwiskami Polki i Amerykanki obok
siebie, ze “Pierwsza od czasow Sereny” to juz drugie imie Swiatek. Jako
“pierwsza od czasow Williams” wygrala ponad 30 meczow z rzedu
(Amerykanka 34 w 2013, Polka – 37 w 2022), jako pierwsza od czasow
Sereny wygrala w jednym sezonie 19 setow do zera (Williams 25 w 2013 r.,
Swiatek – na razie 19), jako pierwsza od czasow Williams (2013-14)
zwyciezyla w czterech turniejach z rzedu. Zostala tez pierwsza po
Williams (2014) liderka rankingu w finale US Open.
To, czyje osiagniecia powtarza w tym roku Swiatek, wyjasnila dobrze i w
swoim stylu ona sama. Mowila o Williams niedawno z okazji
prawdopodobnego – to jeszcze nie jest przesadzone – zakonczenia kariery
przez Amerykanke. Zanim zrobily sobie wspolne zdjecie na nowojorskich
kortach, dawal do zrozumienia: “Jestem raczej niesmiala i kiedy na nia
patrze, to zapominam, ze jestem liderka rankingu. Patrze i mysle: ‘Wow,
Serena’. I czuje sie jak dziecko z przedszkola.”
W drugim gemie drugiego seta Jabeur po jednym z bledow rzucila lekko
rakieta o kort, byla bezradna w starciu z tak grajaca Swiatek. Polka
znow przelamala Tunezyjke, wyszla na prowadzenie 2:0. Tym razem 3:0 bylo
po 20 minutach.
Ale po siedmiu gemach bylo juz 3:4, a po osmiu – remis. W kolejnym, przy
serwisie Swiatek, Jabeur wyszla na prowadzenie 40:15. Polka jednak nie
dala sie przelamac, objela prowadzenie 5:4. A pozniej znow byl remis.
Nastepnie Jabeur obronila meczbola, doprowadzila do tie-breaka i zaczela
go od znakomitego bekhendu wzdluz linii.
Po czterech akcjach byl remis. Po szesciu Polka wygrywala 4:2, Jabeur po
swojej pomylce az wykopala pilke w trybuny. I zdobyla trzy nastepne
punkty, wyszla na prowadzenie 5:4. Swiatek wyrownala po kapitalnym
forhendzie wzdluz linii. Po bledzie Tunezyjki wyszla na prowadzenie 6:5,
miala kolejna pilke meczowa.
Spotkanie trwalo godzine i 53 minuty, najlepsza tenisistka na swiecie
zwyciezyla 6:2, 7:6(5). Wygrala siodmy turniej w sezonie, jest “pierwsza
od czasow Sereny” (2014), ktora w jednym roku wywalczyla tyle tytulow.
Zdobyla trzecie wielkoszlemowe mistrzostwo, pierwsze na kortach innych
niz te im. Rolanda Garrosa w Paryzu. Rozplakala sie ze szczescia.

SIATKOWKA
“Brazylia tez powalona. Polscy siatkarze znow w finale mistrzostw
swiata!”-Rafal Stec
Nasi siatkarze toczyli z Canarinhos zaciekla, rownorzedna walke, by w
piatym secie wpasc w trans. Zmieniali sie tylko glowni bohaterowie
spektaklu. W niedziele Polacy beda bronic zlota mistrzostw swiata –
przed Wlochami.
Gospodarze rozgrywanych w katowickim Spodku polfinalow bronia tytulu
mistrzow swiata drugi raz z rzedu, ale Brazylijczycy tez maja
oszalamiajaca przeszlosc. Na mundialach w XXI wieku zawsze dofruwali do
ostatniego meczu. Brali albo zloto, albo przynajmniej srebro.
Tym razem wezma co najwyzej braz. Mieli pecha, bo zbyt wczesnie zderzyli
sie z ekipa Nikoli Grbicia. Na nia jest na razie tylko jedna metoda –
trzeba jej mianowicie unikac.
W pozne sobotnie popoludnie najpierw zdawalo sie, ze Polacy obrali
strategie prawie identyczna jak w cwiercfinale z USA – wtedy zaczeli
perfekcyjnie, teraz jeszcze perfekcyjniej. Postanowili natychmiast
przyskrzynic obu glownych brazylijskich bombardierow – podbili atak
Yoandry’ego Leala, zablokowali Wallace’a, uciszyli obie najwieksze lufy.
Ideal trwal jednak tylko kilka chwil. Nasi siatkarze blyskawicznie
poczuli – my na trybunach wlasciwie tez – ze Canarinhos zamierzaja
uderzac mocniej, skakac wyzej i reagowac szybciej niz Amerykanie.
Odrobili straty, uciekli na dystans kilku punktow i gospodarze nawet
przez ulamek sekundy nie mieli szans, by ich doscignac. Na prawym
skrzydle szalal Wallace, ktorego poczatek zupelnie nie zdeprymowal, a
jego koledzy na przeciwleglej flance fizyczna sile laczyli z
blyskawicznym przetwarzaniem danych – gdy watpili w skutecznosc ataku,
delikatnie opierali pilke o polski blok i ponawiali probe.
Byli sprytniejsi, mieli bezdyskusyjna przewage. Znaczniejsza, niz
sugeruje wynik, minimalne 25:23 – Polacy zawdzieczaja go troche
szczesciu, a troche fantastycznej defensywnej paradzie Kamila Semeniuka,
ktory przy pierwszym setbolu podbil pilke nie do podbicia.
Zanosilo sie na potworny wieczor cierpien, nic dziwnego. Osiagnelismy
pulap polfinalu, tutaj moze sie wydarzyc juz wszystko, faworyci istnieja
tylko teoretycznie. Na pewno wiedzielismy jedno: jesli Brazylijczycy
znow przegraja, to ostatecznie znienawidza mecze z nasza reprezentacja,
beda sie kurczyc na sam jej widok.
Przegrali z Polska w finale mundialu 2014, oberwali w finale z roku
2018. Oba rezultaty swiat przyjal jako sensacyjne, Canarinhos przerwali
fantastyczna serie z pierwszej dekady biezacego stulecia, podczas ktorej
trzykrotnie zdobywali zloto (2010, 2006, 2002) – zsuneli sie na poziom
srebra, bo narodzilo sie nowe siatkarskie mocarstwo, nadwislanskie.
Mocarstwo poteznialo i poteznialo, az hierarchia sie odwrocila, tym
razem to Polacy uchodzili za faworytow. I ze wzgledu na forme w
ostatnich meczach, i z powodu miejsca rozgrywania turnieju. Jednak czuc
pewnosc siebie przed starciem z Brazylia byloby czyms gorszym niz blad,
byloby glupota. To ekipa juz podstarzala, ale dowodzona przez weteranow,
ktorzy w sporcie widzieli i przezyli wszystko, tymczasem wsrod Polakow
istotne role odgrywa kilku miedzynarodowych debiutantow (rozgrywajacy
Janusz, przyjmujacy Tomasz Fornal) czy siatkarzy obytych z powaznymi
imprezami tylko troche (Semeniuk).
Niepokoj wiec byl, zwlaszcza ze naszej druzynie od dawna nie zdarzyl sie
slabszy dzien. Wygrala wszystkie piec meczow na mundialu, wygrala oba
poprzedzajace go sparingi, wygrala wszystkie trzy spotkania Memorialu
Wagnera. Ba, rzadko gubila chocby sety. Jak dlugo moze trwac passa bez
skazy?
Po inauguracyjnej partii mozna bylo pomyslec, ze Polacy wreszcie wpadli
w dolek. W kolejnej oddawali jednak ciosy z takim impetem, ze huczaly
nam w glowie slowa Kurka z czwartkowej nocy. “Zwyciestwo lezalo na
siatce i raz przetaczalo sie na jedna, a raz na druga strone” –
opowiadal kapitan reprezentacji o szalenstwie pieciosetowego
cwiercfinalu z USA.
Teraz zobaczylismy, jak ufa mu rozgrywajacy. Mariusz Janusz, ktory
dotychczas rozdzielal pilke w zrownowazony sposob miedzy wszystkich
zawodnikow, w pierwszym secie w az polowie przypadkow poslal ja do
Kurka. I sie nie zawodzil, nasz nadeksploatowany atakujacy przez caly
mecz utrzymywal skutecznosc albo znakomita, albo przyzwoita. A gdy przed
Brazylijczykami wyrosl z kazda akcja ruchliwszy polski blok, rywale
zaczeli sie wahac, podnosili pilke wyzej, wyrzucali ja w aut. I w
drugiej partii, w ktorej w ofensywny amok wpadl Aleksander Sliwka, to
Polacy mkneli po zwyciestwo – wysokie – ze swoboda, z usmiechami na ustach.
Im dluzej trwala walka, tym chetniej gospodarze starali sie przechytrzyc
Canarinhos sposobem. Zamiast zbijac, lekko tracali pilke, przerzucajac
ja nad brazylijskimi rekami; szukali atakow po ostrym skosie; nawet
dragal Kurek rezygnowal czasami z sily, by zaskoczyc przeciwnikow
parabola serwisu subtelniejszego.
Znow jednak – trzymajac sie poetyki kapitana – zwyciestwo tanczylo nad
siatce i nie moglo podjac decyzji, na ktora strone sie sturlac. W
trzecim secie obie strony weszly w zwarcie nakazujace przypuszczac, ze
beda balansowac wokol remisu do ostatniej akcji – przynajmniej dopoty,
dopoki w powietrzu nie zawisnal zbijajacy z drugiej linii Semeniuk.
Teraz on dal indywidualny show.
Trwalo przedstawienie, w ktorym wszyscy nasi skrzydlowi chcieli dac swoj
solowy popis, chocby przez pare chwil – albo inaczej: scenariusz pisal
rozgrywajacy. Najpierw blysnal Kurek, nastepnie nad siatka wirowala lewa
dlon Sliwki, az wreszcie naginac prawa fizyki jal Semeniuk. I stopniowo
nabieralismy przekonania, ze gospodarze dysponuja arsenalem zbyt
bogatym, by Brazylia byla w stanie sie przeciwstawic. Ze wiecej kunsztu
buzuje po ich stronie siatki.
Canarinhos za bardzo zzyli sie z zabawa w finaly mundialu, by
zrezygnowac z tie-breaka. A przed piatym setem musieli miec swiadomosc,
ze nastaje moment, w ktorym to oni zyskuja przewage – kierowal nimi juz
nie 26-letni Fernando, lecz o pelna dekade starszy Bruno Rezende,
multimedalista utytulowany wrecz bajecznie. I rzeczywiscie, choc Polacy
rozpoczeli swietnie, to w kryzysie Marcin Janusz wystawial pilke Kurkowi
seryjnie i nazbyt nachalnie, rywale zaczeli przesuwac sie w jego
kierunku bez chwili wahania.
A jednak Brazylijczycy pekli, w decydujacych scenach wszystkich zaslonil
Sliwka – jedyny, ktorego pozycje w podstawowej szostce kwestionowano.
Grbic uporczywie na niego stawial i mial racje, ulamek sekundy po
ostatnim dotknieciu lezala na nim polowa druzyny. Reszta skakala z takim
wigorem, jakby piec setow nie okradalo z energii, lecz jej dodawalo.
Nasi siatkarze ponownie wlecieli do finalu i wiedza juz, ze obie
tegoroczne imprezy zakoncza wystrojeni w medale – po brazie Ligi Narodow
na ich szyjach zawisnie przynajmniej srebro mundialu. Oni wlasnie
dlatego lideruja globalnemu rankingowi FIVB, ze na podium staja czesciej
niz jakakolwiek inna druzyna narodowa w meskiej siatkowce, imponujacy
bilans z ostatnich lat psuje im tylko nieszczesne 2:3 w cwiercfinale
igrzysk w Tokio.
W biezacym sezonie tez fruwaja wysoko, choc reprezentacja wymyslala sie
na nowo – pod przywodztwem nowego trenera, z nowym kapitanem i nowym
rozgrywajacym, bez ofensywnego lidera Wilfredo Leona. Wpadki miewa
bardzo rzadko, w ostatnich 17 meczach (o stawke i towarzyskich)
przegrala tylko raz, z USA w polfinale Ligi Narodow. Juz wziela zreszta
srogi odwet na Amerykanach, podczas MS pokonala ich dwukrotnie. Druzyna
bez granic, nienasycona i zachlanna. Pozostaje tylko rzucic sie w
niedzielny wieczor na trzecie mundialowe zloto z rzedu.
Polska – Brazylia 3:2 (-23, 19, 20, -21, 12). Sklad Polakow: Janusz,
Sliwka, Kochanowski, Kurek, Semeniuk, Bieniek oraz Zatorski (libero),
Lomacz, Kaczmarek, Fornal. Drugi polfinal: Wlochy – Slowenia 3:0 (21,
22, 21).

ZUZEL
“Bartosz Zmarzlik wygrywa w Vojens. Mistrzostwo swiata na wyciagniecie
reki”-Michal Wilgocki
Przez caly turniej nie blyszczal, a w finale jechal z najgorszego
mozliwego pola startowego. Mimo to Bartosz Zmarzlik w decydujacym
wyscigu pojechal bezpardonowo, ostro i zdecydowanie. I jeszcze
powiekszyl juz i tak spora przewage nad drugim w klasyfikacji generalnej
Leonem Madsenem.
Na zaledwie dwa turnieje przed koncem Zmarzlik prowadzi w wyscigu o
zuzlowe mistrzostwo swiata z przewaga 20 punktow. Dokladnie tyle mozna
zdobyc w pojedynczym turnieju. Oznacza to, ze jezeli za tydzien w
M�Alilli w Szwecji Polak przyjedzie przed Leonem Madsenem, po raz
pierwszy od lat mistrza swiata poznamy juz w przedostatniej odslonie cyklu.
Zawody w Vojens Bartosz Zmarzlik zaczal niefrasobliwie. W pierwszym
wyscigu wyszarpal jeszcze drugie miejsce, ale w kolejnym przyjechal
ostatni i po dwoch seriach byl poza polfinalami. W kolejnych biegach
przywozil jednak juz same pierwsze oraz drugie miejsca i awansowal do
polfinalow. W polfinale takze nie wyszedl dobrze ze startu, ale na
dystansie po szalenczej akcji wywalczyl drugie miejsce, premiowane
awansem. Zdaniem komentatorow, gdy Zmarzlik minal Doyla na trasie, de
facto przypieczetowal trzecie zloto w karierze – choc formalnie trzeba
jeszcze na to poczekac.
Zawody w Danii nie byly ekscytujace. Scigania na trasie bylo niewiele. W
wiekszosci biegow decydowal start, a precyzyjniej – pole startowe.
Najlepiej radzili sobie zuzlowcy jadacy albo tuz przy krawezniku albo
przy samej bandzie. Dlatego gdy Zmarzlikowi w finale zostalo pole C –
drugie od bandy – trudno bylo spodziewac sie wiekszych sukcesow. Mimo to
mistrz swiata pokazal klase. Jeszcze po wyjsciu ze startu jechal kask w
kask z Anglikiem Robertem Lambertem, ale zaraz na pierwszej prostej
wywiozl go szeroko, nie zostawil zbyt wiele miejsca i przemknal do
przodu. Zdobytego prowadzenia nie oddal do konca. Lambert byl drugi,
Madsen trzeci, a Patryk Dudek nie zmiescil sie na podium.
Pechowo zawody zakonczyly sie dla Daniela Bewleya, trzeciego zawodnika w
klasyfikacji generalnej i zwyciezcy dwoch poprzednich rund. Bewley w
ostatnim swoim wyscigu wjechal w tasme i stracil szanse na awans do
polfinalow. A takze sporo punktow do prowadzacej dwojki.
O turnieju bedzie chcial tez jak najszybciej zapomniec Maciej Janowski,
ktory w pieciu startach uciulal lacznie cztery oczka i zajal
przedostatnie miejsce.
Kolejne zawody 17 wrzesnia w M�Alilli w Szwecji. Cykl Speedway Grand Prix
zakonczy sie 1 pazdziernika w Toruniu.

KOSZYKOWKA
“Polscy koszykarze w cwiercfinale mistrzostw Europy po bardzo zacietym
meczu z Ukraina”-Milosz Romanski
Reprezentacja Polski okazala sie lepsza od objawienia EuroBasketu
Ukrainy, dzieki czemu awansowala do cwiercfinalu – pierwszy raz w XXI
wieku. I przejela miano rewelacji turnieju.
Koszykarska reprezentacja Polski tak blisko czolowej osemki Europy nie
byla juz ponad dekade. Na czterech ostatnich EuroBasketach nasi
reprezentanci plasowali sie w drugiej dziesiatce, w szeregu z
europejskimi sredniakami. Za takiego tez zostali wiec powszechnie
uznani. W XXI wieku tylko raz wskoczyli do najlepszej dziesiatki ME – w
2009 roku, gdy na parkiecie w bialo-czerwonych barwach hasal jeszcze
25-letni Marcin Gortat. Zajeli wowczas dziewiata pozycje. Z kolei w
cwiercfinale ostatni raz znalezli sie cwierc wieku temu, punkty zdobywal
wtedy Adam Wojcik.
Renome kadry poprawil w ostatnich latach znakomity koszykarski mundial w
Chinach w 2019 roku. Polacy wygrali wszystkie trzy mecze grupowe, a
nastepnie niespodziewanie pokonali Rosje, dzieki czemu uzyskali
przepustke do cwiercfinalu. I choc od tamtej pory zawsze schodzili w
Chinach z boiska pokonani – przez Hiszpanow, Czechow oraz Amerykanow –
zaskarbili sobie sympatie kibicow. Osme miejsce na MS bylo niewatpliwie
sukcesem bardzo powaznym w historii polskiej koszykowki
Kto – poza koszykarzami – zamyka klamra mundial 2019 i trwajacy
EuroBasket? Mike Taylor, selekcjoner kadry do wrzesnia 2021 r., pod
wodza ktorego Polacy znalezli sie w gronie osmiu najlepszych ekip globu.
Amerykanski trener pojawil sie w berlinskiej hali Mercedes-Benz Arena
juz jako komentator z ramienia Miedzynarodowej Federacji Koszykarskiej FIBA.
Na drodze Bialo-Czerwonych do cwiercfinalu ME stala Ukraina, rewelacja
turnieju, prowadzona przez wybitnego koszykarskiego stratega Lotysza
Ainarsa Bagatskisa, ktory jako zawodnik pod koniec lat 90. bronil barw
Bobrow Bytom. Wystapil nawet w meczu gwiazd polskiej ekstraklasy, a
takze wygral konkurs rzutow za trzy punkty. Rownie dobrze wiedzie mu sie
w karierze trenerskiej, ma w swoim CV ponad 70 obejrzanych z lawki
trenerskiej meczow Euroligi.
Teraz piastuje funkcje szkoleniowca reprezentacji Ukrainy, kraju
pograzonego w wojnie z Rosja. Ukrainscy koszykarze pamietaja o swoich
rodakach, rowniez tych znajdujacych sie na wojennym froncie.
“To naprawde trudny czas dla Ukrainy, dla naszego kraju, a takze dla
naszej druzyny. Nie jest latwo skupic sie tylko na koszykowce. Bedziemy
walczyc w kazdym meczu. To wlasnie moge obiecac – deklarowal
rozgrywajacy Denys Lukaszow cytowany przez Associated Press.
Slowa Lukaszowa – niestety dla Bialo-Czerwonych – znalazly potwierdzenie
na boisku. 33-latek byl w pierwszej polowie jedynym zawodnikiem swojej
druzyny, ktory pojawil sie na placu gry, ale nie zdobyl punktow. Jego
koledzy wysmienicie dzielili sie pilka, korzystajac z luk w defensywie
Polakow, a takze wyprowadzali blyskawiczne kontrataki. Sam Lukaszow
rozdal do przerwy piec asyst.
Zaskakujaco niewidoczni byli Oleksij Len i Swiatoslaw Mychajluk, dwaj
koszykarze klubow NBA, skutecznie zneutralizowani przez Aleksandra
Balcerowskiego i Mateusza Ponitke. Jednak sam Ponitka rowniez nie mogl
sie rozkrecic, trafil w pierwszej polowie ledwie jeden z osmiu oddanych
rzutow. Do szatni w lepszych humorach schodzili wiec Ukraincy, ale ich
prowadzenie bylo nieznaczne – 45:42.
Dopiero po zmianie stron Mychajluk zaczal regularniej punktowac. W
jednej z akcji widowiskowo zapakowal pilke do kosza nad szukajacym bloku
Balcerowskim. Ale po polskiej stronie przebudzil sie Ponitka, ktory gral
jak w transie. Nie dosc, ze w kluczowych momentach umieszczal pilke w
koszu przeciwnika, wylewal tez siodme poty w obronie. Zreszta jak caly
zespol.
Pod koniec trzeciej kwarty Polacy zaczeli przejmowac inicjatywe.
Dolaczyli A.J. Slaughter, a takze Michal Sokolowski, ktory trafil dwie
niezwykle istotne “trojki”. Po drugiej z nich – oczywiscie poprzedzonej
precyzyjnym podaniem Ponitki – Bialo-Czerwoni odskoczyli na szesc
punktow (84:78), a doslownie chwile pozniej, gdy z dystansu przymierzyl
sam Ponitka, prowadzenie uroslo do dziewieciu punktow (87:78).
Ukraincy przez ponad trzy minuty pozostawali bez trafienia z gry.
Dopiero na 150 sekund przed koncem rzutem spod obreczy popisal sie Issuf
Sanon. Choc nasi wschodni sasiedzi zdolali zblizyc sie na 86:88, to
Polacy zachowali trzezwosc umyslu. Na linii rzutow osobistych
Slaughterowi nie zadrzal nadgarstek, a po akcji 2+1 Michala
Sokolowskiego polska lawka rezerwowych niemalze oszalala z radosci.
Stalo sie jasne, ze tego meczu zespol Igora Milicicia juz nie przegra.
I nie przegral. Pokonal Ukraine 94:86, dzieki czemu awansowal do
cwiercfinalu EuroBasketu. W nim zmierzy sie ze Slowenia i wielkim Luka
Donciciem, gwiazda NBA. Poczatek tego meczu w srode 14 wrzesnia o godz.
20.30.
– Wychodzi na to, ze polska koszykowka nie jest na tak niskim poziomie –
usmiechal sie po spotkaniu przed kamera TVP Sport Ponitka. Wtorowal mu
wyraznie wzruszony Balcerowski, kolejny architekt sukcesu reprezentacji
Polski. Bialo-Czerwoni znalezli sie w czolowej osemce Europy po raz
pierwszy od 1997 roku. Wowczas skonczyli turniej na siodmym miejscu. Czy
teraz ten wynik poprawia?
Polska – Ukraina 94:86
Kwarty: 24:21, 18:24, 27:22, 25:19
Polska: Slaughter 24 (4), Ponitka 22 (2), Balcerowski 14 (2), Sokolowski
13 (2), Cel 4 oraz Garbacz 6 (1), Dziewa 5, Michalak 4, Schenk 2,
Zyskowski 0, Kolenda 0, Olejniczak 0.
Ukraina: Mychajluk 12, Len 9 (1), Bliznjuk 7 (1), Herun 3, Lukaszow 2
oraz Bobrow 15 (3), Pustovyi 13, Sanon 13 (2), Tkaczenko 10 (2), Sydorow
2, Zotow 0.

PILKA NOZNA
EKSTRAKLASA 9 KOLEJKA
Warta Poznan-Zaglebie Lubin 2-2
Widzew Lodz-Cracovia 2-0
Slask Wroclaw-Lechia Gdansk 2-1
Radomiak-Wisla Plock 2-0
Gornik Zabrze-Piast Gliwice 3-3
Miedz Legnica-Korona Kielce 2-2
Pogon Szczecin-Lech Poznan 2-2
Rakow Czestochowa-Legia Warszawa 4-0
W poniedzialek Jagiellonia Bialystok-Stal Mielec
1.Wisla Plock 17pkt
2.Pogon 17pkt
3.Legia 17pkt
4.Rakow 16pkt
5.Radomiak 14pkt
6.Cracovia 13pkt
7.Stal Mielec 13pkt
8.Widzew 13pkt
9.Slask 12pkt
10.Lech 11pkt
11.Korona 11pkt
12.Warta 11pkt
13.Gornik 10pkt
14.Piast 10pkt
15.Zaglebie Lubin 10pkt
16.Jagiellonia 9pkt
17.Miedz 5pkt
18.Lechia 4pkt
Trudno logicznie wytlumaczyc, w jaki sposob zespol Lechii Gdansk
przegral wyjazdowe spotkanie ze Slaskiem Wroclaw. Po dobrej pierwszej
polowie w drugiej otarl sie o pilkarski surrealizm – celowal w tym Dusan
Kuciak – i ostatecznie przegral 1:2.
To byl mecz dwoch najwiekszych chyba rozczarowan obecnego sezonu, a juz
w ostatnich tygodniach oba zespoly prezentowaly sie wrecz tragicznie.
Nie moze wiec dziwic, ze utknely w strefie spadkowej i ich bezposrednie
starcie juz na tak wczesnym etapie rozgrywek mialo ogromny ciezar gatunkowy.
Trener Lechii Maciej Kalkowski po poprzednim meczu z Warta Poznan
przyznal, ze jego zespol bardzo slabo wygladal w ofensywie. Jednak na
spotkanie ze Slaskiem wystawil niemal identyczny sklad, przeprowadzil
tylko jedna zmiane – zamiast Flavio Paixao od poczatku zagral Joeri de
Kamps. Teoretycznie byla to zmiana defensywna, jednak tak naprawde
obecnosc Holendra miala bardzo duze znaczenie dla sposobu gry
gdanszczan. Rozgrywajacy pilke z glebi pola de Kamps bardzo dobrze
rozprowadzal akcje swojego zespolu, przede wszystkim potrafil umiejetnie
je przyspieszac. Obok niego dobrze prezentowal sie takze Maciej Gajos,
wiec nareszcie srodek pola Lechii prezentowal sie co najmniej niezle.
Widac bylo pomysl, pojawily sie elementy gry kombinacyjnej, a nawet
dynamika, czego tak brakowalo w poprzednich meczach.
Bardzo aktywna byla przy tym lewa strona z Rafalem Pietrzakiem i
Conrado. I wlasnie ta flanka od poczatku ciagnely grozne akcje gosci,
ktorzy od poczatku przejeli inicjatywe. Juz w pierwszych minutach Lechia
powinna objac prowadzenie. Kacper Sezonienko ladnie wyszedl do swietnego
prostopadlego zagrania Conrado, jednak majac przed soba tylko Michala
Szromnika, fatalnie skiksowal i pilka ledwo dotoczyla sie do rak
bramkarza Slaska.
Lechia wciaz atakowala i dosc szybko dopiela swego. Po krotkim
rozegraniu rzutu roznego Gajos zdecydowal sie na strzal spoza naroznika
pola karnego i przymierzyl idealnie w samo okienko. To byl naprawde
piekny gol, ale radosc pomocnika Lechii trwala krotko. Powtorki pokazaly
bowiem, ze chwile przed strzalem Gajosa w polu karnym Slaska Michal
Nalepa wyraznie odpychal jednego z rywali. Teoretycznie nie mialo to
wplywu na przebieg akcji, jednak sedzia spotkania Lukasz Kuzma po
obejrzeniu powtorki nie mogl podjac innej decyzji niz anulowanie gola.
Wielki pech Gajosa, ale gwoli sprawiedliwosci trzeba przyznac, ze rzutu
roznego, po ktorym padla bramka, byc nie powinno, gdyz przed wyjsciem
pilki poza boisko ostatni dotykal jej Lukasz Zwolinski.
Jednak goscie wciaz szukali swojej szansy. Grali agresywnie, po stracie
pilki szybko doskakiwali do rywala. Gajos i de Kamps przy pomocy
Jaroslawa Kubickiego calkowicie zdominowali srodek pola. Najczesciej
pchali akcje lewa strona, gdyz tam dostrzegli slabszy punkt wroclawskiej
defensywy (czyli Martina Konczkowskiego). W 29. minucie Conrado ostro
dosrodkowal w pole karne, a zamykajacego akcje Gajosa uprzedzil obronca
Slaska Patryk Janasik. Zrobil to jednak na tyle pechowo, ze skierowal
pilke do wlasnej bramki.
Zatem Lechia, choc nieco szczesliwie, to w pelni zasluzenie objela
prowadzenie. Malo tego mogla nawet podwyzszyc wynik, kiedy po strzale
Nalepy z najblizszej odleglosci dobra interwencja popisal sie Szromnik.
Paradoksalnie po pierwszych 45 minutach bardziej niezadowoleni mogli byc
ci, ktorzy schodzili do szatni prowadzac.
Slask przed przerwa prezentowal sie wrecz tragicznie, wydawalo sie wiec,
ze Lechia po zmianie stron bedzie w dalszym ciagu kontrolowac przebieg
meczu. Jednak goscie od poczatku dali sie zepchnac do defensywy, dlugimi
momentami wlasciwie nie opuszczali wlasnej polowy. Zespol z Wroclawia
wciaz nie pokazywal nic wielkiego, ale jednak kilka razy zagrozil bramce
Lechii, glownie po strzalach z dystansu. Dwukrotnie probowal Patrick
Olsen, potem John Yeboah, ale Dusan Kuciak byl czujny.
Jednak w 71. minucie, po kolejnym strzale z dystansu Erika Exposito byl
juz bezradny. W tej sytuacji nie popisal sie Kristers Tobers, ktory
niewiele wczesniej zastapil kontuzjowanego Nalepe.
W miedzyczasie na boisku pojawil sie Flavio Paixao, ktory dal naprawde
slabiutka zmiane, a co gorsza byc moze zabral gola innemu rezerwowemu
Christianowi Clemensowi. Niemiec uderzyl z bliskiej odleglosci, ale na
drodze pilki stanal bedacy na spalonym Portugalczyk. Gdyby nie zaplatal
sie na linii strzalu, Szromnik mialby wielkie problemy ze skuteczna
interwencja.
Prawdziwa groteska w wykonaniu gosci dopiero miala sie jednak zaczac, a
w roli glownej wystapil Kuciak. Kapitan Lechii w koncowce spotkania
dwukrotnie zachowal sie wrecz katastrofalnie i jest to naprawde lagodne
okreslenie, gdyz na usta cisna sie duzo mocniejsze epitety.
Najpierw przy rzucie roznym dla Slaska, nie wiedziec czemu, poczul sie
jak zapasnik, chwycil Yeboaha za szyje i bezceremonialnie powalil go na
ziemie. O czym w tym momencie myslal Slowak? Na co liczyl? Sedzia Kuzma
co prawda nie zauwazyl calego zdarzenia, ale jest jeszcze przeciez VAR.
Po analizie decyzja nie mogla byc inna – rzut karny.
Do pilki podszedl Exposito, ale jego mocny strzal w swietnym stylu
obronil Kuciak! Od zera do bohatera? A gdzie tam! Kilkadziesiat sekund
pozniej bramkarz Lechii popelnil kolejny tragiczny w skutkach blad. Po
dosrodkowaniu Victora Garcii zaliczyl tzw. pusty przelot, a pilka odbila
sie od glowy Konrada Poprawy i wpadla do siatki.
To bylo chyba najbardziej szalone, ale i najgorsze kilka minut w
karierze Slowaka. Za chwile w jego slady poszedl Mario Maloca. Chorwat
na podsumowanie tej koszmarnej koncowki w wykonaniu Lechii w idiotyczny
i bezmyslny sposob brutalnie sfaulowal Nahuela Leive i jak najbardziej
zasluzenie zobaczyl czerwona kartke.
Zbitke tak irracjonalnych zachowan pilkarzy Lechii wytlumaczyc nie
sposob. Ich postawa w drugiej polowie zakrawa na maly sabotaz i naprawde
ciezko pojac, co wydarzylo sie na stadionie we Wroclawiu. Sytuacja
zespolu robi sie coraz gorsza, zakopal sie on na ostatnim miejscu w
tabeli i wciaz nie widac nadziei na wyjscie z dolka. Skoro przegrywa sie
taki mecz, z rywalem, ktorego przez 45 minut wlasciwie nie ma na boisku,
a potem niemal prezentuje mu sie zwyciestwo, to gdzie jest nadzieja?
Podobno umiera ostatnia…
Lechia: Kuciak Z – Stec Z, Nalepa (66. Tobers), Maloca CZ, Pietrzak – de
Kamps Z (66. Kaluzinski), Kubicki – Sezonienko (64. Clemens), Gajos (78.
Terrazzino), Conrado Z – Zwolinski (66. Flavio Paixao).

-Pilkarze Pogoni Szczecin w drugiej polowie byli tlem dla rozpedzonego
Lecha Poznan, ale dzieki rzutowi karnemu w 99. minucie udalo im sie
uratowac mecz i nie zepsuc swieta na trybunach nowego stadionu Krygiera.
Niedzielne spotkanie 9. kolejki ekstraklasy w Szczecinie juz przed jego
rozpoczeciem mozna bylo okreslic mianem historycznego. Na meczu z Lechem
Poznan kibice po raz pierwszy mogli zajac miejsca na wybudowanej od
podstaw trybunie wschodniej (za bramka od strony ul. Twardowskiego). To
juz trzecia oddana do uzytku trybuna na przebudowywanym stadionie
Krygiera, ktory najprawdopodobniej w pazdzierniku zostanie otwarty w
calosci.
Bilety na zawsze prestizowy szlagier z Lechem wyprzedaly sie
blyskawicznie i juz na kilka dni przed meczem bylo wiadomo, ze spotkanie
obejrzy komplet ok. 17 tys. widzow (w tym ponad tysiac fanow z Poznania).
– Nie moge zdradzac sekretow szatni, ale na pewno wszyscy dlugo
czekalismy na ten moment i jestesmy podekscytowani – przyznal przed
pierwszym gwizdkiem trener portowcow Jens Gustafsson. Szwed mial
swiadomosc, ze takiej frekwencji na szczecinskim stadionie nie bylo od
2004 r., kiedy 18 tys. kibicow ogladalo pojedynek z Legia Warszawa.
Na jego druzynie ciazyla spora presja, zeby swoja postawa na boisku
dopasowac sie do swieta na trybunach i przy okazji zaatakowac fotel
lidera (punkt straty do liderujacych Wisly Plock oraz Legii Warszawa,
ktora dzisiaj gra na wyjezdzie z silnym Rakowem Czestochowa). Gustafsson
do tej pory slynal z dosc wywazonych opinii, ale tym razem na
przedmeczowej konferencji prasowej zaskoczyl pewnoscia siebie.
– Jeszcze nigdy nie widzialem mojej druzyny w tak dobrej formie i tak
dobrze przygotowanej do waznego meczu – odwaznie zadeklarowal.
Trener Pogoni poslal do boju praktycznie taki sam sklad, jak przed
tygodniem w Kielcach, gdzie szczecinianie dosc szczesliwie wygrali 2:1 z
Korona. Jedyna – zreszta dosc zaskakujaca roszada – byla wymiana
mlodziezowca z Kacpra Smolinskiego (strzelca gola w Kielcach) na
Mateusza Legowskiego. Gustafsson prawdopodobnie chcial nieco zrownowazyc
swoj sklad, zeby nie przesadzic z ofensywa. Z przodu postawil bowiem na
wszystkie swoje najwieksze gwiazdy (Kamila Grosickiego, Luke Zahovicia i
Pontusa Almqvista).
A rozpedzajacy sie Lech przyjechal do Szczecina po serii ligowych
zwyciestw oraz zaskakujaco dobrym wystepie w Lidze Konferencji Europy. W
czwartek poznaniacy byli blisko urwania punktu slynnemu Villarrealowi.
Mistrzowie Polski ostatecznie przegrali w Hiszpanii 3:4, ale czwartego
gola stracili dopiero w samej koncowce. Nawet miejscowa publicznosc
nagrodzila ich postawe gromkimi oklaskami.
– Zdobycie trzech bramek z takim rywalem musi byc budzic szacunek i
robic wrazenie – przyznaje Gustafsson.
Lech mial niewiele czasu na regeneracje, dlatego John van den Brom
musial troche pozmieniac skladzie i posadzil na lawce rezerwowych m. in.
lidera drugiej linii Joao Amarala.
W podstawowym skladzie wyszedl jednak niezwykle bramkostrzelny napastnik
i kapitan Lecha Mikael Ishak, ktory jako pierwszy stanal przed szansa na
otwarcie wyniku. Futbolowka dosc niespodziewanie spadla pod nogi
szwedzkiego zawodnika w polu karnym. Ishak oddal sytuacyjny strzal z
pierwszej pilki. Na szczescie niecelny.
Potem do glosu doszla niesiona dopingiem prawie 17 tys. widzow Pogon i
od razu wyszla na prowadzenie. W 8. minucie swietna akcje na prawym
skrzydle przeprowadzil Almqvist, ktory podal do Legowskiego. Pomocnik
portowcow uderzyl z pola karnego, a interweniujacy bramkarz Lecha Filip
Bednarek wybil pilke na tyle niefortunnie, ze Sebastian Kowalczyk z
najblizszej odleglosci dobil strzal swojego kolegi i otworzyl wynik
spotkania.
Gospodarze byli na fali i udalo im sie zdominowac zespol z Poznania.
Niestety – w swoim stylu – nie ustrzegli sie prostych bledow w
defensywie. W 19. minucie Jesper Karlstroem w polu karnym minal Dantego
Stipice i zagral pilke wzdluz bramki. Tam bylo az trzech obroncow
Pogoni, wiec wydawalo sie, ze bez problemu zazegnaja zagrozenie.
Wiekszym sprytem od tercetu szczecinskich defensorow wykazal sie jednak
Ishak i skierowal pilke do siatki.
Stracony gol zahamowal impet szczecinian, ktorzy znacznie spuscili z
tonu. To Lech odzyskal kontrole nad meczem i po pierwszej polowie mial
prawie 60 proc. posiadania pilki. Poznaniacy co prawda huraganowo nie
atakowali szczecinskiej bramki (choc jeszcze jedna dobra okazje po
efektownym strzale “nozycami” mial Ishak), to skutecznie wytracili
pilkarzom Gustafssona wiekszosc atutow z rak.
Pogon przed przerwa oddala juz tylko jeden celny strzal (Grosicki wprost
w Bednarka), a sytuacje godne odnotowania mozna bylo policzyc na palcach
jednej reki (glowka Jakuba Bartkowskiego nad poprzeczka oraz rowniez
chybione mocne uderzenie Almqvista).
Druga polowa zaczela sie dla Pogoni w najgorszy mozliwy sposob. Leo
Borges zanotowal prosta strate na wlasnej polowie, a jego koledzy nie
zdazyli wrocic do defensywy. Pilka trafila do Ishaka, ktory wrzucil ja
tuz sprzed pola karnego idealnie na noge nabiegajacego Michala Skorasia.
Skrzydlowy Lecha w zasadzie tylko ja musnal i skierowal do siatki obok
bezradnego Stipicy.
Potem karty na boisku rozdawali juz tylko goscie, ktorzy mieli kilka
znakomitych szans, zeby ostatecznie rozstrzygnac losy meczu. Szczesliwie
do dobrej formy wrocil jednak Dante Stipica, ktory kilkoma swietnymi
interwencjami uratowal podopiecznych Jensa Gustafssona.
Sedzia – z powodu analizy VAR po drugim golu dla Lecha i pirotechniki
odpalonej przez kibicow z Poznania – musial doliczyc do regulaminowego
czasu ponad siedem minut. Ostatecznie spotkanie trwalo ponad sto, a w
99. minucie do rozpaczliwie atakujacej na finiszu Pogoni usmiechnelo sie
szczescie. Barry Douglas uderzyl w polu karnym lokciem w twarz
Bartkowskiego i sedzia – po kolejnej analizie VAR – wskazal na jedenasty
metr. Z rzutu karnego nie pomylil sie Kamil Drygas i uratowal Pogoniremis.
Cenny, choc z przebiegu calego spotkania raczej niezasluzony, bo
to Lech byl zespolem dojrzalszym i prezentujacym wiecej jakosci na
boisku. Portowcy mieli raczej tylko pojedyncze i dosc chaotyczne zrywy.
Pilkarze Gustafssona dzieki remisowi zrownali sie punktami z Wisla Plock
i Legia. W nastepnej kolejce szczecinianie zmierza sie na wyjezdzie z
Cracovia.
Pogon: 1. Dante Stipica – 2. Jakub Bartkowski, 13. Kostas
Triantafyllopoulos, 23. Benedikt Zech, 4. Léo Borges – 9. Pontus
Almqvist, 8. Damian Dabrowski, 99. Mateusz Legowski (60, 61. Kacper
Smolinski; 63, 22. Wahan Biczachczjan), 27. Sebastian Kowalczyk (60, 21.
Jean Carlos Silva), 11. Kamil Grosicki (80, 17. Mariusz Fornalczyk) –
10. Luka Zahovic (80, 14. Kamil Drygas).

I LIGA POLSKA 10 kolejka
Gornik Leczna-Katowice 2-2
Stal Rzeszow-Wisla Krakow 2-1
Skra Czestochowa-Arka Gdynia 1-2
Ruch Chorzow-Zaglebie Sosnowiec 2-0
Tychy-Odra Opole 2-0
LKS Lodz-Nieciecza 1-1
Puszcza Niepolomice-Sandecja Nowy Sacz 5-2
Chojniczanka-Podbeskidzie 2-3
W poniedzialek Chrobry Glogow-Resovia Rzeszow
1.Ruch 21pkt
2.Arka 20pkt
3.Puszcza 20pkt
4.LKS Lodz 19pkt
5.Nieciecza 16pkt
6.Wisla Krakow 16pkt
7.Katowice 15pkt
8.Podbeskidzie 15pkt
9.Stal Rzeszow 14pkt
10.Tychy 14pkt
13.Chrobry 13pkt
14.Chojniczanka 10pkt
15.Leczna 7pkt
16.Odra Opole 7pkt
17.Sandecja 6pkt
18.Resovia 4pkt
Pilkarze Arki Gdynia odniesli trzecie zwyciestwo z rzedu, tym razem
pokonali na wyjezdzie Skre Czestochowa 2:1. Nie zatrzymuje sie Omran
Haydary, ktory zdobyl juz szostego gola w sezonie.
W dwoch poprzednich meczach pilkarze Arki pokonali na wyjezdzie GKS
Katowice 1:0 oraz rozgromili na wlasnym stadionie GKS Tychy 5:0. Jednak
spotkanie w Belchatowie (tam swoje domowe mecze rozgrywa Skra)
poczatkowo nie ukladalo sie po mysli podopiecznych Ryszarda
Tarasiewicza. Niby mieli oni zdecydowana przewage w posiadaniu pilki,
ale sytuacje do zdobycia bramki stwarzali sobie tylko gospodarze. Jednak
swietnie w bramce Arki spisywal sie Kacper Krzepisz.a poczatku drugiej
polowy szczescie usmiechnelo sie do gdynian. Obronca Skry Bartosz
Baranowicz niefortunnie wybil pilke wprost pod nogi
Sebastiana Milewskiego, ten przekazal ja do Huberta Adamczyka, ktory
pewnym strzalem zdobyl pierwszego gola.
Kwadrans pozniej wyrownal Filip Kozlowski, jednak ostatnie slowo
nalezalo do Arki. W 74. min Karol Czubak, bedac w sytuacji sam na sam z
bramkarzem Skry, uderzyl w slupek, ale ze skuteczna dobitka pospieszyl
Omran Haydary, dla ktorego byla to juz szosta bramka w tym sezonie. Tym
samym jest wspolliderem tabeli strzelcow raz z zawodnikiem LKS Lodz Pirulo.
Arka dzieki wygranej w Belchatowie awansowala na 2. miejsce w tabeli I
ligi, z punktem straty do liderujacego Ruchu Chorzow. Moga ich jeszcze
wyprzedzic pilkarze LKS, jesli w niedziele pokonaja Bruk-Bet Termalice
Nieciecza.
Arka: Krzepisz – Rymaniak, Marcjanik, Dobrotka (28. Ziemann), Stolc –
Milewski, Gol – Haydary, Stepien (84. Tomal), Adamczyk (69. Aleman) – Czubak
——–
Na podstawie: Onet.pl, wyborcza.pl, interia.pl, gazeta.pl, weszlo.com,
90minut.pl, pilkanozna.pl, przegladsportowy.pl, polsatsport.pl
opracowal Reksio.